- No co, obezjajcy? - wrzasnął. - Który następny?
Odpowiedziało mu milczenie. Coś dranie knuli. Usłyszał dziwny syk. Hmm... Z czymś mu się kojarzył. Rozbłysk jakiejś drobiny prochu oświetlił laskę dynamitu leżącą pomiędzy odchylonymi drzwiami a murem. Semen rzucił się do ucieczki i prawie zdążył... Był nie dalej niż trzy schodki od klapy, gdy nastąpił wybuch. Potworna siła wystrzeliła go jak pocisk. Legł na dywanie w holu na parterze, wokół malowniczo spoczęły mniejsze i większe bryły węgla, kawałki desek oraz inne piwniczne szpargały.
- Coś ty zrobił!? - jęknął Jakub, trzymając się za uszy. - Znalazłeś jeszcze jedną butlę gazu?
Kozak był kompletnie ogłuszony, na szczęście w ramach przygotowań do kariery policyjnego prowokatora nauczył się też czytać z ruchu warg.
- Szybko, oni zaraz tu będą! - wrzasnął.
- Co?
Pokazał Jakubowi na migi. Egzorcysta zatrzasnął klapę i zasunął skobel. Słuch już powoli im wracał. Z dołu dobiegł jakiś rumor, posapywania...
- Przywalmy to czymś. - Deski nieoczekiwanie wydały się Jakubowi bardzo słabe.
- Czym? - Semen spojrzał na niego bezradnie.
- Wannę tu przesuńmy i napełnijmy wodą - błysnął pomysłem Wędrowycz. - Wejdzie do niej ze dwieście litrów. Nie uniosą tego za Chiny.
- Wanna jest wbudowana - mruknął kozak. - Poza tym jak niby chcesz ją napełniać? Rury zostaną w łazience, a prysznic nie sięgnie...
Topór jakiegoś woja uderzył w klapę. Jednocześnie drzwi wejściowe zadrżały pod ciosem tarana.
- Jakub - Semen poważnie spojrzał w oczy kumpla - ty się zgrywasz czy naprawdę nie masz planu ewakuacji?
- Oczywiście, że się zgrywam - uspokoił go przyjaciel. - Tak dobrze ci szło, ciekaw byłem, co jeszcze wymyślisz...
Nastąpił kolejny huk. Drzwi zadrżały.
- Zdjęli barierę! - zauważył Wędrowycz. Zdjęli barierę? No to...
- Za mną!
Otworzyli sobie to samo okno, z którego dwie godziny wcześniej skorzystał młody Orangut.
Zeskoczyli do ogródka i już po chwili przełazili przez ogrodzenie.
Radek i dziewczyny wysiedli na pętli tramwajowej gdzieś na północnych peryferiach Warszawy.
Potem długo szli przez nieużytki, wreszcie w paskudnym podmokłym lesie znaleźli obozowisko szamana. Wyspa wśród bagien nie była duża, miała może hektar powierzchni. Stało na niej trochę szałasów.
- Jedyna droga to wąska grobla przez bagna - wyjaśniła Gyva. - Jesteśmy tu niemal zupełnie bezpieczni.
- Aha. - Radek pociągnął nosem.
- Odpoczniemy wreszcie - westchnęła Czina.
Dziadek wyszedł im na spotkanie w przepasce na biodrach, pomalowany w jakieś znaki. Zaraz też poprowadził ich do sporej ziemianki.
- Przebierajcie się - polecił. - Skoro Mywu poległ, a inkwizycja depcze nam po piętach, musimy odprawić rytuał i wezwać wielką boginię.
- A po co? - zapytał chłopak.
- Już ci tłumaczyłem. Wielka Matka Krowa sprowadzi na ten kraj zarazę, która unicestwi wszystkich naszych wrogów.
- Zarazę? - jęknął. - Może jeszcze BSE?
- Bystrzak z ciebie - pochwalił szaman.
W bocznej komorze ziemianki leżały skórzane łachy. Gyva, nie zważając na obecność mężczyzn, spiesznie zdarła z siebie ubranie. Zamiast niego założyła brązową kurtkę z frędzelkami oraz futrzaną kieckę do kolan. Radek przełknął ślinę.
- Na co czekasz? - syknęła.
Też się przebrał. Skórzane spodnie, kurtka ozdobiona naszytymi muszelkami... Pomyślał, że wygląda, jakby go wypuścili z niskobudżetowego filmu o jaskiniowcach.
Zebrali się w głównym szałasie. Małe okienka dawały niewiele światła. Radek przeliczył wzrokiem zebranych. Dwie dziewczyny, dwóch łowców, dziadek i on.
