Do tego inteligencja osiemnastowiecznego holenderskiego marynarza.
I oczywiście ta pochodząca z osobników urodzonych później.
– Nie bardzo rozumiem – bąknęła Gosia.
– To taka jakby… infekcja – wyjaśniał starzec. – Jak poltergeisty załatwią kogoś, dajmy na to, w nawiedzonym domu, to on tam zostaje jako kolejny poltergeist. Im dom jest bardziej nawiedzony, tym więcej ich tam siedzi. A im więcej ich tam siedzi, tym łatwiej wykańczają kolejnych turystów. Po stu latach może być ich nawet kilkadziesiąt, bo oczywiście idzie fama, że tam straszy, a wtedy różni chojracy ciągną jak muchy do miodu sprawdzić, czy to prawda. Oczywiście giną. Tak frajerzy sami dodają się do puli zła i plugastwa.
– I długo tak? – zdziwiła się dziewczyna.
– Teoretycznie w nieskończoność. Praktycznie nie więcej, niż kubatura zamku czy dworu pomieści. Ale najczęściej w jednym miejscu mieszka nie więcej niż kilkanaście, bo oczywiście są na świecie fachowcy, którzy dbają o to, żeby ogniska zarazy w porę likwidować. – Egzorcysta poklepał się po zapadniętej piersi.
– Głównie to oczywiście zadanie fachowców kościółkowych – dodał
Semen. – Ale sami nie daliby rady wszystkiego wytępić, więc w czynie społecznym pomagamy jak umiemy.
– A czasami po prostu ludzie płacą i wtedy pomagamy. Trudno wszystko w życiu robić za darmochę.
– I panowie przybyli na pokład tego okrętu, żeby… – zaczął ślusarz.
– Tak zasadniczo trafiliśmy tu przypadkiem – mruknął Jakub. –
Płynęliśmy do Szwecji sprzedać bimber. Praprawnuk mojego przyjaciela poszedł na, tfu! studia do Warszawy. To nie jest tania sprawa. Pomóc potomkowi rzecz święta. A że groszem nie śmierdzimy, postanowiliśmy podreperować budżet, i to od razu w twardej walucie.
– Chcieliśmy mu tradycyjnie sprezentować mieszkanie i auto, żeby
miał jak podrywać miejskie dziewuchy. Ale on powiedział, że nie chce mieszkania ani samochodu, bo w mieście studenci żyją w akademikach i jeżdżą autobusami. Nie chciałem, żeby koledzy z niego kpili, postanowiliśmy więc zarobić trochę grosza, żeby mu kupić, jak wszystkim miastowym, akademik i autobus – wyjaśnił
kozak. – A tam, po drugiej stronie Bałtyku, wódka jest po trzydzieści pięć dolarów za butelkę. Dobre przebicie na każdej flaszce.
– Liczyliśmy, że bimber pójdzie nie taniej niż po dwadzieścia dolców za litr. Zapakowaliśmy pięćset butelek i w drogę. Tylko że ta Szwecja leży ciut dalej, niż sądziliśmy. Albo raczej to morze jest za wielkie. W każdym razie, żeglując, pobłądziliśmy we mgle i wpadliśmy na tych holenderskich zasrańców. No dobra, trochę w tym i nasza wina, bo sami wleźliśmy na górę. Rozumiecie, to zawsze ciekawe obejrzeć statek, który teoretycznie powinien dawno leżeć na dnie morza. W dodatku mój uczony przyjaciel rozpoznał, że to herbaciany kliper – ciągnął bimbrownik. – Wiecie, w szesnastym wieku takie pływały do Indii po herbatę. Kupcy ją sprzedawali i zarabiali na tym niewyobrażalną kasę, żeby potem pławić się w niewyobrażalnym luksusie. Postanowiliśmy sprawdzić, czy coś z tego luksusu tu zostało i czy dałoby się go trochę uszczknąć, a tu gówno.
– Chcieliśmy zejść, ale okazało się, że gdy zwiedzaliśmy krypę, wcięło nam łódkę, a wraz z nią pięć hektolitrów najlepszego produktu.
No a zaraz potem złapali was.
– Rozumiem – westchnął Marek. – Nie wiem, czy z wampira da się zrobić poltergeista, ale chyba nie mam ochoty czekać tu jak owca na rzeź.
– Ektoplazma pali się tylko w postaci rozproszonej – zauważył Igor.
– Jedyna szansa, żeby załatwić takiego, to chwila, gdy po przejściu przez ścianę dopiero zaczyna proces materializacji. Trzeba zamknąć luk i sukcesywnie podpalać każdego, który będzie próbował
przeniknąć przez pokład.
