Wypili. Przełyki zapłonęły ogniem, w żołądkach poczuli coś w rodzaju iskrzącej świecy zapłonowej, w oczach momentalnie stanęły im łzy. Ale już za moment po ciałach rozlało się kojące ciepło.
– Ostatni raz piłem podobne wynalazki, jak na Islandii znajomi komandosi polali mi rozmrażacza blokad do głowic atomowych –
mruknął Chrupek. – Ileż to ma mocy?!
– Siedemdziesiąt procent jak nic – ocenił inżynier, smakując produkt końcem języka. – Ale oczyszczony perfekcyjnie.
Agent nie odpowiedział – znów pokłusował do ubikacji. Walka z objawami zatrucia potrwała do późnej nocy i zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem.
Poranek przyszedł i minął… Obaj łowcy wygrzebali się z łóżek dopiero grubo po dziewiątej. W ustach mieli pustynię, przed oczyma latały im zielone cienie, a wewnątrz czaszek krasnoludki waliły młotami w kowadła.
– Co nam się stało? Wyglądamy jak zombie! – przeraził się młody, patrząc do lusterka.
Prezes przestraszony sprawdził, czy ma puls. Na szczęście serce biło normalnie. Odetchnął z ulgą. Jednak byli żywi.
– Obawiam się, że nasze organizmy w tym amerykańskim dobrobycie uległy nadmiernemu wydelikatnieniu – powiedział
w zadumie. – Miejscowe jedzenie nas truje, miejscowe napoje wyskokowe też jakby nie dla nas… No ale nic. Jeśli z żołądkiem już wszystko gra, trzeba wypić mocną kawę i do roboty. Wampiry same się nie upolują.
– Kogo dzisiaj?
– Dziś wreszcie wyeliminujemy Profesora! Nie będzie gad śmiał się nam w twarz.
Zajechali furgonetką na parking, kupili bilety i tym razem weszli do zoo przez bramę.
Profesora przydybali na zapleczu hipopotamiarni. Ładował właśnie obornik na taczki.
– Znowu wy? – warknął. – No dobra, sami tego chcieliście.
Łowcy przygotowali się na odparcie kolejnego ataku, a tymczasem w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się wampir, w pomieszczeniu zawisło coś w rodzaju chmury. Była podobna do woalu pary wodnej, ale gęściejsza i wyraźnie szarożółtej barwy.
– A niech mnie! Zamienił się w mgłę! – syknął inżynier Chudoba. –
Nie sądziłem, że w naszych czasach jakikolwiek wampir to potrafi!
– Tylko czemu ta mgła taka żółta? – zdziwił się Chrupek.
– Nieważne, zaraz ją załatwimy. – Prezes wyciągnął puszkę z wodą święconą i kropidło. – Prosto z rzeki Jordan – pochwalił się i chlapnął
na odlew.
Tuman rozpłynął się gładko na boki, unikając kontaktu z sakramentalium. Kropelki wody spadły na podłogę. Mgła zaczęła rzednąć, a jednocześnie szybko wypełniła resztę pomieszczenia i żółtawymi językami ogarnęła łowców. Odruchowo wstrzymali oddech, ale po dwóch minutach musieli jednak zaczerpnąć powietrza.
Łzy stanęły im w oczach, w gardle zaszczypało, a potem obaj zaczęli kaszleć jak suchotnicy w ostatnim stadium choroby. Opar cuchnął
czadem, siarką, smołą i szeregiem substancji, których nie potrafili nawet zidentyfikować.
– Co to jest? – wyrzęził Chrupek. – Iperyt?!
– To nie jest mgła, to… to… to jest smog krakowski! – ryknął jego mentor. – Chodu!
Wyprysnęli za drzwi i zatrzasnęli je za sobą. Potem długo biegli przez zoo, aż resztki oparu wywietrzały im z ubrań i włosów. To, co osiadło w płucach, zdołali wykaszleć.
Przystanęli dopiero przy bramie.
– Ten pieprzony wampir po raz trzeci zrobił nas w balona! – jęknął
agent Chrupek. – Odpuszczamy?
– W słowniku łowców wampirów nie ma słowa „odpuścić” –
ofuknął go inżynier. – Po prostu musimy wymyślić sposób, żeby dobrać mu się do skóry! A na razie do wozu i jedziemy na Bródno.
Odnajdziemy tego starego grabarza, sprawdzimy, czy to wampir, i zlikwidujemy. A potem ruszamy poszukać sklepu z artykułami budowlanymi.
