– Jak z nim skończymy, powiesimy wypchanego pod sufitem milicyjnej kantyny –
zażartował major. – Na karnawał jak znalazł... No to do roboty, rozkładaj plandekę. –
Zdecydowanym ruchem ujął w dłoń trzepaczkę do dywanów.
Po godzinie nieludzko zziajani odłożyli trzepaczki. Na plandece poniżej ciała więźnia widać było niewielkie połyskujące kupki srebrzystego pyłu.
– Coś niewiele tego – zasępił się Radek.
– Uhetałem się niemożebnie. – Ubek otarł pot z czoła. – Może trzeba to będzie zmechanizować... Dobra, pył do laboratorium, a my mamy na dziś fajrant.
Student pozamiatał sprawnie, zagarnął urobek do słoika po ogórkach i zakręcił wieczko.
– Odczepiamy go czy zostawiamy na noc? – Popatrzył na dyndającego wampira.
– Jakby powisiał, to może by skruszał...
– A musi kruszeć? Bo przecież nie chcemy wyciągać od niego żadnych informacji.
– Z każdego należy wycisnąć wszelkie możliwe informacje – pouczył go surowo Nefrytow. – Zarówno te istotne, jak i takie, które chwilowo wydają się nam zbędne... A zatem –
wyjął więźniowi knebel – to twoja ostatnia szansa. Śpiewasz jak kanarek albo...
– Albo co? – zirytował się więzień. – Już sobie nagrabiliście! Za to, coście tu ze mną wyrabiali, pójdziecie siedzieć na długie lata.
– A niby dlaczego? – zirytował się major. – Przecież ty i tak nie żyjesz!
– No właśnie! Zamkną was z paragrafu o bezczeszczenie zwłok! Walenie trupa trzepaczkami jest profanacją ciała ludzkiego! A zważywszy, że chcieliście ze mnie otrzepać diamentowy pył, mówimy tu o działaniu ze szczególnie niskich pobudek!
– Ale wyszczekany reakcjonistyczny sukinsyn. – Ubek aż cmoknął z podziwem. – Niezła gadka...
– Myślicie, że mój kraj nie potrafi się o mnie upomnieć? – pieklił się wampir.
– Twój kraj może się upominać do woli – zarechotał major. – Nasz wydział jest tak ściśle tajny, że oficjalnie w ogóle nie istnieje. – Lepiej zacznij śpiewać. Dla własnego dobra...
– Ale co niby mam wyśpiewać? – Adalbertus popatrzył na nich półprzytomnie. – Jestem kierowcą śmieciarki w miasteczku Forks. Nie mam kontaktów wśród Polonii amerykańskiej ani dostępu do żadnych tajemnic rządu USA.
– Masz wyśpiewać, po co tu przybyłeś!
– Odwiedzić stare śmieci... To nostalgiczna podróż do kraju dzieciństwa... Każdemu wolno!
– Chyba za słabo waliliśmy tymi trzepaczkami – warknął major. – A wiesz, co to jest? –
Podetkał mu pod nos kserokopię pocztówki, którą Eduard wysłał Markowi.
– To jest bezprawne naruszenie tajemnicy korespondencji!
– Co cię wiąże z naszymi wampirami?
– Nic!
– Sam tego chciałeś! – Major wyjął z szafki biurka butelkę. – A wiesz, co to jest? –
syknął.
– Oranżada jakaś? – Więzień popatrzył na etykietkę.
Ubek odkręcił kapsel i chlusnął na wiszącego. Nie stało się jednak nic. Major spojrzał na Radka.
– Coś sfuszerowałeś! – syknął. – To nie jest woda święcona!
– Ależ z całą pewnością jest! – Konfident wił się jak piskorz. – Może po prostu ten akurat jest odporny. O, już wiem, z USA przyjechał, no nie? Tam panuje protestantyzm, a ja nie pomyślałem i katolicką zdobyłem.
– Hmmm... No, to niewykluczone. – Major złagodniał. – Spuść na glebę i do celi z nim –
mruknął do studenta. – I, niestety, zostajesz na nockę. Nie możemy spuścić go z oka. A ja pojadę do laboratorium z diamentami. – Zgarnął słoik do teczki.
W czasie gdy ubecja pozyskiwała surowiec do tarcz polerskich, przy ulicy Kawęczyńskiej trwała gorączkowa narada. Obecne były wszystkie warszawskie wampiry.
– Najlepsze są rozwiązania najprostsze. Musimy uderzyć na budynek ubecji! – podsunął
Igor. – I odbić klienta siłą.