Cholera, pomyślał, patrząc na mięśniaków. To nasza sekta ma takie wspaniałe kadry, a do brudnej roboty posyła się mnie i dziewczyny? Swoją drogą... Czy to już wszyscy?
- Tak, wszyscy - warknął dziadek. - Resztę inkwizycja wyłapała. Ale ich odbijemy.
Szaman zaintonował pieśń. Wzięli się za ręce i zaczęli pląsać wokół kamiennego pala ozdobionego krowią czaszką. Ktoś w kącie wybijał melodię na bębenku. Po ścianach skakały dziwaczne cienie. Przerwa. Stary rozdał kijki z nadzianymi kawałkami wędzonego mięsa. Przegryźli. Następnie poprzebierane dziewczyny udekorowały ściany gałęziami jodły. Impreza szybko się rozkręciła. Dziadek grał na bębnie, pozostali tańczyli wokół ognia, pieczone mięcho było tym razem nawet niezłe w smaku. Ktoś dorzucił do ogniska ziół. Radek westchnął i uwaliwszy się w kącie pomieszczenia na skórach, popatrywał na obrzędy. Ogarnęła go kompletna rezygnacja.
Dziewczyny w rytm bębnienia zaczęły robić różne wygibasy. Spod kusych skórzanych wdzianek wystawały całkiem apetyczne nózie. Wnuk szamana poczuł, że ochota do życia znowu zaczyna się pomalutku budzić. Dziadek przekazał bęben jednemu z wojowników i dosiadł się do Radka. Podał mu tykwę z jakimś zajzajerem.
- Łyknij, bo już nie mogę patrzeć na twoją skwaszoną minę - powiedział.
- Co to?
- Drink łowców reniferów.
Pociągnął nieufnie dziwnego napoju. Smakował jak zwykła gorzka herbata, ale już po chwili zakręcił w głowie jak czteropak piwa.
- Poradziłeś sobie całkiem nieźle - pochwalił dziadek. - Korzeń świętej brzozy i skóra z mamuta już się przydają. - Wskazał bęben ożywiony dłońmi mężczyzny.
- Aha - zgodził się chłopak. Zaskoczyła go pochwała.
- A tamtymi się nie przejmuj - powiedział szaman. - Różne męty walczą z nami od tysięcy lat i jak dotąd nie dali rady.
- Dom... Willę diabli wzięli.
- Zbudujemy nową. Zresztą niedługo nie będzie już potrzebna. Gdy tylko ożywimy Wielką Matkę Krowę, nasza moc wzrośnie tak, że nikt nigdy nam nie zagrozi.
Nagle zamarł, jakby coś usłyszał.
- Ktoś przekroczył granicę naszego terytorium - powiedział. - Sprawdź to! - rozkazał jednemu z członków plemienia.
Ten bez słowa złapał łuk oraz kołczan ze strzałami i wybiegł z szałasu.
Było już późne popołudnie. Tramwaj, brzęcząc i klekocząc, toczył się ku swemu przeznaczeniu. Egzorcysta wygodnie rozparty na siedzeniu studiował notatki.
- Z tego, co powiedziała czacha Zgorka, na północ od Warszawy znajduje się obozowisko dzikusów z Dębinki - wyjaśnił. - Tam ukrył się chłopak, którego szukamy.
- Ekstra. Czyli mamy go wyciągnąć ze środka hordy?
- Moc powraca. Spróbuję wejść w jego umysł i przekonać, by odłączył się od stada. Wiesz, wilki tak robią, oddzielają jedną owieczkę i cap.
- Brzmi niegłupio. Tylko czy ta sekta nie ma przypadkiem jakichś, że się tak wyrażę, owczarków?
- Pewnie ma. - Jakub wzruszył ramionami. - Ale co z tego? Wklepiemy im i tyle.
Wysiedli na pętli opodal elektrociepłowni. Po kilkunastu minutach marszu dotarli do wału kolejowego. Za nim rozciągał się rozległy podmokły las. Był paskudny i ciemny, a między drzewami snuły się języki mgły.
- Jak znajdziemy to obozowisko? - zapytał kozak.
- Po znakach - wyjaśnił Jakub. - Spójrz tam! - Wskazał brzozę rosnącą na skraju bagniska.
Podeszli do drzewa. Wyglądało w zasadzie normalnie, tylko na jednej z gałęzi wisiał kawał starego sznura.
- Co to za znak? - zdziwił się Semen. - Ktoś tu samobója strzelił czy co? To już raczej symbol wikingów, ich bóg Odyn powiesił się na drzewie, by zdobyć mądrość.
- To faktycznie drzewo wisielców - mruknął egzorcysta. - W języku małpoludów z Dębinki przestroga, że na końcu ścieżki może spotkać nas śmierć.
- Zaraz, tego nie było w umowie!
Читать дальше