– To jest napad – oświadczył najbardziej barczysty osobnik głosem ślusarza Marka. –
Kłaść się, ubeckie ścierwa, na ziemi albo dostaniecie serię w bebechy.
Obaj funkcjonariusze posłusznie klapnęli na lastriko. Po chwili zostali skuci kajdankami.
Wampiry rozbiegły się po budynku. Najwyraźniej już wcześniej musiały dostać konkretne rozkazy. Marek i Igor pojawili się po chwili, dźwigając duży worek. Jego zawartość trochę się szamotała.
– Co wy, do cholery, robicie z naszym więźniem! – zdenerwował się strażnik.
– Odbijamy – warknął spawacz.
– Co proszę!?
– Odbijamy wam więźnia siłą. Jak na zagranicznym filmie.
– Oszaleliście? Tu nie Ameryka! – wachman nie posiadał się z oburzenia.
– Ale ten więzień to Amerykanin – bąknął Radek. – Może nie wie, że u nas inne
zwyczaje?
– Zamknij ryj, bo naprawdę cię zastrzelimy! – warknął domniemany hrabia, machając lufą.
A potem zapakowali się do nyski i odjechali.
Pojazd mknął przez uśpioną Warszawę, podskakując na dziurach i wybojach. Dziadek Weteran prowadził z wprawą, brawurą i fantazją, na jaką może sobie pozwolić tylko martwy kierowca.
– Żądam amerykańskiego konsula – wymamrotał jeniec, miotając się jak ryba w sieci.
– Nie ma potrzeby, jesteś wśród przyjaciół – mruknął Marek i ściągnął mu worek z głowy.
– Wśród przyjaciół?! – Wampir rozejrzał się po ciasnym wnętrzu auta.
Uśmiechnęli się całą gromadą, prezentując jednocześnie kły. Schwytany odetchnął z ulgą.
– Odbiliśmy cię z łap ubecji – wyjaśniła Gosia.
– To może by tak... – Potrząsnął łańcuchami.
– A to akurat może jeszcze chwilę zaczekać – zakpił Igor.
– Eee... mówiliście, że jesteście przyjaciółmi? – Więzień wyglądał na zdezorientowanego.
– I wszystko się zgadza – szydził ślusarz. – To, co masz na rękach i nogach, to jedynie nierozerwalne więzi przyjaźni polsko-amerykańskiej. Co cię tak uślicznili?
Więzień cały był posiniaczony.
– Wasi tajniacy tłukli mnie trzepaczkami. – Adalbertus, gdyby miał drożne kanaliki łzowe, pewnie by się rozpłakał. – Chcieli mi ze skóry wystukać czynnik odblaskowy...
– Hmm... planowaliśmy ci tu zrobić małe robotniczo-chłopskie powitanie, ale w tej sytuacji chyba odpuścimy... – burknął hrabia.
– Powitanie?
– Łomot powitalny – uściśliła Gosia. – Polewanie wodą święconą, wywiezienie nago do lasu i inne takie.
Gość łypnął okiem, ale nie skomentował.
– No i co tam u Eduarda? – zagadnął Marek, dłubiąc w zamku kajdanek haczykiem dentystycznym. – Dalej biega po lesie i zagryza sarenki? Czy może zmienił wreszcie nawyki żywieniowe na normalniejsze?
– Nic nie rozumiecie, nasz wegetarianizm... – Przybysz dumnie wypiął pierś.
– Właśnie widać skutki tej błędnej, chorej, pseudohumanistycznej ideologii – prychnął
Profesor. – Wiesz chociaż, dlaczego ty błyszczysz w słońcu, a my nie?
– Yyyy?
– Dusze niewinnych zwierzątek krystalizują i wyłażą wam porami skóry!
– Co?!
Warszawscy krwiopijcy na widok miny gościa ryknęli serdecznym śmiechem.
– Ohydni kłusownicy – prychnęła Gosia z naganą.
– Może i zredukowaliśmy trochę pogłowie saren na północy stanu Washington i kilku sąsiednich oraz w Kanadzie, ale tam już tylko odrobinę, nie więcej niż tysiąc, no, półtora tysiąca sztuk... Ale sarny to szkodniki, wyżerają runo leśne! I przynajmniej jesteśmy w przededniu odzyskania popędu płciowego! – odgryzł się Amerykanin.
– Tak, wiem – machnął ręką Marek. – Eduard i jego teorie o bzykaniu łabędzi. Też sobie wybraliście wodza. Nie dość, że głupi kłusownik, to jeszcze z inklinacjami do zoofilii.
