Nie odpowiedział, przerażony wpatrywał się w ziemię. Latarnia oświetlała otoczenie. Każda najlichsza nawet trawka rzucała ciemny, konkretny cień. I tylko oni stali bez choćby najmarniejszego skrawka czerni koło stóp.
– Wy… wy… wy… – krztusił się kaowiec. – Je…je…
– Jesteśmy wampirami – warknął Marek. – Cała trójka. I zapamiętaj sobie, że przyjechaliśmy tu wypocząć. Ty się nie czepiasz nas, my się nie czepiamy ciebie. W twoim grafiku gier i zabaw ruchowych nie istniejemy.
– Ale… – zaczął.
– Bo jak będziemy robić gimnastykę, zmęczymy się. A zmęczony wampir staje się głodny, bardzo głodny… – Igor oblizał wzrokiem szyję osiłka.
– A jak się będziesz dostawiał do naszej koleżanki, to cię tak wyssiemy, że staniesz się zombiakiem – dodał ślusarz. – Będziesz łaził,
cuchnąc, i gubił odłamujące się paluchy, aż cię kościółkowi dopadną, a nie chciałbyś wiedzieć, jak inkwizycja likwiduje żywe trupy.
A potem zostawili go przerażonego, wtulonego w oparcie ławki i poszli sobie – Gosia jeszcze potańczyć, a oni zapoznawać się z żonami i dziećmi kolegów z fabryki.
Kolejny dzień wlókł się niemiłosiernie. Wampiry nie miały kompletnie nic do roboty. Mogły tylko z zazdrością popatrywać, jak kaowiec dwoił się i troił. Po śniadaniu zorganizował dla dorosłych turniej siatkówki i koszykówki. Dzieciaki natomiast strzelały z łuków i odbyły bieg w workach. Najstarsi wiekiem robotnicy, którym ani w głowie był nadmiar wysiłku, wzięli udział w konkursie kalamburów. Wszyscy świetnie się bawili. Instruktor, mimo koszmarnych przeżyć poprzedniego wieczora, najwyraźniej doszedł
do siebie. Był w swoim żywiole i dawał z siebie wszystko. Jedynym śladem nocnej przygody była okazała główka czosnku, którą nanizał
na sznurek od gwizdka. No i co jakiś czas oglądał się nerwowo przez ramię.
– Chyba popełniliśmy zasadniczy błąd i niepotrzebnie zraziliśmy do siebie tego w gruncie rzeczy miłego człowieka – westchnął wreszcie Marek, opuszczając zasłonkę.
– To nie nasza wina. – Igor bezradnie rozłożył ręce. – Nie byliśmy nigdy na wczasach, to skąd mogliśmy wiedzieć, jak tu jest?
– Trzeba było kłaść uszy po sobie i naśladować bywalców –
dogryzła im Gosia. – Postraszyłam go tyci, tyci i by wystarczyło.
Niepotrzebnie się wtryniliście. A w tenisa sama bym zagrała!
Po południu kaowiec zorganizował na plaży rodzinny konkurs na najpiękniejszy zamek, a dzieciaki grały w nogę w kopnym piachu, co stało się przyczyną wielu radosnych upadków. Potem trenowały skok w dal i wzwyż. Dla najlepszych przewidziano nagrody, a wszyscy uczestnicy dostali lody.
Przed wieczorem, gdy upał nieco zelżał, trójka wampirów ruszyła
na spacer. Najpierw szli drogą na wschód, wzdłuż brzegów jeziora, a potem odbili w las – ku morzu.
– Podsłuchałam, że jutro ma być wycieczka do parku narodowego, pogadanka historyczna na terenie wyrzutni hitlerowskich rakiet V2
i oglądanie ruchomych wydm w rezerwacie – marudziła Gosia. – Ale nas nie zaprosili.
– Może by tego instruktorka choć pro forma przeprosić? –
westchnął Igor.
– O nie! – burknął Marek. – Nie damy się kupić przechadzką po stosach piachu. Mamy swój honor!
– No to trzeba będzie nudzić się dalej.
Nagle ślusarz przystanął w pół kroku, schował się za krzakiem i uciszył pozostałych gestem.
– Popatrzcie, to chyba nasza kolacja – szepnął. – Ostrożnie tylko!