– Ciężka sprawa – westchnął Marek. – Nikt tego nie próbował w tym kraju od czterdziestego siódmego...
– Tym lepiej. Nie spodziewają się – mruknął Dziadek Weteran. – Wpadniemy, wystrzelamy ich do nogi, nikomu niepotrzebni tacy „towarzysze”. A nas nikt nie będzie podejrzewał. Przecież oficjalnie i tak nie istniejemy!
– Ale w rzeczywistości istniejmy i jak nas za to dopadną i zaciukają, to się ta nieoficjalność obróci przeciwko nam – zgłosił obiekcje Profesor. – To znaczy, skoro wedle papierów nas nie ma, mogą z nami zrobić wszystko...
– Wystrzelać – mruknął Marek. – A tak konkretnie, to z czego? – Spojrzał badawczo na byłego partyzanta.
Dziadek bezradnie rozłożył dłonie.
– Jesteś ślusarzem – podburzał go kumpel. – Co to dla ciebie siąść na godzinę lub dwie i zrobić pistolet maszynowy? Dobra stal narzędziowa. Na komorę da się ciut grubiej, lufa powinna wytrzymać pięćdziesiąt... no, dwadzieścia strzałów... Tylko z amunicją krewa. Może Dziadek coś ma?
– Ze dwa pudełka schowane w jednym grobie – wyjaśnił partyzant. – Tylko że to amunicja wojenna... hmmm... Kupa czasu minęła. Wystrzeli co drugi nabój... To może nie strzelać, tylko postraszyć?
– No dobra – westchnął ślusarz. – Niech wam będzie...
Zdjął z pawlacza walizkę i wyłożył na stół pięć karabinów Kałasznikowa.
– Skąd to, u diabła, masz!? – zdumiał się hrabia.
– Z naszej fabryki – burknął ślusarz. – W zeszłym roku przyszło zamówienie na bagażniki dachowe do maluchów. Pomyślałem, że skombinuję sobie mały deputat. Płacą kiepsko, to odbiorę część należnej mi forsy w naturze. Ale jak w domu zacząłem montować, to jak w ruskim dowcipie zamiast bagażnika wyszły karabiny...
– Mam półciężarówkę, którą wożę nagrobki – powiedział Dziadek. – Gdyby z przodu dospawać w miejsce zderzaka kawałek szyny kolejowej, będzie akurat. Tylko trzeba ukraść inne tablice rejestracyjne. A jak go już odbijemy, można zawieźć do mnie, mam niezłą piwniczkę.
Ubecja go tam nie znajdzie.
– I spuścimy mu łomot! – zatarł ręce hrabia. – Po robotniczo-chłopsku... Tfu! Co ja gadam? – zreflektował się.
– Wojna, wojna, wojna czeka
Szkopskiej juchy płynie rzeka
Partyzantów pełen las
A tam ciągle nie ma nas – zaśpiewał dziadek, z uczuciem gładząc kolbę karabinu.
Cela nie była duża, jakieś dwadzieścia metrów kwadratowych. Przedzielono ją kratą z gęstej stalowej siatki. Więzień nadał był skuty kajdankami, dodatkowo założono mu obrożę i kawałkiem łańcucha przytwierdzono do ściany. Radek przyniósł sobie krzesło z holu i ustawił
tak, by móc obserwować wampira.
– Tak właściwie to po kiego grzyba masz mnie pilnować? – zdumiał się Adalbertus.
– Nie wiem – westchnął student. – Żebyś nie uciekł, albo może żebym wprawy nabrał?
Coś mi się wydaje, że major chce mnie tu zatrudnić na pełny etat...
– Może pogadamy o czymś – zaproponował więzień. – Spać i tak ci nie wolno, a przynajmniej nie będziemy się nudzili.
– W sumie czemu nie...
– Dawno nie byłem w kraju, nie wiem, jak się tu ludziom żyje, a u nas za oceanem dziwnie o Polsce gadają. – Przybysz z USA uśmiechnął się ironicznie. – Powiedz mi na przykład, ile tu kosztuje samochód?
– Mały fiat...
– Samochód, a nie imitacja – skrzywił się więzień.
– Eeee... Duży fiat znaczy?? No jakieś cztery miliony złotych. Czyli z osiem tysięcy dolarów. I co? – Radek uniósł dumnie głowę. – W USA za osiem tysięcy dolców nie kupicie fabrycznie nowego auta!
– No faktycznie nie. – Gość jakby nieco zmarkotniał. – Z drugiej strony ja jako kierowca śmieciarki zarabiam na rękę dwa tysiące miesięcznie. A ty?
Читать дальше