– Taki młody wampir o ksywie Profesor…
– Tego znam, pracuje w kotłowni jednego z budynków warszawskiego zoo, a przy okazji robi tam trochę za nocnego stróża.
Mamy go rozpracowanego i na liście do odstrzału. Ale jeśli panowie sobie życzą, odstąpimy go wam. Tak na rozgrzewkę, przed przystąpieniem do poważniejszych zadań.
– Jak możemy go wytropić?
– A po co tropić? Proszę, tu jest jego dossier. – Nefrytow wyjął
z aktówki szarą teczkę. – Bez zdjęcia oczywiście, ale jest portret pamięciowy wykonany przez milicyjnego rysownika. Jest tam też plan zoo z zaznaczonym miejscem, gdzie najłatwiej go dopaść. Nocą co parę godzin patroluje teren, ale zawsze wraca do swojej kanciapy, żeby się zagrzać.
Apartament w hotelu Nowa Praga składał się z pokoju i małej łazienki. Obaj łowcy rozgościli się, odświeżyli i byli gotowi do narady.
– No cóż… – odezwał się inżynier. – Poproszę o krótkie podsumowanie sytuacji i planujemy kolejne działania.
– Generalnie to jesteśmy w czarnej dziurze – westchnął Chrupek. –
Skonfiskowali nam prawie cały sprzęt. Wykonanie misji w tej sytuacji będzie niezwykle trudne.
– Ale możliwe – burknął szef.
– Na szczęście ten ubek to najwyraźniej służbista. Pilnuje nas tylko do szesnastej. A to się doskonale składa, bo większość naszych działań lepiej przeprowadzić nocą – rozważał agent.
– Hmm… Na ile znam specyfikę krajów totalitarnych, to on tylko powiedział, że pracuje do szesnastej, a w rzeczywistości musimy liczyć się z tym, że będziemy śledzeni dwadzieścia cztery godziny na dobę.
I to przez zmieniających się ludzi. Co więcej, furgonetka jest na parkingu hotelowym. Jeśli się stąd ruszymy, ktoś pewnie zadzwoni gdzie trzeba i doczepią nam ogon… – zadumał się.
– Auto najbardziej przydatne jest w sytuacji, gdy trzeba ruszać w pościg albo przemieścić się daleko poza miasto – zauważył młody. –
Na duży cmentarz w środku miasta z pewnością można dojechać komunikacją publiczną. Podstawowy sprzęt zmieścimy w dwóch plecakach. Ewentualnie możemy sobie złapać taksówkę. Trzeba jednak wziąć poprawkę, że to państwo policyjne i taksówkarz też może nas podkablować.
– Wolałbym, żeby miejscowe służby nie wnikały zanadto w nasze metody działania – westchnął inżynier. – Z drugiej strony znajdujemy się w niemal idealnym punkcie wypadowym. Blisko stąd i do zoo, gdzie ma swoją melinę Profesor, i na cmentarz Bródnowski, gdzie mamy stuknąć Dziadka Weterana. Jest już po dwudziestej. Co ty na to, żeby zrobić piorunujące wrażenie na tubylcach i dziś jeszcze kropnąć pierwszego zamówionego klienta?
– Jestem za! – Młodszy agent poderwał się jak sprężyna. – Którego
bierzemy na pierwszy ogień?
– Profesora łatwiej będzie namierzyć. Zlikwidujemy go na rozgrzewkę przed trudniejszymi zadaniami. Kompletujemy podstawowy zestaw i ruszamy!
W gabinecie majora Nefrytowa było chłodno i mgliście. Po prawdzie chłód brał się z tego, że kaloryfery zarosły kamieniem, a mgła unosząca się w powietrzu była w rzeczywistości dymem papierosowym. Radek nie przywykł pracować o tej porze, ale wobec infiltracji stolicy przez wrogi element każda para rąk była potrzebna.
– Widzicie, Brona, jest taka sprawa… – westchnął major. – Nie zrozumcie mnie źle, choć to, co powiem, może wam się w pierwszej chwili wydać dziwne albo wręcz niezgodne z zasadami, które rządzą naszą rzeczywistością. Musicie zrozumieć, że ubecja to służba bardzo specyficzna. Zawsze walczymy na pierwszej linii niewidocznego frontu. To, co robimy, jest niezbędne, ale pewne kategorie działań, zarówno naszego wydziału, jak i innych, raczej nie uzyskałyby aprobaty czynników państwowych. Po prostu w PZPR i MO są całe masy idealistów i naiwniaków, którzy nie rozumieją, że historia ostatnio znacznie przyspieszyła i nie da się zrobić omletu bez tłuczenia ekstremistom jajek.
