Zapakowali znalezisko do plecaka i z ulgą wyszli z pomieszczenia.
Marek z Igorem umieścili ruchomą płytę na miejscu i jak tylko mogli zamaskowali ślady jej wyważania. Po zatarciu krawędzi błotem wyglądała, jakby leżała tu od zawsze.
– Sama rozumiesz – wyjaśnił ślusarz podopiecznej. – Wolałbym, żeby przez kolejne trzysta lat nikt tam nie właził. Prawda historyczna to rzecz wyjątkowo cenna, ale chyba lepiej, żeby badacze naszych dziejów nie plugawili kart swoich ksiąg akurat takimi szczegółami jak czarne msze i gwałcenie nieletnich służących.
Przyświecając sobie słabnącymi latarkami, przeszli rotundę Elizeum i korytarzem dotarli do wejścia. Wyjrzeli w mrok nocy i długo nasłuchiwali, czy w pobliżu nikt się nie kręci. Głupio byłoby stracić cenny łup… Wreszcie z ulgą opuścili duszne lochy. Ruszyli wzdłuż płotu muzeum. Opodal po moście przejechał pociąg. Nad parkiem po nocnym niebie wiatr przetaczał ciemne deszczowe chmury.
W powietrzu dawało się już wyczuć nadchodzącą zimę.
– Trzeba zwołać walne zebranie wszystkich warszawskich wampirów – westchnął Igor. – I tym razem demokratycznie wybrać
wodza… Ty byś się nadawał. – Łypnął na przyjaciela. – Masz łeb na karku i doświadczenie. Bo Profesor, choć posiada znaczną wiedzę z dziedziny biologii i neurobiologii, to jednak straszny świr.
– Myślę, że Dziadek Weteran będzie lepszym kandydatem –
zaoponował Marek. – To łebski gość i bohater wojenny. Do tej pory najstarszy szefował, choć po prawdzie hrabia nie wydawał żadnych rozkazów i w ogóle raczej miał nas w dupie. Chyba że czegoś potrzebował. No ale trochę dziwnie tak demokratycznie wybierać.
– Zacznijmy się przyzwyczajać, coś mi się zdaje, że idą zupełnie nowe czasy. Czuję w powietrzu takie napięcie… Ludzi też ogarnia dziwna gorączka. Jak wtedy, w tysiąc dziewięćset piątym. Myślę, że niebawem coś się w tym kraju zmieni – powiedział spawacz. – I może tym razem na lepsze?
I miał rację. Szły zmiany i nic już nie miało być takie jak dawniej.
Drzewko
Pracownia wyglądała klimatycznie, całkiem jak z dobrego zagranicznego filmu. Oba wampiry musiały przyznać, że nie spodziewały się czegoś podobnego w zwykłym gierkowskim bloku. Na starych rzeźbionych regałach stały zegary, mikroskopy, zestawy do destylacji mokrej i suchej oraz zagadkowe urządzenia astronomiczne. Księgi dumnie prezentowały pokryte skórą i okuciami grzbiety. Kilka ludzkich czaszek szczerzyło w uśmiechu resztki zębów.
Czarownik miał nawet wypchanego krokodyla, zawieszonego pod sufitem. W szklanych tubach bliżej okna rosły dziwne pnącza.
Pachniało starym papierem, kawą, kadzidłem i odczynnikami chemicznymi, albo nawet alchemicznymi.
– Panowie – głos maga był ponury i uroczysty – uratowaliście mi życie.
– Oj tam – machnął ręką Marek. – Nie ma o czym mówić. Po prostu mamy z milicją trochę na pieńku, zatem połączyliśmy przyjemne z pożytecznym.
– Sam pewnie też by się pan wykaraskał – dodał Igor kurtuazyjnie. –
Ale dać w mordę tajniakowi tak, żeby się nogami nakrył, a potem skopać po nerkach to czysta radocha. Mamy z nimi porachunki jeszcze od tysiąc dziewięćset piątego.
Czarodziej przeszedł się po pracowni.
– Chciałbym się jakoś zrewanżować – powiedział, rozglądając się wokoło.
Jego wzrok przesuwał się po urządzeniach, aparatach, półkach
i pudełkach. Gdy odwrócił się w ich stronę, miał nieco bezradną minę.
– Naprawdę nie trzeba – uśmiechnął się ślusarz. – Ludzie ze Szmulek po prostu powinni sobie w biedzie pomagać, ot tak, z bezinteresownej życzliwości. I w ramach społecznego oporu przeciw systemowi.
– A przynajmniej przeciw jego wypaczeniom – dodał Igor.
