Na górze trzasnęły drzwiczki lodówki. Potem zabrzęczało szkło w kredensie.
– Zaraz się zacznie – ucieszył się ślusarz.
Minął może kwadrans i faktycznie na górze rozpętało się istne piekło. Najpierw za oknem przeleciało kilka obfitych pawi. Następnie rozległ się rozpaczliwy tupot. Potem odgłosy krótkiego intensywnego mordobicia, gdy ubecy walczyli między sobą o dostęp do ubikacji.
Zwycięzca zatrzasnął się wewnątrz i coś brzęknęło. To oczywiście klamka została mu w ręce.
Potem rozległo się trzaskanie drzwiczek, gdy rozpaczliwie poszukiwał papieru toaletowego.
Wreszcie łomot suchej spłuczki.
– No to jeden gad siedzi jak w komorze gazowej i dusi się własnym smrodem, a drugi pewnie sra do zlewu w kuchni... – Marek zatarł ręce.
– Jesteś obrzydliwy – skrzywiła się Gosia. – W ogóle ten numer jakiś mało finezyjny.
– Wiesz, ja prosty robol fabryczny jestem – zawstydził się. – Ale chyba masz rację.
Kolejny numer zrobimy bardziej wyrafinowany.
Głuche trzaski i łomoty świadczyły, że uwięziony w kiblu próbuje wyłamać drzwi.
Cokolwiek robił jego współlokator, czynił to w ciszy i skupieniu...
WTOREK
We wtorek po południu wampir Marek wyszedł z mieszkania. Na klatce jak zwykle śmierdziało swojsko stęchlizną, myszami, kartoflami gnijącymi w piwnicy i gotowaną kapustą.
Jednak szósty zmysł podpowiedział mu, że coś jest nie tak. Tak jakby w kamieniczny smrodek wkradła się jakaś obca, wroga nuta.
– Nowi tak zwani sąsiedzi – mruknął i splunął przez poręcz schodów. – O wilku mowa...
Dwaj kolesie dreptali na górę, niosąc jakieś pudła. Marek stanął tak, by częściowo zagrodzić im drogę.
– Co my tu mamy? – burknął. – Dwa leszcze, co to się chwilowo szarogęszą w mieszkaniu pani Michalakowej.
– Pierdol się, frajerze – warknął wyższy.
– Nie musicie, chłopaki, rozpakowywać nawet walizek. – Maniek uśmiechnął się krzywo.
– Za kilka dni was tu nie będzie! Tu jest Praga, cholernie nie lubimy tu obcych. A zwłaszcza takich, co zajmują nie swoje mieszkania.
– Ty chyba, urwał, nie wiesz, urwał, z kim rozmawiasz! – Niższy wyciągnął z kieszeni legitymację SB.
– To ty, urwał, nie wiesz, urwał, frajerze, co to, urwał, za dzielnica – warknął wampir. –
I nie wiesz, urwał, co to za dom. Ani kto tu, urwał, mieszka. A do tej, urwał, karty wędkarskiej możesz sobie, urwał, dorobić kijek. To będziesz miał, urwał, packę na muchy.
– Ty, urwał, do mnie?! – ryknął ubek. – Fikasz, urwał, do oficera Służby, urwał, Bezpieczeństwa!?
– Oficer, urwał? Z której, urwał, strony? Może masz tak, urwał, w legitymacji, ale z gówna, urwał, bata nie ukręci – Marek był tego dnia mocno nie w humorze.
– A ta smarkula, co z tobą mieszka, to przypadkiem zameldowana? – warknął wyższy. –
I czy aby na pewno jest pełnoletnia? Jej rodzice wiedzą, gdzie przebywa?
– Nie wtykaj nosa między drzwi i framugę, bo ci go może przytrzasnąć – zakpił ślusarz i wrócił do siebie.
Było ciut po dwudziestej. Igor tego dnia poszedł na drugą zmianę. Gosia napuściła sobie wody do wanny i brała kąpiel. Marek po raz piętnasty oglądał na wideo „Evil Dead”. Właśnie smakował scenę z odciętą ręką, gdy rozległ się łomot do drzwi.
– Milicja, otwierać!
Wampir jednym susem dopadł pawlacza. Ściągnął torbę z automatami Kałasznikowa.
Wpadł do łazienki. Gosia wrzasnęła jak opętana, zakrywając nagie piersi. Marek cisnął karabiny do wanny i wlał do środka pół butelki szamponu.
– Bełtaj, żeby była piana! – rozkazał i na jednej nodze skoczył otworzyć drzwi.