– Można go też chwilowo rozproszyć, używając relikwii lub sakramentaliów, i wtedy podpalić – dodał fachowo egzorcysta. –
Kłopot w tym, że chyba nie mamy nic takiego.
– Duchy zasadniczo nie lubią ultrafioletu, więc do zapadnięcia zmroku nie wylezą – rozważał Semen. – W górnych ładowniach też nie czują się teraz szczególnie dobrze, bo pokład tak się rozsechł, że przez szpary wpada do środka dużo słoneczka.
– A nie prościej byłoby sprawdzić, gdzie mieszkają, zrobić dziurę i wpuścić tam światło? – zagadnęła Gosia. – Zajączek lusterkiem czy jakoś tak.
– Na moje oko siedzą w tych zapleśniałych paczkach herbaty –
mruknął egzorcysta. – Ale jest ich tam kilka tysięcy. Poltergeisty ważą przeciętnie pięćdziesiąt do sześćdziesięciu gramów. Bez wagi laboratoryjnej trudno rozpoznać, w którym pakunku jest czynnik duchowy, a w którym nie.
– A poza tym nie wiemy, na ile Holendrzy standaryzowali swoje pakunki i czy w każdej paczce jest taka sama ilość herbaty.
– Rozpierniczać po kolei wieka skrzynek, woreczki i paczki? –
zasugerował Marek. – Herbatę możemy spalić na pokładzie albo lepiej wywalić do wody. Ektoplazma nieźle znosi wilgoć, ale nie w nadmiarze. W dodatku sól jest dla niej bardzo szkodliwa. Duchy utoną i zginą. To jest przejdą w inne formy niebytu.
– Niegłupio kombinujesz, wampirowaty – pochwalił Jakub. – Ale kilka tysięcy pakunków po kilkanaście kilo to nie dla mnie robota.
Taka ilość pracy fizycznej jest dla człowieka po prostu szkodliwa.
Proponuję rozwiązanie prostsze. Nasza łódka zniknęła. Wasza też…
– My kajakiem – sprostowała Gosia.
– Na jedno wychodzi. Możliwości są dwie. Albo gospodarze tej łajby odcięli cumy i je zatopili, albo wciągnęli do środka i gdzieś skitrali.
Proponuję na początek spróbować odnaleźć nasze środki transportu i opuścić to miejsce, a na odchodnym ewentualnie wykręcić im jakiś wredny numer… – Uśmiechnął się do swoich myśli.
Semen wyjął z kieszeni stary, odrapany, carski jeszcze granat i przez chwilę z wprawą podrzucał go w dłoni.
– Gdyby wrzucić go gdzieś głęboko, tak żeby detonował w zęzie i zrobił dziurę, to cała łajba pewnie zatonie – zaproponował. – I po problemie.
– Na to akurat bym nie liczył. To coś pływa po morzach od setek lat,
z całą pewnością dno jest magicznie zabezpieczone przed przeciekaniem.
– Złazimy tam? – Marek spojrzał na podniesioną klapę luku i schodki wiodące pod pokład. W jego głosie słychać było wahanie.
– A co, cykor cię obleciał? – zakpił kozak. – Przecież i tak nie żyjesz.
Nic gorszego od śmierci już cię raczej nie spotka… A naszą łódkę wypada odzyskać z uwagi na ładunek. Dwa miesiące pędziliśmy, nie odpuścimy! No i potrzebujemy tej kasiory.
– Nie mówmy hop – burknął jego kumpel. – Bo jeszcze zapeszymy!
Zeszli po schodkach i zaczęli się rozglądać po różnych zakamarkach. Niestety, kajak gdzieś wcięło. Znaleźli za to klapę prowadzącą niżej, na dolny pokład ładowni – ale była starannie zabita gwoździami.
– Bez narzędzi tego nie wyważę – burknął Marek. – A nawet gdybym miał narzędzia, to chyba nie miałbym ochoty!
– Oj, nie lubią duchy gości, nie lubią – wycedził egzorcysta, trącając klapę gumofilcem. – Albo światło przeszkadza… – Uniósł wzrok.
Popękany sufit nad ich głowami przypominał rozgwieżdżone niebo.
W ładowni mrok już jednak zgęstniał. Nad paczkami z herbatą unosiły się cienkie jeszcze smużki ektoplazmy. Niektóre, te najgrubsze, chwilami materializowały się w dłonie, a nawet całe ręce, uzbrojone w koszmarnie wyglądające sierpowate szpony, by po chwili powrócić do stanu oparu.
Читать дальше