dotarli na plażę.
– Przydałaby się mapa morska i kompas – zauważyła Gosia.
– Furda! – uspokoił ją ślusarz. – Szwecja jest na północy i to naprawdę wielki kraj. Powierzchni ma ze trzy razy tyle, co Polska, i jest rozciągnięty. Nie sposób nie trafić. A nawet jakby nas mocno zniosło, to obok są Dania i Finlandia, też przecież państwa kapitalistyczne!
– No ale jakiś ogólny choćby kierunek… – Dziewczyna mimo wszystko miała pewne wątpliwości.
– Popłyniemy w kierunku Gwiazdy Polarnej, a w dzień będziemy orientować się na podstawie położenia słońca – uciął jej rozterki Marek. – To bardzo proste. Rano musimy mieć słońce za plecami, a po południu po lewej stronie. I na pewno nie pobłądzimy.
– Ale która gwiazda to jest ta Polarna? – zaciekawiła się dziewczyna.
Pytanie trochę zbiło ślusarza z pantałyku. Długo badał wzrokiem nieboskłon, marszcząc brwi. Coś tam pamiętał ze szkoły, ale nie bardzo potrafił odnaleźć właściwe gwiazdozbiory. Po prawdzie od tak dawna żył w mieście, że zdążył nawet zapomnieć, ile gwiazd można zobaczyć w letnią noc.
– Wielki Wóz, tylna oś… – mruczał pod nosem. – Odmierzyć pięć odległości ku górze… Szwecja jest mniej więcej w tamtą stronę –
zawyrokował wreszcie, machając dłonią w nieokreślonym kierunku. –
Żegnaj, jałowa polska ziemio. Opuszczamy cię nie bez pewnego żalu i może kiedyś jeszcze tu wrócimy. Ale na razie zmieniamy dietę na bardziej kaloryczną.
– Choć krew harcerzy była taka smaczna – westchnął Igor. – A siedzi ich w tym obozowisku nad jeziorem jeszcze cała masa… Nudziło nam się na wczasach i właśnie kiedy znaleźliśmy sobie kulturalną rozrywkę, ty zarządzasz wyjazd! Pomyśl sam, jaka przygoda nas ominie! Moglibyśmy każdej nocy zakradać się do ich namiotów i ssać, ssać, ssać… A w dodatku można jeszcze zaiwanić im sztandar z masztu i wymienić na jakieś fajne fanty.
– Szwedzcy harcerze, pionierzy, skauci, czy co tam mają, na pewno są jeszcze smaczniejsi! – zgasił go kumpel. – Zresztą, jak chcesz, to możesz zostać.
– Samego cię przecież nie puszczę, domniemany braciszku.
– Witaj, przygodo z kapitalizmem – dodała ich towarzyszka. –
Pomyślcie, tam każdy sklep będzie jak nasz Pewex! A ich Pewexy z pewnością będą jak… – zadumała się, szukając odpowiednio mocnego porównania, ale nie znalazła.
– To tam są Pewexy? – zdziwił się Marek. – A zresztą, wkrótce sprawdzimy.
Zepchnęli kajak na wodę. Gosia umościła się jako pierwsza.
Wampiry poholowały go kawałek dalej i nie bez trudu wdrapały się do środka. Łódka rozkołysała się i omal nie zaliczyli wywrotki.
Wreszcie jakoś sobie poradzili. Cała trójka ujęła wiosła.
– No to razem – zakomenderował ślusarz. – Niech północne wiatry owieją moje genialne czoło. A, jeszcze jedno. Gdyby dogoniła nas straż przybrzeżna, udajemy trupy zagubionych na morzu kajakarzy.
Początkowo wiosłowanie nie bardzo im wychodziło, ale niebawem zgrali rytm. Powoli robiło się jaśniej, ale na morzu zaległa dziwna gęsta mgła. Słońce wstało, jednak ona jakoś nie chciała się rozwiać.
Zegarek pokazał ósmą.
– He, he – zarechotał Marek. – Pomyślcie sami, płyniemy ku swobodzie, a nasi koledzy z fabryki teraz właśnie wstali, jedzą śniadanie i zaraz będą musieli słuchać poleceń tego durnego kaowca!
Może nawet zarządził gimnastykę poranną. Pajacyki robią albo coś równie durnego. A my wolni i radośni jak ptaszki wypuszczone z klatki.
– Dzisiaj to miała być ta fajna wycieczka – burknął Igor.
Był nie w humorze, nie wyspał się, w dodatku od siedmiu godzin nieustannie robił wiosłem. Nawet jak na wampira, było to trochę za wiele.
