– Co chcesz ze mną zrobić? – Licealistka minę miała taką, jakby zbierała się zaraz zemdleć.
– Coś wymyślę...
Rosły dryblas stojący dotąd koło kasownika wyjął z kieszeni kanarską blachę i umieścił
sobie na piersi.
– Bileciki do kontroli! – Ruszył w stronę dziewczyn.
– Niech mnie pan ratuje – zapłakała Mariolka. – To wampirzyca! – Wskazała Gosię.
Ale z konduktora był za stary lis, żeby nabrać się na takie teksty.
– Oczywiście, że uratuję, a na razie proszę bileciki.
– Oto mój. – Gosia z czarującym uśmiechem pokazała skasowany.
– A pani? – Kanar przeniósł pytające spojrzenie na drugą dziewczynę.
– Nie zdążyłam skasować, bo...
– ...bo przestraszyła się pani wampirzycy. Rozumiem – uśmiechnął się mężczyzna. – Ale ta wiara w horrory będzie panią, niestety, kosztować osiemset złotych. I tak się pani opłaca, bo przecież ratuję pani życie. My tu sobie wysiądziemy na przystanku spisać protokół, a powstały z grobu upiór zapewne jedzie dalej. – Uśmiechnął się do Gosi.
Uczucie nadludzkiego triumfu i dzika satysfakcja towarzyszyły dziewczynie jeszcze przez kolejne osiem przystanków.
– Ale ją koncertowo załatwiłam! – cieszyła się. – Ruski miesiąc głupia popamięta! Nie będzie się więcej przywalała do cudzych chłopaków, a nawet byłych chłopaków!
Wyskoczyła na przystanku i zanurkowawszy w bramę, ruszyła do mieszkania.
W skrzynce na listy coś bielało. Otworzyła i wyjęła elegancką kopertę barwy kości słoniowej.
Nalepiono na nią barwne francuskie znaczki.
– Xawery Aleksander hrabia Prut – odczytała nazwisko adresata. – Ciekawe, dlaczego to do nas przyszło? A, pewnie dlatego, że on mieszka w grobie i trudno mu tam odbierać korespondencję – domyśliła się.
Hrabia chyba telepatycznie wyczuł, że jest do niego przesyłka, bo tuż po dwudziestej rozległo się pukanie i do mieszkania wmaszerował nestor warszawskich wampirów. Zzuł relaksy, odwiesił płaszcz na wieszak.
– Od hrabiny Delfiny de Saint Aurignac! – ucieszył się. – Wieki całe nie pisała...
– Ostatni raz jakoś tak dziesięć lat przed wojną – przypomniał sobie Marek. – Dobrze, że adresu nie zmieniliśmy...
Hrabia szponiastym paznokciem rozpruł kopertę i wydobył kartkę pokrytą eleganckim, kaligraficznym pismem.
– O! – zdziwił się.
– No co tam? – zagadnął Igor.
– Moja przyjaciółka wybiera się do Polski i zapowiedziała się z wizytą u nas. Będzie w Polsce w środę po południu i zostanie wszystkiego kilka godzin. Ale wyobraźcie sobie, że chce się ze mną spotkać. – Twarz arystokraty rozpłynęła się w uśmiechu. – Ma jakąś sprawę. Pisze, że pamięta nasz kraj jeszcze z czasów przed rozbiorami, a tradycyjną polską gościnność zachowuje do dziś we wdzięcznej pamięci. Trzeba będzie zatem zadbać, by i tym razem...
– To paradne... Przede wszystkim nie masz gdzie jej przyjąć – parsknął ślusarz. – Co tu ukrywać: jeśli chodzi o dostęp do powierzchni mieszkaniowej, leżymy i kwiczymy. No bo co?
Zaprosimy ją do warsztatu Dziadka Weterana czy służbowej kanciapy Profesora? Bo chyba nie będziecie balangować u ciebie w grobowcu? Choć gdyby zebrać szkielety w jakiś worek i wynieść, a na ściany nakleić tapety...
– Może jakby ten wasz proletariacki chlewik trochę odnowić... – Skonfundowany Prut rozejrzał się po kątach.
– Żeby to jakoś wyglądało, trzeba by odmalować elewację i klatkę schodową, poprawić bruk na ulicy, otynkować kamienicę naprzeciwko... – wyliczał ślusarz. – Poza tym przekonać tubylców, żeby nie darli ryjów pod oknami. Do tego wymienić drzwi, wymurować kominek, wycyklinować parkiet, wymienić okna i skombinować lepsze meble...
Nestor wampirzego rodu zmełł w ustach przekleństwo.