– Z tymi łabędziami to pewne nieporozumienie – bąknął gość. – Bella...
– Znaczy się zaczął nadawać im imiona? To mi wygląda na poważny związek – szydził
hrabia bez litości.
– Teraz słuchaj – warknął do związanego ślusarz. – Tu jest Polska. Solidarność gatunkowa to dla nas rzecz ważna. Dlatego wyciągnęliśmy cię z łap ubecji. Ale na tym koniec.
Między nami woda. My jesteśmy normalne wampiry, a ty jesteś wypierdkiem naszej rasy. Jak mówi staropolskie przysłowie, prawdziwe wampiry nie błyszczą. Zgodnie ze szlacheckim obyczajem, gość w dom rzecz święta. Palcem cię pod naszym dachem nie ruszymy, a jak odejdziesz, masz dwanaście godzin, zanim ruszymy w pościg! Dlatego wykopiemy cię tu zaraz na przystanku i dalej radzisz sobie już sam.
– Yyy... Ale ja... Przynoszę wam pozdrowienia od Eduarda i całego klanu Coollenów –
wyjaśnił z godnością przybysz. – Nie chcemy niepotrzebnej walki. Pokój, przyjaźń, współpraca...
– I czego od nas chce ten sarnożerny bałwan? – zainteresował się Marek. – Bo tak bez powodu by cię nie wysyłał. Bilet na samolot do Europy swoje kosztuje, a to centuś.
– No, pozdrowić... – gość trochę stracił pewność siebie.
– A nie wybiera się głupi kłusownik do Polski? Na przykład zagrać z nami w palanta?
Mam pałkę z grabowego drewna i piłkę lankę. Jeszcze od carskich czasów przechowuję, czekają specjalnie na tego zafajdanego bejsbolistę!
– On się nie wybiera... Ale prosił... Dlaczego wy się do nas tak paskudnie odnosicie? –
zirytował się Adalbert. – Przybywam w pokoju.
– Jasne – parsknął ślusarz. – Jak wyciąga rękę na zgodę, to zapewne nie bezinteresownie... Czego potrzebuje tym razem?
– Ej, sam mówiłeś, że więcej nie damy się nabrać na żadne interesy z tymi renegatami? –
ofuknął go hrabia.
– Na nic się nie nabieram, ale niech powie, o co biega – uspokoił go Marek.
– Owszem, Eduard ma dla was pewne propozycje. Obopólnie korzystne oczywiście...
– To samo gadała jego wysłanniczka poprzednim razem. Ta Alicja, Alexa, Alisa czy jak jej tam – parsknął Profesor. – Myśmy dla was załatwili kubek samego księcia Vlada Palownika, bezcenną relikwię wampirzego rodu, a w zamian zainkasowaliśmy raptem dwieście dolarów.
Kubek wykradliśmy Cyganom...
– Czy ty w ogóle wiesz, kim oni są i co robią z wampirem, jak jakiegoś złapią? Czy wiesz, jaki to nieziemski wyczyn okraść Cygana!? – warknął hrabia.
– Opłaciło się wam! Dostaliście kasę, jaką tu zarabia się przez rok! I to w twardej wymienialnej walucie! Jeszcze wam mało? U nas w Ameryce pieniądze też nie leżą na ulicy!
– Ty po prostu chcesz w ryja! – zawyrokował Marek. – Tylko cię rozepnę, bo nie będę katował skutego leżącego!
– I wodą święconą też go polejemy? – zaciekawiła się Gosia. – Może jak zapłaci, to wodę mu darujemy?
Ostatni zamek szczęknął i puścił. Adalbertus, choć nie miał krążenia i nic mu nie zdrętwiało, roztarł odruchowo nadgarstki.
– Gosiu, podaj z walizki rękawice i srebrny kastet... – polecił ślusarz.
– Ale to, z czym przysyła mnie Coollen, to tym razem naprawdę dobra propozycja – gość usiłował dyplomatycznie zmienić temat.
– Już my was dobrze znamy, imperialiści! – syknął Igor. – Dla was złoto, dla nas płachta perkalu i garść paciorków?
– Propozycja Eduarda to pakt o nieagresji, w razie gdybyście przybyli kiedyś do USA. –
Adalbert dumnie wypiął wątłą pierś. – Żadnego dziurawienia piłeczkami od bejsbola ani innych
takich...
– A ponieważ nie mamy żadnych szans na paszport, o wizie do USA nie wspominając, to można powiedzieć, że niczego nie ryzykujecie. – Hrabia uśmiechnął się kpiąco. – Tym razem to nie jest nawet garść paciorków, że o perkalu nie wspomnę.
Читать дальше