– Nie mam, niestety, niczego, co mogłoby być przydatne dla wampirów. Dla łowców wampirów coś by się jeszcze znalazło, jakieś sole srebra i takie tam rzeczy, ale w drugą stronę nijak. Chyba że… –
Mag zatrzymał się w pół kroku, jakby tknięty nagłą myślą. – Sądzę, że jest jeden drobiazg, który będzie dla panów i ciekawy, i pożyteczny. –
Uśmiechnął się szeroko. Wyjął z intarsjowanej szafy drewniane pudełeczko, kryjące szklaną fiolkę, zakorkowaną watą. Wewnątrz znajdowała się mała, jakby trochę włochata pestka. – Panowie, w dowód mojej dozgonnej wdzięczności chciałbym ofiarować wam jeden z najcenniejszych i najrzadszych okazów botanicznych, jakie zdobyłem w życiu – znów uderzył w pompatyczny ton.
– Dziękujemy. Ale co to właściwie jest? – zapytał Marek.
– Nasionko drzewka zwanego sierotnikiem. Obok mówiącego szczawiu i łaminóżki plamistej jest to najciekawsza chyba roślina magiczna, którą można uprawiać w naszej strefie klimatycznej.
– Sądząc po nazwie, jest trochę toksyczna? – zasępił się ślusarz.
– Trochę? To mało powiedziane. Każda jej część zawiera atropinę i nikotynę w znacznych stężeniach, do tego cyjanidy i arseniany –
potwierdził czarownik. – Groźniejszy od niej jest chyba tylko czarny lotos. Dlatego sierotniki bezwzględnie należy siać w miejscach niedostępnych dla zwykłych ludzi.
– Zawiera nikotynę… Czyli papierosy można z liści ukręcić? Albo cygara może? – Ślusarz poskrobał się po głowie. – My, wampiry, nie palimy, bo i po co?
– Cygara? A niech ręka boska broni! – Mag ostrzegawczo uniósł
dłoń. – Nikotyny zawiera setki razy więcej niż tytoń. Jedno zaciągnięcie się takim dymem powaliłoby słonia!
– Nie bardzo więc rozumiem, po co nam to? Nie mamy aż tylu wrogów – bąknął Igor.
– Chrzanić nikotynę i inne trucizny! To w ogóle bez znaczenia. Daję panom tę pestkę, bo drzewko to ma jedną bardzo cenną właściwość.
Posiada zdolność ewaporacji i transmutacji metali z gleby, a zarazem mimikry liści i owoców.
– Eeee… tylko widzi pan, my prości robole z fabryki jesteśmy, a tu tyle uczonych słów – bąknął Marek.
– Prosilibyśmy ciut jaśniej. Gdyby wytłumaczył nam pan to zwykłymi słowami dla zwykłych ludzi… – dodał jego kumpel.
– Ależ oczywiście. Ta roślina dzięki swoim korzeniom pozyskuje z ziemi atomy różnych metali nieszlachetnych i w wyniku procesów biologicznych zamienia je w czyste złoto. Co więcej, nie zamienia go ot tak, w liście czy gałązki, ale od razu w złote monety. Jeśli rozszczepicie pień i umieścicie w nim odpowiedni pieniążek, drzewo go skopiuje i powieli.
– Że niby co?! – zdumiał się Igor.
– Popatrzcie na to. – Czarownik znów podszedł do szafy, założył
rękawiczki ochronne, otworzył sporą metalową skrzynkę i położył na stole gałązkę.
Wśród lekko pożółkłych liści na szypułkach ze złotych drucików wisiało kilkanaście złotych dwudziestodolarówek… Marek ujął
gałązkę w dłoń.
– Ostrożnie. – Mag ponownie ostrzegawczo uniósł rękę. – Tu nawet kora jest toksyczna. Najmniejsza ranka na palcu grozi…
– E, bez paniki, jesteśmy przecież wampirami – uspokoił go Igor. –
Bardziej martwi już nie będziemy.
– Fantastyczne. – Jego przyjaciel obracał gałąź w różne strony.
Początkowo był przekonany, że rozmówca robi ich ordynarnie w konia, teraz jednak, widząc na przełomie plątaninę cienkich jak pajęczyna złotych drucików wrośniętych w drewno, uwierzył. Z tego, co pamiętał, złota amerykańska dwudziestka ważyła około uncji…
– Teraz kwestie techniczne. Trzeba w noc świętojańską zasiać to nasionko. – Mag położył na stole próbówkę. – I podlać tą miksturą. –
Читать дальше