Zapadli za krzewy jałowca. W dolince pomiędzy wydmami wśród chaszczy rozłożyła się na kocu trójka harcerzy w wieku późnonastoletnim. Chłopak z gitarą i dwie dziewczyny. Harcerki przez chwilę mościły się na pledzie, a potem ściągnęły mundurki. Jak się okazało, pod nimi miały stroje kąpielowe. Ich towarzysz też po chwili był już w samych kąpielówkach. Dziewczyny zaczęły nacierać się kremem do opalania. Chłopak niby to odwrócił się bokiem, ale popatrywał na koleżanki kątem oka. Minę miał rozanieloną…
Z plecaka wydobył butelkę wina i trzy plastikowe kubeczki.
– No nie – mruknął Marek zbulwersowany. – Za moich czasów harcerze naprawdę nie pijali alkoholu!
– Może to jak z milicją, że jak taki zdejmie mundur i czapkę, to już nie jest na służbie? – rozważał jego przyjaciel. – Ale z drugiej strony harcerz w kąpielówkach nadal pozostaje nieletni. A to podpada pod ustawy o wychowaniu w trzeźwości i tak dalej.
– Igor?
– Taaa?
– Powiedz mi taką rzecz… Lubisz posmak jabola we krwi?
– Nieszczególnie.
– No to musimy się pospieszyć. My wysysamy dziewczyny, a ty chłopaka – polecił Gosi. – Obejdziemy ich od tyłu przez te krzaczory
i skaczemy na karki. Szybko, zanim smak popsują! – dodał, widząc, że chłopak nalewa już koleżankom pierwszą kolejkę.
Zeszli z wydmy i chyłkiem pomaszerowali przez las, by dużym łukiem zajść ofiary od tyłu. Na szczęście wydmy i chaszcze ułatwiały zadanie.
Skradamy się zupełnie jak Indianie, pomyślała z zachwytem Gosia, wpinając sobie we włosy piórko mewy.
Chyba po raz pierwszy od zwampirzenia czuła się naprawdę dobrze. Lato, słoneczko, zapach igliwia i perspektywa fajnej kolacji…
Wydmy trochę ich zasłaniały, za to w krzakach za harcerzami leżała masa uschniętych gałęzi. Nie było innego wyjścia, jak ostrożnie przepełznąć ostatni odcinek. Na szczęście grupka ignorowała nadciągające zagrożenie. Chłopak usiłował obejmować koleżanki, one uchylały się, chichocząc, ale nie uciekały. Tanie wino najwidoczniej buzowało im już we krwi, nie zwracali uwagi na wampiry czyhające w lesie.
Marek gwizdnął, dając sygnał do ataku. Gosia doskoczyła do upatrzonego chłopaka. Zadziałał wampirzy instynkt. Dziabnęła go zębami w szyję z taką wprawą, jakby przez całe życie nic innego nie robiła. Bezbłędnie trafiła w tętnicę. Harcerz szarpnął się ze trzy razy, ale zaraz zwiotczał w jej uścisku i oklapł nieprzytomny. Pociągnęła delikatnie dwa hausty krwi.
– Delicje – westchnęła, puszczając ofiarę.
Krew smakowała jakby trochę wędzonką, ale też ziołami, wiatrem, pieczonymi kartoflami i dymem wieczornego ogniska. Orzeźwiała, delikatnie szczypała w podniebienie. Doznanie kojarzyło się nieco z piciem wody sodowej. Kątem oka Gosia spostrzegła, że Marek i Igor także poradzili sobie bez problemu ze swoimi ofiarami. Ich twarze wyrażały najgłębszą błogość. Widać im też smakowało.
– Uwielbiam harcerzy – westchnął ślusarz, ostrożnie odkładając podessaną nastolatkę na piach. – Prowadzą bardzo zdrowy tryb życia.
Odżywiają się też nieźle. Stąd ich krew ma wspaniały bukiet. Jak najlepsze wino.
– Mnie osobiście posiłek na łonie natury zawsze poprawia humor –
wyznał Igor, trąc wargę oparzoną na srebrnym łańcuszku. – Choć nie
powiem, jeszcze fajniej byłoby dopaść ich w nocy, przy ognisku, słuchając brzdąkania gitary.
– Daj spokój – przestraszył się Marek. – Też masz pomysły! Przy ognisku to siedzi ich cała kupa. Chcesz się bić w pojedynkę z całym zastępem uzbrojonych w finki, wysportowanych…
– Nie chcę! Tak tylko się rozmarzyłem.
– Wakacje, posiłek w plenerze, czego jeszcze chcieć od życia? –
westchnęła dziewczyna.
– Przecież nie żyjemy, wampiry są martwe – zauważył trzeźwo ślusarz.
– Hmmm… no tak. Zapomniałam – zawstydziła się. – Ale wolę być martwa jako wampir niż jako zombie!
– No ba! Igor, a pamiętasz tamtą akcję w czasie wojny?
Читать дальше