Obrazów ani dywanów w pomieszczeniach nie było. Nawet jeśli w trakcie akcji bezpiece coś takiego przykleiło się do łap, zabierali łup do domu albo sprzedawali pokątnie na Skrze i Różycu. Major Nefrytow zdusił niedopałek w przepełnionej popielniczce i wrzuciwszy między wargi kolejnego sowieckiego kosmosa, odpalił go burżujską plastikową zapalniczką z Pewexu.
– Słuchajcie, Brona, mamy problem… – westchnął, wypuszczając zgrabne kółeczko.
– To chyba… dobrze? – Radek zamrugał. Oczy piekły go od dymu.
– Że niby co? – zdumiał się Nefrytow. – Jak to „dobrze”?
– Jesteśmy ubecją. Sam pan mówił nie raz, że naszą zaszczytną służbę powołano do rozwiązywania problemów, z którymi nie radzi sobie partia, milicja, ZOMO ani Ludowe Wojsko Polskie. Skoro mamy problemy, to znaczy, że wszystko jest na swoim miejscu, oni sobie nie radzą, a więc nasz wydział znów może się wykazać.
– Myślicie niby poprawnie, ale bez polotu – westchnął major. –
Patrząc dialektycznie, chodzi o to, żeby problemy były obecne, ale ich spiętrzenie utrzymywało się na stałym, niezbyt dokuczliwym poziomie. Naprawdę chce wam się nieustannie ganiać jak kot z pęcherzem, żeby wykonywać kolejne zadania?
Kapuś przez chwilę przetwarzał w mózgu słowa zwierzchnika, po czym uśmiechnął się radośnie na znak, że załapał.
– Więc na czym konkretnie polega problem, który ze stanu spiętrzenia mamy doprowadzić do stanu spłaszczonego? – zapytał.
– Fundacja Van Helsinga – rzucił major Nefrytow.
– Cóż to takiego? – zdziwił się Radek.
– Łowcy wampirów z USA. – Ubek westchnął ciężko i skrzywił się. –
Zawodowi. Fachowcy podobno najwyższej klasy. Tacy, których CIA wysyła tam, gdzie im nie wypada się babrać osobiście. Albo do likwidowania rzeczy, których sami nie mogą zlikwidować, bo to by głupio wyglądało w raporcie. Powiedzmy, że jest to w pewnym sensie
imperialistyczno-kapitalistyczny odpowiednik naszego Wydziału Z.
– Czyli nasi koledzy po fachu?
– Jacy znowu koledzy?! – Major aż się zapowietrzył. – Gusʹ kabanu nie towariszcz! Toż mówię wyraźnie: imperialiści! Do tego pierdoleni prywaciarze, którzy robią to za pieniądze! – Aż się wzdrygnął
z obrzydzenia. – Co gorsza, za dolary!
– Prywaciarze!?
– Taaa… Jak się ma kłopot z poltergeistem w piwnicy, można do takich zadzwonić, przyjeżdżają, likwidują co trzeba, wystawiają rachunek, biorą czek czy z karty kredytowej może pobierają…
– To aberracja. A jak ktoś nie ma pieniędzy?
– To nie przyjadą. Kapitalizm, nic nie poradzisz… Nie masz dolarów, to jesteś tam w Ameryce nikim i sam musisz się z wampirami użerać.
Teraz widzicie, Brona, wyższość moralną i intelektualną socjalizmu nad światem zgniłego Zachodu. Wydział Z nie jest firmą usługową.
Ubecja jest służbą. Pomagamy społeczeństwu jak straż pożarna czy poradnia skórno-wenerologiczna. Każdemu potrzebującemu za darmo. – Major wypiął z dumą pierś.
– To pan nie dostaje żołdu?! – Kapuś rozdziawił usta.
– E, no nie przesadzajmy, coś tam przecież płacą. – Ubek poczuł, że beznadziejnie zaplątał się w zeznaniach. – Ale płacą nam z budżetu, a nie z kieszeni nieszczęsnych ofiar. No i płacą złotówkami, a nie dolarami. Chwytacie różnicę?
– Czy ci Amerykańcy to nasza konkurencja?
– Jaka tam znowu konkurencja? – prychnął oficer. – Oni działają u siebie, a my u siebie. Oni nie wpuszczają nas, my nie wpuszczamy ich. Aż do teraz.
– A co się stało?
– Teraz mamy ich wpuścić.
– A więc to wrogowie? – dociekał student. – Przepraszam, muszę to sobie ułożyć w głowie… Po co właściwie są nam tu potrzebni?