– Ja to rozumiem i aprobuję – zapewnił Radek.
– Cieszy mnie to niezmiernie. W każdym razie zdajecie sobie sprawę, że nasze działania, jeśli mają być skuteczne, nie mogą być wymierzone w ciemno. Nasze oczy i uszy to agentura. Te ćwierć miliona informatorów idących na krótkiej smyczy… Opłacamy ich w ramach puli przyznanych środków, ale niestety, czasem pojawia się konieczność zapłacenia za informacje szczególnie cenne, a co za tym idzie szczególnie drogie. Czasem musimy prosić naszych agentów o przysługi dalece wykraczające poza normalne zobowiązania. No i za to też wypada się odwdzięczyć jakoś ekstra.
– To bardzo miłe z pana strony – ucieszył się Radek.
Major spojrzał na niego tak ciężkim wzrokiem, że student od razu zapomniał o wymarzonym fiaciku.
– W każdym razie nasza służba potrzebuje odrobiny swobody w dysponowaniu środkami. Nie wszystkie wydatki możemy księgować i kwitować, a przecież nie wyczarujemy pieniędzy z powietrza. Co za tym idzie, żeby budżet oficjalny nie doznał
uszczerbku, musimy dysponować też pewną pulą środków nieoficjalnych. Innymi słowy, od czasu do czasu… – Nefrytow zawahał
się, szukając w myślach odpowiednich słów.
– Trzeba odwalić jakąś szmalcowną lewiznę – dokończył jego podwładny.
– O fuj! Brona, cóż za paskudne sformułowanie! Ale tak, zasadniczo muszę przyznać, że trafiliście w sedno. Obecność naszych przyjaciół…
eeee… chciałem powiedzieć, wizyta narzuconych nam przez naczalstwo gości z USA otwiera pewne możliwości zwiększenia zasobów dewizowych naszej instytucji. Za obopólnym zadowoleniem.
– To brzmi z pozoru reakcyjnie. Ale gdy się temu bliżej przyjrzeć, ma głęboki sens – kiwnął głową kapuś. – Już Lenin zauważył, że kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich kiedyś powiesimy, ale żeby ten sznurek od kapitalistów kupić, potrzebne są przecież dolary.
– Wy, Brona, czasem potraficie ruszyć głową. Szkoda, że tylko czasem. Cieszę się, żeśmy się zrozumieli. Dlatego teraz weźmiecie to. –
Wyjął z sejfu pudełko. – I raniutko pojedziecie do Amerykańców.
– A co to takiego? – Kapuś ostrożnie potrząsnął paczką.
– Dwa pistolety.
– O Boże… Towarzyszu majorze, ja rozumiem wszystko, ale myśmy mieli sznurek kupić do wieszania kapitalistów, a nie sprzedawać kapitalistom broń, z której mogą nas zastrzelić!
– Brona, nie bądźcie dzieckiem, nie zastrzelą nas. Po pierwsze, dlatego że nie mają powodu. Po drugie, te spluwy są gówno warte, iglice dorobiliśmy ze stopu drukarskiego. Po trzecie, amunicja też jest spreparowana, wysypaliśmy proch i napchaliśmy do środka plasteliny. Po czwarte, nie zapominajcie, że to my jesteśmy ubecją.
A ubecy od zwykłych ludzi różnią się tym, że to oni strzelają, a nie do
nich się strzela! A na koniec, i tak im je skonfiskujemy, żeby mieć na nich dodatkowego haka.
– Damy i skonfiskujemy? – zamyślił się Radek. – A to ich nie zdziwi?
– Nie, bo spluwy damy niby my dwaj, prosząc o bezwzględną dyskrecję, a skonfiskuje nasłana przez nas milicja. Dzięki temu krecha będzie podwójna. Nie będą mogli oddać nam broni i będą mieli sprawę sądową.
– Szefie, jest pan geniuszem! Sam Lenin mógłby za panem tecz…
eee… z pewnością by panu pogratulował – student w ostatniej chwili ugryzł się w język.
– W każdym razie spylicie im je po dwieście pięćdziesiąt dolarów.
Dla nich to grosze, a nam się opłaci. Zwłaszcza że po wszystkim spluwy i tak wracają do magazynu.
Wampir Marek odstawił karton czystej na wycieraczkę i zapukał do drzwi sąsiadów z naprzeciwka. Szczęknął judasz, soczewka wizjera stała się na chwilę różowa – to z drugiej strony łypnęło bardzo przekrwione oko. Widać został rozpoznany, bo zachrobotał łańcuch i drzwi się uchyliły. Bazarowy kombinator łypnął na wampira pytająco.
Читать дальше