– Tak się zastanawiam – odezwała się Gosia. – Niby fali nie ma i nic nie chlapie, ale jakoś mi tu mokro.
– To raczej żaden z nas, bo przecież wampiry nie sikają – zauważył
Marek.
– Cholera, to czółno przecieka – wkurzył się spawacz, patrząc na dno łajby. – Pewnie dlatego kajak leżał oddzielnie.
– Utoniemy?! – przeraziła się dziewczyna.
– Nie bój żaby, nawet jeśli, to co z tego? Bardziej nieżywi od tego nie będziemy – uspokoił ją Marek. – Biega tylko o to, że lepiej byłoby zostać na powierzchni, bo idąc po dnie, będziemy brodzili w mule i cholera wie ile czasu zajmie nam doczłapanie do najbliższego brzegu.
– W dodatku na dnie będzie ciemno i nie wiem, jak w tych warunkach znaleźć właściwy kierunek – dodał Igor. – Wprawdzie wampiry świetnie widzą w ciemności, ale nie wiem, czy w wodzie też.
– W tej mgle też nie znajdziemy kierunku – zauważyła trzeźwo Gosia. – Swoją drogą, dziwna ta mgła, taka gęsta… i zimna.
– Mgła, dziurawa łódka i trójka wampirów… – zadumał się Marek. –
Scena jak z horroru.
– A gdzie tam – odburknął jego kumpel. – Wampiry na morzu?
Oglądałem ze sto horrorów, ale takiego nigdy! Przecież my tu w ogóle nie pasujemy do scenografii.
– Fakt. Ale taki horror o mgle też kiedyś widzieliśmy. Było coś z księdzem, kościółkiem na wzgórzu, zatopionym okrętem… Załoga wracała po latach, żeby mordować mieszkańców i szukać swojego złota.
– To się na stałym lądzie działo!
– A tę wodę to może trzeba powylewać – zasugerowała Gosia. –
Skoro zależy nam, żeby utrzymać się na powierzchni.
W tym momencie we mgle zamajaczył jakiś kształt.
– Chyba jesteśmy uratowani! – ucieszył się Igor. – To jakiś statek.
A przy odrobinie szczęścia może szwedzki, co zaoszczędzi nam masę roboty z wiosłowaniem!
– Tylko czy na statku można poprosić o azyl?
– Załoga spoglądała przez reling, gdy nieoczekiwanie z mgły wynurzyła się łódka pełna wampirów… – powiedziała grobowym tonem dziewczyna. – Kto wie, może nasze przygody posłużą za kanwę scenariusza pierwszego horroru o pływających po morzu wampirach!
– Może. Ale marynarzy nie wysysamy! I w dupie mam, co na ten temat mówią horrory. Po prostu nie wypada.
– Zamknij się i wiosłuj, bo jeszcze ta łajba odpłynie! – syknął Marek.
Naparli na wiosła i niebawem podpłynęli bliżej. Początkowo sądzili,
że to jakiś kuter rybacki, ale statek okazał się dziwniejszy, niż mogliby przypuścić. We mgle czerniały drewniane burty, gęsto nabite żelaznymi ćwiekami. Gdy spojrzeli w górę, spostrzegli zwisające ponuro poczerniałe żagle i poszarpane liny.
– Hmm… – zadumał się ślusarz. – To dziwne… Nie wydaje mi się, żeby po Bałtyku pływało wiele żaglowców. I to jeszcze w tak marnym stanie technicznym.
– Może to Dar Młodzieży zerwał się z cumy? – zasugerowała Gosia.
– Albo to legendarny Latający Holender – dodał Igor. – Amsterdam jest w Holandii, no nie? – Wskazał złocone niegdyś litery na burcie.
– To by pasowało – kiwnęła głową dziewczyna.
– Szczerze powiedziawszy, nie bardzo się znam na morskich legendach. Wiem, że spotkanie tego czegoś przynosi pecha, ale co się tak konkretnie dzieje na pokładzie, nie mam pojęcia.
– Dobra – zdecydował Marek. – Okręt widmo czy nie, pies trącał.
Jesteśmy w sytuacji, że się tak wyrażę, podbramkowej. Wchodzimy na górę, pytamy załogę, czy mogą nam sprezentować coś do uszczelnienia kajaka, a w ostateczności miedziany rondelek do wylewania wody. Jeśli wezmą nas za ciepłych i zechcą narobić kłopotów, wyprowadzamy ich grzecznie z błędu i niezależnie od wszystkiego raczej nie przeciągajmy wizyty.
Obok nazwy okrętu zachęcająco kiwała się drabinka linowa.
Читать дальше