– Tu jest to, co zdobyliśmy. – Profesor położył przed nim tomiszcze wyniesione przez Marka z Czarnej Wołgi. – I przepisuj do woli.
Polali do kielonków kolejną porcyjkę ludzkiej juchy. Dla gościa znalazł się jeszcze jeden królik. Amerykanin czytał dzieło.
– Sprawdzaliście te zaklęcia? – zapytał nieoczekiwanie.
– Jakoś nie było okazji – bąknął Marek. – Zbadanie księgi powierzyliśmy Profesorowi.
– A ja kiepsko władam cyrylicą – bąknął uczony. – Znalazłeś coś ciekawego?
– Tu jest kawałek o zamienianiu się w nietoperze.
Wiadomość zelektryzowała wszystkich zebranych.
– Transformacja w nietoperze. – Hrabia Prut przeglądał karty. – Nikt nie próbował tego od czasów, gdy byłem młody.
– Chyba w nietoperza? – poprawiła go Gosia.
– Nie, w nietoperze. Wampir zamienia się w stado kilkudziesięciu sztuk. Musisz zrozumieć, moja droga – posłał jej zębaty uśmiech – prawo zachowania masy... Ważysz sześćdziesiąt kilo, to i setka zwierzątek może z ciebie powstać.
– Pan to widział? – zapytał Adalbert.
– Tak. Kilka razy. Jeden starszy wampir miał mnie nauczyć, ale omówiliśmy tylko teorię, bo, niestety, przyleźli ci dranie od Kościuszki ze swoimi kosami przekutymi na sztorc. –
Wzdrygnął się. – Podstawowe zagrożenie to, jak pamiętam, rozproszenie stada.
– Nie rozumiem? – Marek pokręcił głową.
– Nietoperze są głupie. Inteligencja przemieniającego się wampira dzieli się między osobniki proporcjonalnie do ilości. Gdy lecą razem, utrzymuje się wspólna świadomość dzięki więzi telepatycznej. Gdyby jednak część odleciała za daleko, wampir się odtworzy jeszcze, ale chudszy i głupszy. Przy rozproszeniu stada w ogóle się już nie odtworzy.
– A gdyby tak wiewiórki? – zadumała się Gosia.
– A dlaczego niby chcesz się zamienić w wiewiórki? – wytrzeszczył oczy Dziadek Weteran.
– Bo nietoperze są cholernie brzydkie. Coś jak szczur ze skrzydłami. A wiewióreczki są
śliczne i milutkie...
– Pewnie by się dało – mruknął hrabia. – Skoro da się w nietoperze, to czemu nie w inne zwierzątka. Ale brakuje nam odpowiedniego zaklęcia.
– Ty się wiewiórek nie czepiaj – mruknął Marek. – Niech ciepli nadal myślą, że to śliczne i milutkie zwierzątka.
– Jakie są efekty wizualne transformacji? – zapytał przybysz z USA.
– Podmuch. Mocny, prawie jak wybuch. Jakby rozprzęgnięcie molekuł naszego ciała wyzwalało sporo zbędnej energii.
– Czyli tu lepiej nie eksperymentować. – Gość rozejrzał się po ciasnym wnętrzu kanciapy.
– No chyba nie – przyznał Dziadek Weteran. – Chodźmy na podwórze.
Wszyscy byli ciekawi, czy doświadczenie się powiedzie. Adalbert usiadł na niewykończonym nagrobku i skoncentrował się. A potem zaczął recytować półgłosem zaklęcie.
Gosia patrzyła na niego zaciekawiona.
– Uda się? – zapytała szeptem hrabiego.
– Pojęcia nie mam – westchnął. – Ale dobrze by było. Przydałaby się nam ta umiejętność.
Amerykanin westchnął głęboko, a potem nieoczekiwanie drgnął konwulsyjnie i rozsypał
się na kawałki.
– Miały być nietoperze! – jęknęła Gosia. – A jest... Co to jest? Robale jakieś...
– Stonka ziemniaczana! – wrzasnął Marek.
– Pieprzony wegetarianin! – jęknął Igor. – Zbierajmy to szybko! Zanim się rozproszą!
Niestety, żuczki rozkładały już skrzydełka, cała chmara poderwała się do lotu. Przez chwilę czwórka wampirów próbowała je chwytać, ale na próżno. Owady, brzęcząc skrzydełkami, przelatywały między nimi bez trudu.
– Przepadło – jęknął Igor. – Wieczny odpoczynek... To jest, chciałem powiedzieć, niech go diabli ulokują w piekle z dala od ognia wiecznego... A za te dolary, co po nim zostały, to może gregoriankę zamówimy?