Milicjantów było trzech. Najwyższy miał dobroduszną minę znudzonego życiem spaniela.
W oczach młodszych czaiła się żądza krwi, typowa dla początkujących gliniarczyków świeżo po szkole milicyjnej.
– Czym mogę służyć panu dzielnicowemu? – Marek kojarzył dowódcę z widzenia.
– Czeka was, obywatelu, rewizja – wyjaśnił milicjant.
– Mogę zobaczyć nakaz?
– Nie potrzebujemy. – Dzielnicowy wzruszył ramionami. – Wkraczamy do mieszkania w związku z podejrzeniem przestępstwa w toku.
– A konkretnie, jakie przestępstwo popełniam?
– A to się dopiero okaże. Widzicie, obywatelu, dostaliśmy telefon z donosem. Normalnie byśmy go zignorowali, przecież znamy was nie od dziś, dom też znamy... Tylko że, niestety, to telefon z gatunku takich, których nie możemy zignorować... Zaleźliście komuś za skórę. –
Nieznacznym ruchem głowy wskazał sufit.
– No to rewidujcie, panowie. – Wampir zaprosił ich gestem.
– Na służbie nie jesteśmy panami, tylko obywatelami – pouczył go jeden z młodych. – No to od czego zaczniemy?
– Proszę, tu jest kuchnia. Piekarnik, lodówka, garnki, szafki...
Milicjanci zajrzeli do pustych szafek i pojemnika na chleb.
– Co wy, obywatelu, nic nie jecie? – zdziwił się dzielnicowy.
– Pokarm duchowy w okresie kryzysu gospodarczego zastępuje mi czasem fizyczny –
bąknął Marek. – Odchudzam się trochę. Już po kolacji zresztą. Rano miałem iść po zakupy.
Młody gliniarczyk otworzył lodówkę. Była prawie pusta. Widok trzech butelek z krwią trochę go zaskoczył.
– Co to za keczup? – zapytał pro forma.
– To cielęca krew z rzeźni, czerninę będę gotował – wyjaśnił wampir pospiesznie. – Może i kaszankę zrobię...
– A tu? – Dzielnicowy położył dłoń na klamce sąsiedniego pomieszczenia.
– Łazienka, ale tam...
Milicjant otworzył drzwi. Gosia ryknęła, aż szyby zadrżały.
– Panowie, tak nie można, jestem goła i niepełnoletnia – zakwiliła.
Spod piany widać było tylko czubek jej nosa i kawałek ręki, ale mimo to funkcjonariuszom zrobiło się głupio. Omijając starannie wannę wzrokiem, zajrzeli do kosza na brudną bieliznę, do środka pralki, otworzyli szafkę. Potem grzecznie przeprosili i wyszli.
– Panowie, to bez sensu – tłumaczył Marek. – Przecież jestem prostym robolem, a opozycja to inteligenci. Nie należałem do Solidarności, nawet jak była legalna, to po co miałbym się zapisywać teraz? Bandziorkiem też nie jestem...
– Daj pan spokój – burknął dzielnicowy. – Przecież wiemy, że to pomówienie. Ale swoje musimy zrobić, bo nas kontrolować mogą...
– To pańska biblioteczka?! – Zdumiony młodszy milicjant wgapiał się w etażerkę, na której piętrzyły się dzieła klasyków marksizmu. Książki były sczytane niemal do cna.
– To mojego współlokatora – wyjaśnił Marek. – Moja jest ta. – Wskazał regał zastawiony podręcznikami ślusarstwa i katalogami obrabiarek.
– Kurza twarz, coś tu zbyt praworządnie w tym mieszkaniu – marudził prowadzący rewizję. – Ani ulotek, ani broni, ani literatury antypaństwowej... Na tym trupie nawet Wolnej Europy nie da się słuchać. – Wyciągnął palce w stronę starego radia.
– Żadnego filmu z naszej czarnej listy – zameldował jago podwładny przeglądający zbiór kaset wideo. Ani „Łowcy jeleni”, ani „Rambo III”, ani „Rocky IV”. Pornografii też brak!
– No bez jaj, był donos, coś znaleźć musimy! Chociaż symbolicznego. – Milicjant spojrzał z nadzieją na ślusarza. – Wie pan, nas też rozliczają z wyników... Nie ma pan czegoś niegroźnego, ale nielegalnego? Tak żebyśmy mogli znaleźć, ale żeby pan nie miał kłopotów?
– To może to? – podsunął Marek, podnosząc z szafki nocnej koło łóżka Gosi parę stringów.
– Coś pan, proca to żadna broń – skrzywił się dowódca.
Читать дальше