Postawił obok omszałą flaszę. – Grunt wokoło należy nawieźć.
– Czym? – zainteresował się ślusarz. – Bo chyba nie obornikiem?
– Odpadkami różnych metali, jak żelazo, miedź, ołów… Tak osiem
do dziesięciu kilogramów. Najlepiej w postaci drobnych kawałków, strużyn albo metalicznego pyłu.
– To bez problemu wyniesiemy z fabryki – ucieszył się Igor. –
Wystarczy syf spod obrabiarek powymiatać.
– Dużo nie ma sensu dawać, bo roślina posiada ograniczoną zdolność owocowania. Będzie tego złota około kilograma, ale nie więcej. W każdym razie, gdy drzewko będzie miało pięć lat, trzeba ostrym nożykiem rozszczepić pionowo kawałek pnia, umieścić wewnątrz złotą monetę na wzór, następnie ścisnąć, najlepiej posmarować korę smołą i obwiązać szmatką, żeby uchronić roślinę przed czynnikami zewnętrznymi. Po dwudziestu pięciu latach od wysiania, także w noc świętojańską, drzewko zakwitnie… Jeszcze jedna uwaga. Po zbiorach trzeba je bezwzględnie wyciąć i spalić.
Najlepiej z korzeniami. Owocuje i tak tylko raz, a potem umiera. Ale gdy kończy egzystencję, zawarte w nim trucizny stają się jeszcze bardziej zjadliwe, nic ich już nie trzyma w kupie, zaczynają się rozprzestrzeniać
z
wiatrem,
zatruwać
wody
gruntowe
i powierzchniowe. Krótko mówiąc, mogą zniszczyć nawet hektar lasu.
– Zapamiętamy i dziękujemy – uśmiechnął się Igor. – Jest tylko jeden kłopot. Nie mamy złotych dolarów, a ich zdobycie z pewnością łatwe nie będzie. Czy do tego pomnażania mogą być carskie pięciorublówki?
– Nawet dukaty. Co zdobędziecie, to pomnożycie. Życzę udanych zbiorów.
Dwadzieścia pięć lat później
– I tak właśnie to było – zakończył opowieść Marek. – Mag mieszkał
jeszcze kilka lat przy Otwockiej. Czasem go spotykaliśmy, aż wreszcie wyemigrował. Zasialiśmy nasionko w niedostępnym miejscu, w samym sercu rezerwatu w Lasku Bielańskim. Po pięciu latach, zgodnie z instrukcją, rozszczepiliśmy pień i umieściliśmy w nim złotą carską piątkę. A teraz zbliża się czas, żeby przeniknąć do lasu
i poczęstować się kilkoma garściami złotych monet.
– Wy w to naprawdę wierzycie?! Co za kosmiczna bzdura! – Gosia złapała się za głowę. – Przecież ten koleś was normalnie w jajo zrobił, a wy się daliście nabrać jak przedszkolaki. Czytaliście kiedyś taką książkę o pajacyku Pinokiu?
– Ano, jak by to powiedzieć… – Ślusarz spojrzał bezradnie na przyjaciela, ale ten tylko rozłożył ręce. – Tak ogólnie to wiemy, że w bajkach dla dzieci jest taki drewniany koleś, ale czytać nie było okazji. A może zreferujesz nam własnymi słowami?
– E… no więc jest tam taka scena, gdzie pajac Pinokio zdobywa kilka złotych monet. Chce je zanieść swojemu ubogiemu ojcu, ale spotyka oszustów Lisa i Kota, którzy mu sugerują, że jak zakopie monety na polu, to w jedną noc wyrośnie z nich drzewko obsypane pieniążkami.
Pajac oczywiście posłuchał. Zakopał forsę, a jak sobie poszedł, oni cichcem ją wykopali i gucio miał, a nie zyski.
– Ale jakby nie wykopali, to może by wyrosło? – zadumał się Marek.
– Jesteście naiwni jak dzieciaki! – fuknęła. – Cwaniak dał wam nasionko, wyrosło drzewko. Wsadziliście w pień monetę, a on przyszedł i wyciągnął. I tyle waszych biznesów.
– Ale po co miałby to robić? – zirytował się Igor.
– Żeby was orżnąć, okraść i jeszcze mieć z tego radochę. Dorosłe chłopy, a takie durne…
– Ja bym mu jednak zaufał. – Marek pokręcił głową. – Uratowaliśmy go z łap milicji. Miał powody, żeby okazać nam wdzięczność.
– Czary nie istnieją – uśmiechnęła się Gosia.