Trzeba
skombinować
robociarskie
ciuchy.
Zamaskowani przenikniemy do fabryki i skasujemy te pokurcze z Kawęczyńskiej.
Dochodziła druga po południu. Cela nie była szczególnie duża, do tego brudna i ciemna. Jedyne źródło światła stanowiła samotna żarówka dyndająca pod sufitem. Inżynier Chudoba i agent Chrupek siedzieli na krzesłach przyśrubowanych do podłogi. Na rękach mieli kajdanki.
– Szefie, czy oni nas rozstrzelają? – jęknął młody łowca.
– Spokojnie – mruknął prezes. – To wprawdzie kraj totalitarny, ale przecież nie zrobiliśmy nic złego.
Nieoczekiwanie klucz w zamku zachrobotał. Skrzypnęły wiekowe zawiasy. Do wnętrza wszedł Nefrytow i dwóch milicjantów. Ubek skinął tylko dłonią. Zatrzymanym zdjęto kajdanki.
– No ładnie – westchnął. – Mija raptem czterdzieści osiem godzin pobytu w naszym kraju i już konflikt z prawem. Co konkretnie się panom przytrafiło?
– Jacyś smarkacze urwali nam tablice rejestracyjne – wyjaśnił
Chrupek. – Milicja nas zatrzymała, gdy jechaliśmy na cmentarz.
– No, nie dziwię się. – Major pokiwał głową. – Amerykańskie blachy, i to jeszcze z Kalifornii. To u nas chodliwy towar.
– Że niby co?! – zdziwił się inżynier. – Po co komu zagraniczne tablice rejestracyjne?
– Dzieciaki lubią wieszać je sobie na ścianie – wyjaśnił ubek. –
A gwiazdki mercedesa urwane z masek samochodów to z kolei dla nastoletniego gówniarstwa ważny element biżuterii, naszyjniki sobie z tego robią. Oczywiście najcenniejszym łupem są te biegnące koniki, które wyrywa się z obudowy chłodnicy forda mustanga. Smarkacz przykręci sobie takiego do drzwi i zaraz ma mir u kumpli.
I dziewczyny świetnie się na to podrywa. Sami panowie rozumiecie, każdy taki fant to jakiś okruch tak zwanego American dream… Tak czy inaczej, rejestracje panów są nie do odzyskania. Pewnie już dawno
spylili je na bazarze Różyckiego.
– To co niby mamy robić? – jęknął Chrupek. – Bez tablic jeździć?
– Niech ręka boska broni! – przestraszył się Nefrytow. – Przecież właśnie się panowie na własnej skórze przekonali, że to u nas przestępstwo, i to grubszego kalibru.
– To co z nami będzie?
– Załatwiłem, że teraz panów wypuszczą. Nie było łatwo, ale zaręczyłem jako major SB, że znam panów osobiście i biorę odpowiedzialność za to, żebyście nic więcej nie wywinęli.
Przestępstwo jest ewidentne, ale nie są panowie bandytami, odpowiadać będziecie z wolnej stopy.
– Odpowiadać… z wolnej stopy?! – wykrztusił inżynier. – Ale jak to?
– Nic nie poradzę. Jakby tablice były brudne albo zardzewiałe, to byłby mandat. Ale żeby w ogóle bez nich jeździć… To już zbyt poważna sprawa. Tak więc będzie rozprawa, grzywna… Ale proszę się tym nie martwić! To formalność w zasadzie, kilkaset dolarów, nie więcej. A teraz wracacie panowie do hotelu odpocząć i przespać noc w wygodnych łóżkach. Furgonetkę zholowano na milicyjny parking, po rozprawie ją sobie odbierzecie. Tylko trzeba będzie zapłacić postojowe. Grosze jakieś, kilkanaście dolarów za dzień. A po wszystkim napiszą panowie do wydziału komunikacji podanie, żeby w związku z kradzieżą oryginalnych tablic wystawili panom tymczasowe. Ja dołożę pismo, że to bardzo pilne, i myślę, że najdalej w dziesięć dni będą panowie mieli polskie blachy i odpowiednie zaświadczenie. A na razie musicie drałować na piechotę.
– Wynajmiemy furgonetkę – uspokoił podwładnego szef fundacji.
– No niby jak to: wynająć furgonetkę? – Major aż czknął ze zdziwienia.
– Są tu przecież wypożyczalnie samochodów. Widziałem reklamę na lotnisku.
– Owszem, jest jedna wypożyczalnia samochodów. Państwowa –
Читать дальше