– Ale co teraz powiemy Coollenom? – jęknęła Gosia.
– Nic. – Ślusarz bezradnie rozłożył ręce. – Niech se odczytują telepatycznie.
– Ale przynajmniej kartkę wypadałoby napisać. – Hrabia z naganą pokręcił głową.
– Nie mamy adresu... – Spawacz wzruszył ramionami.
– Może jednak da radę samodzielnie zebrać się do kupy? – Gosia bezradnie rozejrzała się wokoło.
Chmura stonki miała może dziesięć metrów średnicy. Owady nie odlatywały dalej, część nawet jakby próbowała zbić się w rój.
– Jest chyba szansa... – zaczął hrabia.
– Za późno – mruknął ślusarz. – Szkoda, porządny był gość, jak na Coollena oczywiście...
Pierwsze żuczki, które nie wytrzymały chłodu zimowej nocy, z cichymi pacnięciami spadały właśnie na ziemię.
PIĄTEK
Wampir Marek wracał z nocnej zmiany zmęczony jak diabli. Przez niemal sześć godzin reanimował sanacyjną maszynę do produkcji sprężyn. Grat miał swoje lata, wiele części wyrobiło się dokumentnie, w dodatku detale musiał dorabiać na oko. Dokumentacji technicznej oczywiście nie było, a mosiężne zębatki mechanizmu starły się niemal na gładko...
Spasowanie wszystkich dorobionych trybów i przekładni tak, by współgrały z oryginalnymi, nie było łatwe.
– Znów uratowałem plan kwartalny. Idiotyczne to wszystko – mruczał. – Sypią się te graty i nie poradzisz. Trzeba wymienić cały park maszynowy, najlepiej byłoby nabrać na Zachodzie kredytów i kupić używane dwudziesto-, trzydziestoletnie obrabiarki niemieckie, to dopiero jest sprzęt... – rozmarzył się. – Ale kto dziś da kredyty tej juncie, co tu rządzi...
Skręcił z ulicy w bramę i prawie wpadł na drobną staruszkę siedzącą na dwu walizkach.
Rozpoznał sąsiadkę, zresztą znali się już sześćdziesiąt lat.
– Cóż to, pani Michalakowa – ukłonił się – na wczasy pani jedzie, czy do sanatorium może raczej?
Kobieta zmęczonym gestem uniosła głowę i teraz dopiero spostrzegł jej zapuchniętą twarz i zaczerwienione oczy.
– Oj, Mareczku – wyszlochała. – Wyrzucają mnie z mieszkania.
– Co też pani mówi?! – zdumiał się. – Kto panią wyrzuca?
– Komisja przylazła, pomierzyli, powiedzieli, że mam nadmetraż. Mieszkanie służbowe po mężu... Podobno za duże dla mnie jednej. A przecież czynsz płacę regularnie, nie tak jak niektórzy... Tylko pijaków nie wyrzucają, bo mieszkania zdewastowane i nikt takich nie chce.
A moje zadbane... To i na mnie padło – chlipnęła.
– To podłe – mruknął wampir głęboko zbulwersowany. – Tak się nie robi! Może odwołanie trzeba napisać?
– To decyzja administracyjna, od tego nie ma procedury odwoławczej. Ktoś musiał donos napisać – wyszlochała. – Teraz tak jest, jak jakiś ubek szuka mieszkania, to patrzy, gdzie kto stary żyje w dwóch pokojach, napisze papier do administracji, emerytów wywalają, a on jest pierwszy w kolejce do zajęcia lokalu!
– Pani się nie martwi, to jest Praga! Nie wiedzą bydlaki, z kim zadarli. Żaden frajer ubek w tej kamienicy miejsca nie zagrzeje. Osobiście się z łajdakiem rozprawię! – Wyszczerzył
wściekle kły. – Za tydzień już ich tu nie będzie!
– Oj, dobry z ciebie człowiek, Mareczku, choć gadają, że wampir. Niech cię Bóg błogosławi... to znaczy... – zaplątała się. – Ale co ty poradzisz na ubeków? Mają i prawo, i siłę.
Aparat za nimi stoi i agentura z pół miliona kapusiów. Tylko się narazisz na spotkanie
„nieznanych sprawców”.
– Coś wymyślę! Ale gdzie się pani podzieje? Dali jakiś lokal zastępczy?
– Do kuzynki mnie dokwaterowali, podobno też w za dużym mieszka. Czekam na znajomka z wózkiem, żeby moje rzeczy przewiózł...
Читать дальше