– Myślę, że lepiej będzie ich poszczuć na Profesora.
– Dlaczego? – Zdezorientowany Radek znów zamrugał.
– Bo z całej tej ferajny to właśnie on jest najniebezpieczniejszy. Dla wydziału, dla systemu… dla naszego kraju.
– Że niby co?
– Ci zasrani krwiopijcy de facto są niegroźni. Pracują, nie bawią się w opozycję. Nie mamy z nimi kłopotów. Czasem kogoś wyssą, ale niegroźnie. Dopuszczalne straty. Jednak, co najważniejsze, mamy ich pod kontrolą. Jeśli coś nafikają, to się ich zlikwiduje, i tyle. Profesor to
inna para kaloszy. Odcyfrowuje „Necronomicon”. A wy wiecie, Brona, co to jest „Necronomicon”?
– Eeee… no, taka księga, którą zdobyli.
– Nie jakaś tam księga! To jest… – Major wzniósł wzrok ku sufitowi.
– To jest pierońsko niebezpieczny artefakt o potencjalnej sile rażenia bomby atomowej!
– Ale jak to?
– Co wiemy o wampirach? Jeśli sięgniemy do literatury, to strach się bać. Silniejsze niż kobyła pociągowa. Biegają szybciej niż stumetrowcy. Dogonią każdego. Potrafią wypuszczać szpony, zamieniają się w nietoperze, umieją zmienić się w mgłę, przeniknąć przez dziurkę od klucza i znów się zmaterializować. Potrafią przeniknąć do snów swoich ofiar. Potrafią zahipnotyzować każdego…
– A może to tylko bajdurzenia pisarzy od horrorów?
– Niestety, to wszystko prawda. A teraz popatrz na nasze. Niezbyt silne. Krzepy trochę mają, bo zapieprzają fizycznie w fabryce, ale nie mają żadnych supermocy. W nietoperza się nie zamienią, roweru nie dogonią. Ze zdolności metapsychicznych trochę posługują się telepatią… A teraz sobie wyobraź, że zdobywają umiejętności magiczne, których dotąd nie miały. I jesteśmy ugotowani… Na razie grzecznie chodzą do roboty. Ale jak coś im się przestanie podobać, załatwią każdego, kto się nawinie: ciebie, towarzysza Pierwszego, a jeszcze, nie daj Boże, mnie!
– No, to faktycznie brzmi groźnie.
– Profesor jest z nich wszystkich najbystrzejszy. Gdy zostanie skasowany, „Necronomicon” przestanie być groźny. Reszta może się skichać, a i tak nie odczyta.
– A nie dałoby się, żeby zlikwidowali i jego, i moją siostrę? –
zagadnął proszącym tonem Radek. – Dwie pieczenie przy jednym ogniu…
– Brona, nie denerwujcie mnie, bo was palnę. Grzejcie do archiwum po teczkę tego palanta, a ja muszę zadzwonić.
Niedzielne popołudnie przy Kawęczyńskiej upływało spokojnie.
Październikowe słoneczko odbijało się w szybach. Gosia dziergała sobie sweterek na zimę, Marek z Igorem siedzieli nad partyjką szachów. Ślusarz przyniósł z wypożyczalni kasetę z filmem „The Evil Dead”, ale planowali obejrzeć to arcydzieło dopiero wieczorem.
Igorowi co jakiś czas odbijało się jakby wodą kolońską, dwa dni wcześniej popełnił fatalny błąd – wyssał pracownicę fabryki kosmetyków z ulicy Szwedzkiej.
– To pewnie estry – tłumaczył mu przyjaciel. – Jak siedziała przy taśmie i pakowała te kremy do słoików, nawdychała się różnego paskudztwa. Substancje zapachowe przeniknęły do krwi i masz taki efekt… Przejdzie za kilka dni.
– Łatwo ci mówić, ja już za życia nie znosiłem kwiatków!
Nieoczekiwanie zadzwonił telefon.
– O! – zdziwiła się Gosia.
W zasadzie nikt nigdy do nich nie dzwonił. Gospodarze sprawili sobie aparat głównie po to, żeby dodawał mieszkaniu splendoru.
– Halo? – Marek podniósł słuchawkę.
– Mówi Adolf – rozległo się z drugiej strony.
– Co za Adolf!? – zdumiał się wampir. Głos wydał mu się dziwnie znajomy, ale nie potrafił rozpoznać.
– Major Adolf Nefrytow.
– Z ubecją nie gadam! – Oburzony wampir wdusił widełki i odłożył
słuchawkę.
– Co znaczy „nie gadam”?! – rozległ się głos majora. – Jesteśmy ubecją, a to znaczy, że to my decydujemy, z kim gadamy, o czym gadamy i jak długo gadamy!
Głos dobiegał zza szafy. Zdumiony ślusarz pchnął mebel i przesunął, odsłaniając wiszącą na ścianie membranę z zatopionym uzwojeniem.