– Hrabinę ugościć musimy jak należy – powiedział stanowczo. – Jej rodzina ma własny zamek we Francji. Przywykła do pewnych standardów...
– Zamkowych standardów u nas ni hu hu. – Ślusarz rozłożył bezradnie ręce. – Nie ta
epoka, nie ta warstwa społeczna. Odpuść sobie tę wizytę. Albo pokaż syf, w którym egzystujemy, może zrozumie... Żaden wstyd, że żyjemy w nędzy. Tak nas komuna załatwiła i tyle...
– Nie żadna komuna, tylko jej błędy i wypaczenia, będące winą konkretnych uwarunkowań geopolitycznych i konkretnych towarzyszy, którzy jeszcze doczekają się surowego rozliczenia – zaprotestował z godnością Igor. – Ale co prawda, to prawda. Cienko przędziemy.
– Wymyśliłam – powiedziała Gosia. – Urządzi się spotkanie w willi moich rodziców.
Trzeba ich tylko wykurzyć na kilka godzin.
– Wykurzyć – powtórzył Igor. – Jest to jakiś pomysł. Ale jak?
Zapadła niezręczna cisza.
– Pójdziemy całą bandą, rzucimy się na nich, zwiążemy i zamkniemy w piwnicy –
zasugerowała dziewczyna. – Nawet jedzenie i wodę im zostawimy.
– Nie obraź się, ale od twojej babci to ja się wolę trzymać z daleka – bąknął spawacz.
– A może u Grega – podsunęła. – Jego starzy mają willę że hej! I pusta stoi, bo siedzą teraz na robocie eksportowej w Libii czy Algierii.
– Odpada, wampirzyca z miejsca wyczuje, że to dom wilkołaków, i nie przestąpi nawet progu. Może napisz jej, że masz remont siedziby i niech w ogóle nie przyjeżdża. – Ślusarz spojrzał spod oka na hrabiego.
– Nie róbcie mi tego – zaskamlał stary wampir. – Nie widziałem się z nią od prawie dwustu lat... Gdy byłem młody, przyjaźniliśmy się naprawdę blisko...
– Ty stary łobuzie, teraz dopiero mówisz, że to twoja była kochanka? – zachichotał Igor.
– Nic wam do tego – obraził się arystokrata. – A nawet jeśli, to co?
– Nic – uciął Marek. – Wasza sprawa. Ja nikomu pod kołdrę nie zaglądam. Zresztą było, minęło, dziś to już tylko piękne wspomnienie.
– Wróćmy do tematu – poprosiła Gosia. – Mnie też wydaje się to wszystko dość szalone.
Trzeba by skombinować jakieś wystrzałowe lokum, i to nie hotel... Do tego pewnie wykwintne meble. Pan, hrabio, też powinien się odpowiednio ubrać.
– A co w moim ubiorze... – Prut spojrzał na swój wyświechtany przyodziewek. –
Hmmm... co racja, to racja – przyznał niechętnie. – To wprawdzie frak od najlepszego przedwojennego krawca, a koszula amerykańska...
– Z dostaw UNRA – zachichotał Igor. – I od tamtej pory ani razu niezmieniana.
– Zatem lokum, ubiór. – Hrabia zaczął zaginać szponiaste palce.
– To się nie uda – pokręcił głową Marek. – Nie ten kraj, nie ten ustrój. Może jakbyśmy byli cholernie bogatymi badylarzami, coś by się dało zrobić...
– Do tego przydałaby się jakaś wykwintna kolacja – dorzucił swoje trzy grosze Igor. – Na przykład młoda, apetyczna harcereczka, która spędziła wakacje na obozie wędrownym i przesiąkła wonią leśnych ziół... Tylko gdzie takiej szukać o tej porze roku? Sam wiesz, przyjacielu, jakie są walory smakowe polskiej krwi na tej prawie bezmięsnej diecie.
– Tu coś było w liście na ten temat... – Prut szybko przebiegł wzrokiem tekst. – O, mam!
... muszę też dodać, że ostatnio, podążając za najnowszą modą, porzuciłam niehigieniczny obyczaj wysysania ludzi i wstąpiłam do ekskluzywnego klubu wampirów wegetarian...
– Że niby co?! – wkurzył się Marek. – To głupie amerykańskie pseudohumanistyczne zwyrodnienie we Francji teraz uchodzi za coś ekskluzywnego!?
– Arystokracja zawsze była zdegenerowana. – Igor machnął lekceważąco głową. – Im głupsza moda, tym łatwiej się przyjmowała. A przed rozbiorami każdy Francuz był dla naszych automatycznie arbiter elegantiarum. Pan hrabia niejedno mógłby nam zapewne opowiedzieć? –
Читать дальше