– Szlag jasny by trafił! – syknął. – Ale numer! Chyba się nas spodziewała...
Naskórek miał równo przypieczony na brązowo. Wnętrze dłoni przez chwilę lekko dymiło.
– Srebrna klamka? – zdumiała się Gosia.
– Albo naprawdę grubo posrebrzona... Uważajmy, wewnątrz mogą być jeszcze inne niespodzianki.
Łokciem nacisnął klamkę i drzwi się uchyliły. Z wnętrza zionęło taką wonią, że oczy zaszkliły im się mimo wyschniętych na zawsze kanalików łzowych. Faktycznie babcia powiesiła pod sufitem co najmniej dziesięć sznurów czosnku. Kilka krucyfiksów i ikon połyskiwało groźnie z kątów.
– Wchodzimy ostrożnie... – polecił. – Nie oddychaj.
Z wahaniem przekroczyli próg babcinego sanktuarium. Pośrodku pomieszczenia leżał
niepozornie wyglądający chodniczek. Marek przyjrzał mu się uważnie, wyjął z kieszeni dużą mutrę i cisnął ją na środek.
Ciap! – ukryty pod spodem potrzask na niedźwiedzie zatrzasnął najeżone posrebrzonymi kolcami paszczęki. Gdyby któreś stanęło w tym miejscu, z pewnością straciłoby nogę.
– Fiu, fiu, rzeczywiście niezły magazyn. Sklep by można otworzyć! – ślusarz kontemplował regał wyłożony ręcznikami frotte. – Fortuna tu leży...
Dziesiątki butelek pewexowskiej wódy połyskiwały srebrnymi etykietami. Obok dumnie sterczały flaszki zagranicznych trunków. Choć babcia nie paliła, kupiła kilka „sztang”
zagranicznych petów. Pudełka gum do żucia, dziesiątki świec i grube pęki porządnych sznurowadeł dopełniały obrazu.
– To chyba będzie to. – Gosia wskazała palcem.
Pod świętym obrazkiem stała niepozornie wyglądająca butelka. Niestety, jej szyjkę oplatał różaniec. Ślusarz zaczepił go ostrożnie drucikiem i odłożył na bok.
– Czy to nie zbyteczna ostrożność? – zirytowała się Gosia. – Garść paciorków na sznurku...
– Przestań wyjeżdżać z tym ateizmem – ofuknął ją. – Przecież to idiotyzm.
– Ateizm to naukowa...
– Nie chrzań, proszę. Jesteś pierwszą wampirzycą ateistką, jaką znam!
– To wy wszyscy wierzycie w Boga? – Spojrzała na niego z drwiną. – To pewnie dlatego, że urodziliście się w takich ciemniackich czasach i nasiąknęliście tym zabobonem, jak jeszcze byliście ciepli.
– A dlaczego mamy nie wierzyć? – Spojrzał na nią zdziwiony. – Woda święcona nas parzy, srebro zabija albo ciężko rani, krzyża nie jesteśmy w stanie wziąć do ręki, bo zaczynamy się palić. Nawet przez azbestową rękawicę działa... Do kościoła nie wejdziemy, bo już w bramie nami rzuca... To o czym to wszystko świadczy?
– Autosugestia! Podobno jak się zahipnotyzuje człowieka i dotknie go ołówkiem, mówiąc, że to papieros, na skórze pojawia się oparzenie. Dlatego przedmioty kultu tak na was działają... A ja jestem z normalnej rodziny i się wcale nie boję!
– Aaaa... Nie boisz się? – Uśmiechnął się wrednie. – Proszę. – Wskazał różaniec. –
Dotkniesz? Koniuszkiem paluszka chociaż, skoroś taka odważna...
Bez słowa ujęła paciorki w dłoń. Coś błysnęło. Poczuła jakby uderzenie w plecy. Doszła do siebie, leżąc na podłodze. Ślusarz poklepywał ją po twarzy. Gosia zamrugała.
– Gdzie ja... Dlaczego jesteśmy w kuchni!?
– Bo aż tu cię rzuciło – wyjaśnił.
– Rzuciło?!
Teraz dopiero dostrzegła, że wokoło poniewiera się gruz i bryły tynku. Usiadła. W ścianie ziała nieregularna dziura prowadząca, jak się okazało, do pokoju babci.
– Co się stało?
