– Ja pierniczę, ty to masz łeb jak szafa – zachwycała się Gosia. – I co dalej?
– Zadzwonimy na milicję...
Wyszli z kamienicy. Trzecia zmiana właśnie kończyła pracę. Na rogu Kawęczyńskiej i Odrowąża przywitali się z Igorem. Następnie Marek wszedł do budki telefonicznej stojącej koło kwiaciarni. Wykręcił 997.
– Pogotowie milicji, słucham – ze słuchawki wionęło jakby arktycznym chłodem.
– Dobry wieczór. Ja chciałem anonimowo zgłosić przestępstwo w toku skierowane przeciw ustrojowi naszego socjalistycznego państwa...
– Proszę mówić – głos w słuchawce wyraźnie się ożywił.
– Bo tu się do naszej kamienicy sprowadzili tacy dwaj inteligenci, pod trzynastką mieszkają. Dziś cały wieczór darli ryje po pijanemu, publicznie znieważając towarzysza Pierwszego Sekretarza i innych członków Komitetu Centralnego. A potem wyrzucali przez okno ulotki o treści antypaństwowej. My spokojni ludzie jesteśmy. Prosimy, żeby się zająć łajdakami, bo to ekstrema jakaś solidarnościowa, jeszcze za pieniądze CIA dom wysadzą!
– Wysyłam patrol! Proszę podać adres i numer kamienicy.
Marek podał namiary. Następnie stuknął w widełki i wykręcił kolejny numer.
– Tu całodobowy telefon zaufania Służby Bezpieczeństwa – ten głos dla odmiany był
przesadnie serdeczny.
– Ja chciałem zgłosić, że jakieś milicyjne ciule robią rewizję w mieszkaniu służbowym waszych oficerów przy Kawęczyńskiej – rzucił Marek i odłożył słuchawkę.
– O, ja chromolę – jęknął Igor. – Dałeś do pieca! Rozumiem milicją poszczuć, po co ci jeszcze „smutni”?
– Zobaczysz. To zresztą nie koniec!
Wykręcił kolejny numer.
– Wojskowa Służba Wewnętrzna, słucham – zagdakała słuchawka.
– Ja w takiej spawie, była dziś w naszej kamienicy mała libacja, taki wieczorek zapoznawczy z nowymi sąsiadami... Wiem, że to głupio kablować, ale pokazali nam dwa karabiny, znaczy się Kałasznikowa. I chwalili się, że zaiwanili je z waszego magazynu w cytadeli. Ja tak pomyślałem, że to jednak niedobrze, żeby takie fanty pojawiały się na dzielnicy...
– Natychmiast wysyłamy grupę! Poproszę adres!
Marek podał szczegóły, a potem starannie wytarł słuchawkę szmatką, na wypadek gdyby ktoś chciał sprawdzić odciski palców.
– A teraz kłusem, lepiej, żebyśmy byli w domu, zanim przyjadą – zakomenderował. –
Uśmiejemy się tej nocy do łez.
Zdążyli zatrzasnąć za sobą drzwi, gdy przed bramą zaparkowała milicyjna nyska.
Trzasnęły drzwiczki. Gosia, popatrując zza firanki, obserwowała, jak milicjanci zbierają
z chodnika rozrzucone ulotki. Potem zatupotały buty na schodach.
Rozległo się walenie, potem trzask pękającego drewna. Wreszcie jakieś pijackie bełkoty.
– Podjechała nyska, ale to tylko pogotowie wodociągowe – zameldowała dziewczyna.
– Spokojnie, to „smutni”. Widziałaś kiedyś hydraulików o tej porze?
Faktycznie, ludzie, którzy wysiedli, nie wyglądali na pracowników sieci wodociągów.
Pomaszerowali w pięciu, łomocząc butami na schodach, i zaraz też włączyli się do zabawy.
– Odwalcie się, to nasi ludzie!
– Jacy wasi, skoro nie mają żadnych papierów! – darł się któryś z milicjantów.
– Proszę, tu jest numer, zadzwońcie do naszego dowódcy!
– Nie, to wy macie numer i zadzwońcie do naszego, zresztą i tak nie ma tu telefonu, a tych gagatków bierzemy na dołek! Jak wytrzeźwieją, to powiedzą, skąd wzięli takie ilości wywrotowej literatury! I dlaczego rozrzucali ulotki.
– To z pewnością była uzgodniona z górą prowokacja!
– A że są w sztok pijani, to tylko kamuflaż?
– Szefie! W wersalce leżą dwa kałachy z zeszlifowanymi numerami!
– Co?!
