Wdrapali się na wał dawnego carskiego fortu i rozglądali wokoło.
Ale niewiele było widać. Zapalili na chwilę latarki, żeby obejrzeć mapę, i wybrali jedną ze ścieżek. Prowadziła przez jakieś wądoły.
Miejscami pod ich stopami kląskało błoto. Wreszcie ścieżka w ogóle zanikła i nawet w świetle latarek nie zdołali jej odnaleźć. Zatoczyli krąg, cofnęli się do miejsca, gdzie widzieli ją po raz ostatni, ale to nic nie pomogło.
– Północ minęła – rzucił ze złością spawacz, patrząc na zegarek. –
Chyba możemy sobie darować. Już za późno.
– Nie przesadzaj, o północy zakwita, przekwitnie pewnie o świcie.
Mamy jeszcze trochę czasu – uspokoił go kumpel. – Ale faktycznie lepiej się pospieszyć. Może teraz w lewo?
– Po ciemku wszystko wygląda identycznie. W zasadzie może być
i w lewo… Trzeba było za dnia poszukać tego miejsca i zostać do nocy przy drzewku – błysnął spóźnionym pomysłem Igor. – Pamiętam, że to była taka płaska polanka, a wokoło grube drzewa rosły. Grubsze niż tutaj. Tyle że minęło ćwierć wieku, z polany do tego czasu mógł
powstać zagajnik.
– No co ty nie powiesz? – burknął Marek. – No nic, ten las szczególnie duży nie jest, jakoś znajdziemy. A jak już nazbieramy tych rubelków, to wymienimy je na dolary, kupimy lepszy telewizor, taki z Pewexu, ze czterdzieści kaset video, autko jakieś fajne, może dużego fiata albo i poloneza… – rozmarzył się.
– Albo założymy butik z importowanymi ciuszkami – zadumała się Gosia. – Jeżdżą ludzie do Turcji, przywożą różności. Sami nie pojedziemy, bo paszportów nie mamy, ale gdyby wejść w spółkę z
jakimiś
ciepłymi…
A
gdyby
tak
używane
łaszki
z Niemiec Zachodnich? To jest ekstratowar! I demobil z USA.
– A ja sobie kupię… – zaczął ich towarzysz, ale potknął się i zarył
twarzą w ściółkę.
Przy okazji zgubił bagnet wetknięty zawadiacko w cholewkę i minęła dłuższa chwila, zanim go odszukał w mchu. Przez kolejną godzinę wędrowali po jakichś wądołach, przemoczyli buty i zachlapali błotem nogawki, ale chwilowo nic nie wskazywało na to, że wkrótce będą bogaci.
– O fuj! – syknął Marek, przystając nagle. – Ale paskudztwo!
Pośrodku kępy paproci na długiej, włochatej szypułce chwiało się coś, co wyglądało zupełnie jak ludzkie oko. Łypało na nich jakby ironicznie, ale gdy oświetlili je latarką, spuściło powiekę ozdobioną długimi, jakby kobiecymi rzęsami.
– Błe – jęknęła wampirzyca. – A co to takiego?!
– Kwiat paproci zapewne – zauważył filozoficznie Igor.
– Chyba tak, w końcu noc świętojańska jest… – Jego przyjaciel ze zdegustowaną miną oświetlał znalezisko latarką. – W życiu czegoś podobnego nie widziałem. Inna sprawa, że nocą po lasach raczej się nie włóczyłem.
– Wedle bajek dawał bogactwo czy coś tam. Tylko nie można się nim było podzielić, bo wtedy wszystko znikało… – zadumał się
spawacz. – Kurde, dawno temu o tym czytałem, nie pamiętam już dobrze. Były w każdym razie jakieś haczyki.
– Z tym dawaniem bogactwa toby się nawet zgadzało – mruknął
Marek. – Idziemy w końcu po złoto.
– To zrywamy to coś, żeby nam pomogło, czy jak? – zagadnęła Gosia.
– No jak „zrywamy”, skoro to rezerwat? – ofuknął ją ślusarz i pomaszerowali dalej.
Las przecinały górki i dołki. Wszystkie drzewa po ciemku wyglądały identycznie. Gosia szybko się zorientowała, że oba wampiry kręcą się w kółko.
– Pobłądziliście? – zagadnęła.
– Nie, tylko nie możemy trafić na to miejsce – westchnął Igor.
– Czyli pobłądziliście?
– Nie, bo jak się pobłądzi, to się nie wie, jak wrócić do domu, a my tylko nie możemy znaleźć tego pieprzonego drzewka! Myślę, że to bliżej Wisły było…
Zawrócili. Drzewa wokoło stały się grubsze.