– Myślałem, że dotkniesz końcami palców – usprawiedliwiał się. – Toby cię tylko potelepało jak prądem. Ale ty złapałaś konkretniej. To i wyładowanie poszło takie, że miotnęło o ścianę. Na szczęście brakoroby ją stawiali, bo zostałaby z ciebie mokra plama. No i dobrze, że wampiry są dość odporne. No dobra. Zdobyliśmy co trzeba. Pora się zwijać, poranne msze nie są długie, babcia niebawem może wrócić... – Popatrzył z niepokojem na zegarek. – A lepiej, żeby nas tu nie zastała. Dasz radę iść?
Dźwignęła się z trudem na nogi.
– To wszystko nie dowodzi jeszcze, że Bóg istnieje – mruknęła, otrzepując miniówkę z kurzu. – To było wyładowanie jakiejś energii.
– Jakiej niby energii? – zdziwił się.
– Radiestezyjnej czy czegoś w tym rodzaju. Promieniowanie kształtów. Krzyż zaburza promieniowanie cieków wodnych i ładuje się jak kondensator czy coś... – snuła teorie.
– To ty wierzysz w radiestezję, a nie wierzysz w Boga!? – Popukał się w głowę.
– Brzytwa Ockhama! – Gosia uniosła dumnie brodę. – Najbardziej proste i logiczne wyjaśnienia zazwyczaj są prawdziwe.
Tak sobie dogadując, zapakowali się do samochodu. Zrobili to w ostatniej chwili, bo daleko w perspektywie alejki majaczyła już sylwetka babci Adelajdy.
W mieszkaniu przy Kawęczyńskiej przygotowania szły pełną parą. Igor ostrzył osikowe kołki, a hrabia z ogromną ostrożnością ostrzył srebrzoną masońską szpadę.
– Zdobyliście wodę święconą? – spytał spawacz.
– Pokonując nieziemskie trudności... – zaczęła Gosia.
– A coś ty taka jakby tynkiem przyprószona!? – zdziwił się Prut.
– Była mała przygoda ze ścianą – bąknęła dziewczyna.
Marek wyciągnął z łazienki miskę i trochę innego sprzętu. Rozłożył się na stole w kuchni.
Opaloną rękę natarł oliwą.
– To się wygoi? – zapytała Gosia.
– Powinno – westchnął. – Kilka tygodni będę musiał uważać.
– Może to jakoś zdezynfekować?
– Niby jak i czym? – Uśmiechnął się pobłażliwie. – Na martwą tkankę jodyna działa dość paskudnie...
Wydobył zdobytą butelkę H2Ośw. Przelał ostrożnie do miski. Potem z drugiej flaszeczki dolał czegoś upiornie zielonego.
– Mieszamy wodę święconą z bejcą do drewna. – Szklanym prętem bełtał zawartość miski. – Woda święcona parzy wampira lepiej niż kwas. Jeśli dodamy barwnik, zostanie wpieczony w powierzchnię skóry niemal jak tatuaż...
– Nie rozumiem? – pokręciła głową dziewczyna. – Po co to?
– Plamy po farbie będą dzięki temu trwałe, nie do zmycia, nie do usunięcia, chyba żeby ten Coollen obdarł się ze skóry – zarechotał Igor. – Przez następne czterdzieści lat, ilekroć spojrzy w lustro, będzie sobie przypominał, że nie był tu mile widziany.
– Musieli wam solidnie dopiec ci amerykańcy – westchnęła.
– I to nie raz – warknął Marek. – Ale przebrała się miarka. Koniec negocjacji, koniec interesów, koniec układów i układzików. Załatwimy sprawę po robotniczo-chłopsku. – Zacisnął
zdrową pięść w kułak.
– Poprzednim razem też tak mówiłeś – skrzywił się spawacz.
– I jeszcze poprzednim... – dodał hrabia.
Marek, nie odpowiadając na docinki, zaczął przelewać wytworzony zajzajer do butelki.
– Tak się zastanawiam – mruknęła Gosia, patrząc w zadumie na zdobiący ścianę gobelin ze sceną polowania. – A gdyby zrobić maluśką prowokację?
– To znaczy? – zaciekawił się Igor.
– Skoro ten Adalbertus lubi wysysać sarenki, to może załatwimy go metodą na smoka wawelskiego... Podstawimy mu wypchaną.
– Nadzianą smołą i siarką? – nie zrozumiał spawacz.
– Nie, wypchaną taką lekarską zgrzewką z ludzką krwią w środku. Dziabnie zębami przez sierść, pociągnie i zaraz przywróci sobie świadomość klasową!
– Amerykanie są głupi, ale chyba nie aż tak... – Marek uśmiechnął się mimowolnie. –
Poza tym skąd wytrzasnąć wypchaną sarnę?
Читать дальше