– Sukinsyny przełączyli podsłuch na nadawanie – zauważył
filozoficznie Igor. – Nie wiedziałem, że to możliwe. Chyba musi mu bardzo zależeć na przekazaniu tej informacji. Ja bym na twoim miejscu jednak…
– A gówno! – Marek zerwał urządzenie i podeptał ze złością.
– Uspokoicie się wreszcie i posłuchacie!? – zabrzęczał bojler wiszący w kuchni. – Tu chodzi o całość waszej dupy!
Wampiry zamarły i popatrzyły po sobie zaskoczone.
– Eeee… no to może i trzeba? – bąknął ślusarz.
– Wraże siły imperialistyczne z USA wyekspediowały do naszego miłującego pokój kraju… – zaczął z patosem major. Rezonująca blacha bojlera jeszcze ten patos pogłębiała.
– Gadaj pan po ludzku, o co chodzi! – warknął Igor.
– Coollenowie zlecili Fundacji Van Helsinga waszą eliminację.
W tym celu jadą do Polski dwaj najwyższej klasy amerykańscy fachowcy od likwidacji bytów bionekrotycznych. Musieliśmy ich wpuścić. To tajemnica państwowa! Trochę im podstawię nogę, ale musicie się liczyć ze śmiertelnym zagrożeniem i stratami własnymi.
Podziękujecie, jak przeżyjecie.
Urządzenie brzdęknęło, jakby ubek odłożył słuchawkę, i zapadła cisza.
– Eeee…? – zdziwił się Igor. – Co on, zdurniał do reszty? Ktoś chce odwalić za niego mokrą robotę, a ten nas ostrzega?
– Żaden gliniarz nie lubi konkurencji na swoim terenie – mruknął
jego przyjaciel. – A zwłaszcza fachowców, którzy radzą sobie lepiej od niego.
– Co to jest Fundacja Van Helsinga? – zdziwiła się Gosia.
– Co ty, horrorów nie oglądasz? Taka organizacja międzynarodowa
– wyjaśnił spawacz. – Jak ktoś ma problem z takimi jak my, dzwoni do nich, płaci, a oni przyjeżdżają i odwalają mokrą robotę.
– To brzmi groźnie – zaniepokoiła się.
– E tam. – Marek machnął lekceważąco ręką. – Gówno nam mogą zrobić. Nie tacy próbowali. Swoją drogą, ci Coollenowie to kompletni zasrańcy – prychnął. – Żeby wynajmować ciepłych przeciw swojakom…
– Jacy tam z nich swojacy – burknął Igor. – Ja się nie poczuwam do związków z tymi popaprańcami. Bardziej mnie martwi, co im do łbów strzeliło, żeby nas załatwić.
– Myślę, że jak Adalbertus nie wrócił, to podejrzewają nas o jego likwidację!
– Myślisz, że mają aż takiego focha, żeby zlecić naszą likwidację Fundacji Van Helsinga? To przecież dla wampirów kompletnie żenujące tak spoufalać się z łowcami!
– Tak czy inaczej, trzeba aktywować system obronny. Potrzebujemy kratę wódy i jakąś lepszą bombonierkę. Ile mamy kasy?
Parking urzędu celnego przy lotnisku na Okęciu nie był szczególnie rozległy. Za to otaczał go podwójny płot, ozdobiony u góry pętlicami z drutu kolczastego. Obok ciągnęły się magazyny na różne skonfiskowane dobra. Pośrodku zaparkowano granatową furgonetkę Forda. Przyleciała tu wczoraj transportowym samolotem. Celnicy ryli w niej całą noc.
Obaj Amerykanie stali obok. Wysoki, szczupły mężczyzna w garniturze był zapewne inżynierem Piotrem Chudobą, a ten niższy, ogolony na łyso i trzymający pod pachą futerał altówki, to z pewnością był jego pomocnik Peter Chrupek. Major podszedł i choć był po cywilnemu, odruchowo zasalutował. W postawie inżyniera była jakaś wrodzona elegancja i godność. Ubek zbeształ się w myśli.
Przecież miał przed sobą wrogów. I to najprawdziwszych, krwiożerczych biznesmenów – kapitalistów prosto z wrażej Ameryki.
A nawet jeszcze gorzej, pomyślał. To pieprzeni polonusi, ludzie, którzy nie docenili szansy, jaką było życie w rozwiniętym socjalistycznym kraju, uciekli na Zachód i tam skumali się z najgorszą imperialistyczną swołoczą z CIA! A kogo chcą zlikwidować? Nasze polskie wampiry, w zasadzie niegroźne, do tego przedstawicieli klasy robotniczej, pracujących w fabryce. Z dwojga złego Marek i jego ferajna są mi klasowo bliżsi niż te dwa typki!
Читать дальше