W tej chwili na schodach załomotały buty trzeciej ekipy. Przez kolejną godzinę przedstawiciele trzech służb, wyklinając się najgorszymi słowy, wyrywali sobie nawzajem dwóch kompletnie pijanych klientów. Wampiry słuchały wrzasków z rozanielonymi minami.
Rewizja trwała do drugiej w nocy. Potem głośny tupot na schodach oznajmił, że organa zakończyły czynności i zabierają sąsiadów do aresztu.
CZWARTEK
– To nadmiar ostrożności – bagatelizował sprawę Marek. – Załatwiliśmy ich na cacy.
Więcej ich nie zobaczymy, prokurator nie wypuści ich ze swoich szponów tak łatwo.
– Ja jednak wybiorę się w gości. Utopce wiszą mi drobną przysługę... – zaprotestował
Igor.
– No dobra, rób, jak uważasz.
PIĄTEK
Marek sądził, że za antypaństwową literaturę i dwa lewe karabiny służby zrobią swoim ludziom kęsim i problem sąsiadów jest już rozwiązany, toteż zdziwił się niepomiernie, gdy Gosia zameldowała mu, że widziała ich całych, zdrowych i wolnych na ulicy. Faktycznie, po chwili, patrząc zza firanki, ujrzał, jak wchodzą w bramę. Przechodząc koło drzwi ślusarza, wlepili w nie kilka serdecznych kopów.
– Wy wieśniaki! – warknął ten roślejszy. – Popamiętacie nas!
– Zdumiewające – zauważył pogodnie Igor. – Te ciule chyba nas o coś podejrzewają!
Marek stłumił ziewnięcie.
– Twarde sztuki – ocenił. – I plecy też mają mocne, skoro uszły im na sucho tak wspaniałe ulotki i dwa kałachy... Może trzeba było im „Mein Kampf” podłożyć?
– Pewnie teraz zechcą się umyć... Czy ta magia na pewno zadziała? – Gosia aż podskakiwała z niecierpliwości.
– Oczywiście. Utopcy to fachowcy od wszelkich cieczy. Zastanawia mnie tylko, czy nasi
niechciani sąsiedzi najpierw wrzucą łachy do pralki, czy zaczną od prysznica...
– Stawiam na pralkę – powiedział Igor. – W tych wszystkich miejscach prewencyjnego zatrzymania zawsze jest brudno. A oni chyba najpierw zaliczyli jeszcze izbę wytrzeźwień...
Ubecy faktycznie zaczęli od pralki. Potem rozległ się szum wody z prysznica i stek wymyślnych przekleństw. Obaj kolesie biegali jak w amoku po mieszkaniu. Rzucali się od kranu do kranu, ale ze wszystkich leciało to samo.
– Nigdy nie myłem się czerwonym barszczem – rozważał ślusarz. – Może jakby dać dużo mydła...
– Umyć to jeszcze jak cię mogę – zachichotał Igor. – Ale jak się tym ogolić?
SOBOTA
Sobotni poranek upłynął spokojnie. Ubecy nocą wylali wampirom butelkę lizolu na wycieraczkę i zatkali zamek zapałką, ale na tym ich inwencja się skończyła. Z góry dobiegały jedynie normalne, naturalne odgłosy szurania meblami i brzęk butelek.
– Nie podoba mi się ta cisza – marudził ślusarz.
– Pewnie liżą rany – zauważyła Gosia.
– Albo coś knują.
– A co oni mogą knuć? Przecież to kompletne głąby – zdziwiła się.
Koło pierwszej rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Sprawdzili ostrożnie, kto to. Po prawdzie przez ten tydzień wszyscy trochę zapomnieli o głupim filmie i dopiero pojawienie się Profesora sprawiło, że przypomnieli sobie o telefonicznej groźbie.
Z kuchni przynieśli stół. Rozłożyli na nim wszystko, co mogło być przydatne. W świetle żarówki ponuro zalśniły ostrza noży i tasaków. Na wszelki wypadek przyjaciele naszykowali też pętle z linki hamulcowej, posrebrzoną szablę oraz buteleczkę wody święconej, zestaw osikowych kołków, cęgi i młotek.
– I to wszystko na jedną małą japońską dziewczynkę? – Gosia była mocno zbulwersowana. – Czy to nie przesada?
– Lepiej niczego nie zaniedbać – pouczył ją Igor. – Nie wiadomo, co wylezie ani jaką to bydlę ma odporność.
– No to jesteśmy gotowi – mruknął Marek, patrząc na zegar. – To jakoś o tej porze było...
Читать дальше