Ślusarz spojrzał na nią ciężko. Westchnął i pokręcił głową, jak nauczyciel mający do czynienia z bardzo tępą uczennicą. Już jakiś czas temu uznał, że dziewczyna jest przypadkiem beznadziejnym.
– Jesteś głupia jak but, a do tego uparta jak osioł – powiedział
znużonym głosem. – Jeśli czary nie istnieją, to jak wyjaśnisz to, co się dzieje z twoim kumplem Gregiem?
– No, wilkołakiem jest, znaczy zamienia się w wilka. To tylko biologia, ale taka pokręcona albo, ja wiem… Genetyka może? Na pewno da się to całkowicie racjonalnie wyjaśnić – odszczeknęła się.
– A wtedy, gdy ratując ci skórę, zamieniłem się w stado wiewiórek?
To też da się wyjaśnić biologią i genetyką?
Zamyśliła się głęboko.
– No, to może nie… Hmmm… OK. No dobra, skoro tak się upierasz, przyznaję, że magia chyba rzeczywiście istnieje – skapitulowała. – Ale religia to już na pewno tylko kościółkowy zabobon! Poza tym co innego zamienić człowieka w zwierzę, a co innego zmiotki spod tokarki w złoto!
Ślusarz westchnął raz jeszcze i postanowił wrócić do tematu.
– W każdym razie mag dał nam nasionko i uwarzoną miksturę.
Zrobiliśmy wszystko, jak trzeba, ściśle zgodnie z instrukcją. Minęło równo ćwierć wieku. Zatem w noc świętojańską, czyli dziś o północy, drzewko zakwitnie pieniędzmi. – Zatarł dłonie. – Pójdziemy, pozrywamy pieniążki, spylimy na Różycu i będziemy bogaci.
Gosia łypnęła. Wyglądało na to, że wampir mówi poważnie.
– To aberracja – bąknęła. – Uwierzę, jak zobaczę.
Czerwcowy wieczór nadszedł niespiesznie. Oba wampiry przygotowywały się do wycieczki jak na wojnę. Marek naostrzył
bagnet, żeby był jak brzytwa. Igor wypastował dwie pary ciężkich robociarskich trepów i ściągnął z pawlacza plecak.
– To jest las – tłumaczył Gosi. – Będziemy szli po bezdrożach, deptali po uschłych gałęziach i błocie… W dodatku nocą na trawie jest rosa.
Ty też załóż coś innego niż szpilki.
– I porządne spodnie, a nie pończoszki do miniówy – dodał jego przyjaciel. – Bo wystarczy jeden pęd jeżyn i będziesz miała oczka. Nie tylko w rajstopach, ale i w skórze.
– Dobra, dobra, nie jestem dzieckiem, wiem, co to jest las! – fuknęła.
Oba wampiry pochyliły się nad mapą, wyrysowaną na pożółkłym kawałku papieru. Widniały na niej pozostałości carskiego fortu i zabudowania klasztoru kamedułów oraz szereg linii i cyfr.
– Nie bardzo możemy używać latarek – bąknął ślusarz. – W końcu to rezerwat. Ktoś może się czepić, że łazimy tam po nocy. A jak nas wezmą za kłusowników, to w ogóle będziemy mieli przechlapane.
Trzeba zaparkować w jakimś miejscu, gdzie nie będziemy się rzucali w oczy, a potem ostrożnie przeniknąć do lasu.
Było dobrze po dwudziestej drugiej, gdy zaparkowali auto opodal cmentarza żołnierzy włoskich. Poszli wzdłuż muru, przesadzili jakieś ogrodzenie i zagłębili się w mrok pomiędzy drzewami. No, może mrok to pewna przesada, łuna nad miastem barwiła niebo na czerwonawo…
– Trochę tu strasznie – bąknęła Gosia, widząc, jak w ciemności błyszczą światełka jakichś owadów.
– Nie przesadzaj – ofuknął ją Igor. – Człowiek jest dominującym drapieżnikiem na tej planecie. A wampiry są drapieżnikami żerującymi na dominującym drapieżniku. To oznacza, że w tym lesie to my jesteśmy najgroźniejsi! A duchy i inne takie są raczej po naszej stronie. Wiesz, takie niepisane przymierze martwych. Wampiry, utopce, zombie, duchy… Pokój i przyjaźń. Nie wchodzimy sobie w drogę.
– Ale wilkołaków przecież nie lubicie?
– Bo nie są martwe!
– Jednakowoż szarżujący dzik może nas stratować – burknął Marek.
– Dominacja dominacją, ale to teoria raczej, a w praktyce uważać trochę trzeba!
Читать дальше