– Czujecie? – Ślusarz przystanął.
– Coś cuchnie – zawyrokowała Gosia.
– Dwutygodniowa zdechła sarna w pełni rozkwitu – zawyrokował
Igor. – Hmm… A gdyby iść za węchem?
– Pogięło cię? Przecież pieniądz nie śmierdzi! A już na pewno nie zdechłą sarną – zakpił jego przyjaciel.
– Tylko że wiesz, nasze drzewko jest trujące jak cholera. Jeśli sarenka skubnęła kilka listków z tą atropiną, nikotyną, cyjanidami i arszenikiem… Podobno kropla nikotyny zabija konia.
– Hmm… może i masz rację.
– Swoją drogą, ciekawe, jak to sprawdzili, przecież konie nie palą papierosów? – zadumała się ich towarzyszka.
Przeszli jeszcze kilka kroków i wtedy ją spostrzegli. Zdechła sarna leżała w zagłębieniu gruntu, napuchnięta jak balon. Na sierści pojawiły się mokre plamy w miejscach, gdzie ciecze będące wynikiem rozkładu utorowały sobie drogę przez skórę. Wampiry mają słaby węch, ale i tak fetor wwiercał im się w mózgi.
– Pamiętasz, jak poszliśmy kiedyś na wagary i znaleźliśmy w lesie tego zdechłego cielaka od Kowalowej? – zagadnął Igor. – Ale była zabawa…
– No, coś tam pamiętam. Do czego zmierzasz?
– Można by, jak wtedy, zrobić z boku dziurkę i podpalić gazy gnilne
– zasugerował spawacz, dłubiąc ostrzem sprężynowca pod paznokciem. – Widowiskowo wygląda taki pióropusz ognia, zwłaszcza w nocy.
– A daj spokój, zabawa dobra dla dzieciaków – burknął Marek. –
Zresztą zobacz, jaka rozdęta. A jak wybuchnie?
– Tu jest tego więcej. – Gosia zapaliła latarkę, oświetlając ściółkę.
Teraz dopiero wampiry zrozumiały, że to, co trzeszczało im pod stopami, to nie były gałęzie, ale drobne kostki. Wokoło leżały szkielety zajęcy, myszy, ptaków i innej drobnej zwierzyny.
– Musimy być blisko! – ucieszył się Igor.
Poszukiwaną roślinę znaleźli pięć minut później. Drzewko sierotnika rosło pośrodku niewielkiej polany. Wyglądało dość paskudnie. Było niewysokie, miało pokręcony pień, gałązki przypominające rozczapierzone paluchy i mięsiste liście, porośnięte drobnym meszkiem. W promieniu półtora metra pień otaczała goła ziemia. Najmniejsze nawet źdźbło trawy nie wyrastało z gleby.
Toksyny wydzielane przez roślinę musiały zlikwidować wszelkie życie. Nawet z daleka widać było, że wśród liści rozkwitają wielkie rozetkowate kwiaty. Cała trójka podeszła bliżej.
– Znaleźliśmy – szepnął wzruszony Igor.
Teraz dopiero spostrzegli, że kwiaty zamiast zwykłych płatków miały banknoty ułożone w wachlarze. Spawacz podszedł i oświetlił
jeden z nich latarką. Złapał ostrożnie krawędź w palce i lekko rozprostował.
– A niech mnie! – gwizdnął. – Fioletowy pięciorublowy, emisja z tysiąc dziewięćset dziewiątego! Pamiętasz, Marek? Wypłatę takimi dostawaliśmy!
– No pamiętam – burknął zgryźliwie jego przyjaciel.
– Niesamowite! One mają znaki wodne i kolejne numery serii!
Prawdziwe banknoty, jak w mordę dał – zdumiała się Gosia, też oglądając z bliska niezwykłe zjawisko.
– No i co z tego?! – wybuchnął ślusarz. – Miało być złoto, a dostaliśmy makulaturę! Gówniane papierki, które wyszły z obiegu podczas pierwszej wojny światowej! Do dupy taka magia!
Nastrój trochę przygasł.
– Mimo wszystko, gdyby ich nazrywać… – zaczął Igor. – Carska Rosja była najpotężniejszym imperium świata, a rubel stanowił
twardą walutę, honorowaną przez wszystkie kraje. Jak kiedyś ruscy się zbuntują, pogonią czerwonych i wróci car…
– To i tak przecież każe wydrukować nowe banknoty! Możemy się tym podetrzeć. – Marek ze złością kopnął w pień.
Читать дальше