– Nie są potrzebni, ale przyjadą i oficjalnie nic na to nie możemy poradzić. Słuchajcie mnie uważnie. Pod względem klasowym oczywiście to są wrogowie. Od strony politycznej jak najbardziej.
Jednakowoż jest jeden cholerny problem. Zapewne nie wiecie – ściszył
głos – ale towarzysz Pierwszy po cichu negocjuje z Amerykańcami, po pierwsze, żeby znieśli nam te idiotyczne sankcje, po drugie, żeby pożyczyli jeszcze trochę kasy, bo nie starcza na zbrojenia. Negocjacje wkroczyły właśnie w bardzo delikatną fazę…
– Nie rozumiem? Towarzysz Pierwszy i reszta delegacji dyskutują z ich Kongresem. Jak się to ma do działań Wydziału Z? Nasza chata z kraja. Nijak nie możemy socjalistycznej ojczyźnie na tym polu pomóc.
– I tu się właśnie, Brona, cholernie mylicie. Możemy pomóc.
Musimy pomóc. I, co gorsza, nawet pomożemy. Towarzysz Pierwszy musi zapunktować w Waszyngtonie, że taki przyjacielski i otwarty.
– My mamy udawać przed nimi!? – oburzył się kapuś. – Od kiedy wilki obchodzi, co o nich myślą barany!?
– Od kiedy głupie barany mają dolary, a szlachetne wilki, przyduszone baranimi sankcjami, cienko przędą! W każdym razie, jak będziemy dla nich przez chwilę mili, może skapnie z tego jakaś kasa.
Na zbrojenia, na zakup masła w Finlandii i inne takie. Może i nam coś się też na końcu dostanie. Musimy tych dziadów od Van Helsinga tu wpuścić, żeby sobie mogli pobuszować. Na znak naszej przyjaźni i otwartości wobec pieprzonych Amerykańców.
– Znak przyjaźni wobec imperialistów? – Młody się skrzywił.
– Brona, ogarnijcie się wreszcie, bo was w łeb strzelę! Udawanej przyjaźni! Jak tylko dostaniemy tę cholerną pożyczkę, możemy pokazać kły, ale nie wcześniej.
– Kły? – Radek pomacał swoje uzębienie. – Ale jak pokażemy kły, nie będąc wampirami!?
Major westchnął ciężko. Jego podwładny nigdy nie grzeszył
przesadną inteligencją, ale teraz ubek zaczął się zastanawiać, czy decyzja o jego zwerbowaniu w ogóle miała sens. Z drugiej strony chłopak może i nie był zbyt kumaty, jednak polecenia jakoś tam wykonywał.
– Tą kwestią zajmiemy się później. Na razie mamy być przyjacielscy i współpracować. Oczywiście współpracować musimy tak, żeby –
ściszył głos – w miarę możliwości koncertowo zrobić ich w ciula.
I z drugiej strony musimy zachować szczególną ostrożność. Chodzi
o to, żeby zrobić ich w ciula, ale żeby tego nie czuli. Żeby ewentualne kłopoty, których im narobimy, wytłumaczyć inercją systemu.
Radek poskrobał się po głowie.
– Taki nawał trudnych słów… – bąknął. – Jestem studentem, a nie profesorem.
– Trzymajcie się mnie, wykonujcie rozkazy, nie zadawajcie głupich pytań, a kiedyś i profesorem zostaniecie! – warknął major.
A potem zamyślił się głęboko nad własnymi słowami. Niby można było popchnąć chłopakowi karierę, jak się to zwykle robiło z kapusiami, tylko tak właściwie po co?
Nie. Tej kariery pilotować nie będę. Nawet jak na warunki naszego kraju, profesor byłby z niego jak z koziej dupy trąba, westchnął
w duchu major.
Radek zagapił się w okno, zamalowane do połowy białą farbą olejną.
– To mimo wszystko dziwne, wpuścić ich na nasz teren – bąknął
wreszcie. – Nawet jeśli będziemy szeroko sabotowali ich działania, to przecież…
Zamilkli. Major dopalił peta i wyciągnął sobie nowego z pudełka.
– Myślę, że dla dobra sprawy z pożyczkami zagranicznymi trzeba dać naszym niechcianym gościom szansę na odniesienie jakiegokolwiek sukcesu – westchnął.
– Znaczy się żeby kogoś jednak zlikwidowali? – ucieszył się kapuś. –
Proponuję moją siostrę! Trzeba ją tylko wywabić z Kawęczyńskiej i wystawić Amerykańcom.
Zwierzchnik spojrzał na niego i westchnął ciężko.
Читать дальше