- Yodde, kopę lat - przywitał się Jakub.
- Czego tu szukasz? - warknął szaman. - I jak mnie znalazłeś?
- Siądźmy może - zaproponował kozak. - Przyjacielska pogawędka narzuca pewne standardy cywilizowanego zachowania.
- Aleś się wyrwał z tą cywilizacją - parsknął Jakub.
- Radek, daj siedziska - wycedził Yodde. - A wy nic nie kombinujcie!
Po chwili obaj łowcy nagród wygodnie siedzieli.
- Czego tu szukacie? - powtórzył rozeźlony wódz plemienia. - Myślicie, że uda wam się powstrzymać apokalipsę?
- Apokalipsę? - zdumiał się kozak. - A po co mamy ją powstrzymywać, to robota dla inkwizycji. O ile w ogóle zdołasz cokolwiek zrobić, bo, jak by to powiedzieć, zadbaliśmy, żeby twój bęben był felerny.
- Co!?
- Trochę wody święconej wylanej na korzeń brzozy i tyle. - Jakub błysnął klawiaturą złotych zębów.
- To dlatego zamiast proroctw wychodziły mi jakieś bzdury - parsknął szaman. - Zakpiliście sobie ze mnie, obraziliście moje uczucia religijne...
- Do rzeczy - uciął Wędrowycz. - Potrzebujemy twojego wnuka.
- Wypuść chłopaka, a darujemy ci życie - dodał Semen.
- Tobie i tak jest już zbędny, bez dobrze nastrojonego bębna ambitny plan depopulacji kontynentu i tak bierze w łeb - uzupełnił egzorcysta.
- O, co to, to nie! Wam się wydaje, że wygraliście? Bęben to tylko narzędzie! Prawdziwa moc jest we mnie, w skałach, w drzewach, w czaszce Matki Krowy. Uwolnię ją i tak. A was przywiążemy do drzewa, żebyście na własne oczy zobaczyli, jak ja, Yodde, tworzę historię!
- Inkwizycja jest już niedaleko - powiedział Jakub. - Oddaj chłopaka, będziesz miał czas na ucieczkę.
- Nigdy! Wiązać ich!
Trzasnęły wyładowania, egzorcysta i jego kumpel potraktowani porażaczami elektrycznymi bezwładnie zwalili się na ziemię. Po chwili, gdy zaczęli już trochę dochodzić do siebie, stali przywiązani grubymi rzemieniami do dwu strzelistych świerków.
- O ty w mordę - mruknął kozak. - On naprawdę próbuje to zrobić...
Szaman rozpalił ogień, wrzucił do niego pęk jakichś ziół. Obok zatknął tyczkę z krowią czachą.
Radek stanął z tyłu i na rozkaz dziadka złapał rękami za rogi.Szaman zawodził jakieś pieśni, a może modlitwy. Dziewczyny wybijały rytm na bębenkach. Wokół wyspy pojawiały się coraz liczniejsze języki mgły. Z wolna gęstniały, przyjmując kształty monstrualnej wielkości krów.
- Jakub, zrób coś - jęknął Semen. - Bo ten pokurcz faktycznie nawarzy piwa!
- Teraz to zrób coś - prychnął Wędrowycz. - A kto ciągle marudził, że od ratowania świata jest tym razem kto inny?
- Poddajcie się! - rozległ się głos z megafonu. - Jesteście otoczeni przez specjalny oddział uderzeniowy CBŚ! Jeżeli nie będziecie stawiali oporu, zagwarantujemy wam uczciwy proces inkwizycyjny!
Zza drzew wyłoniło się ze dwudziestu gliniarzy i ksiądz z obrzynem. Yodde, jego wnuk oraz Czina czmychnęli do ziemianki, Gyva i ostatni z wojowników próbowali uciekać, ale policjanci szybko ich złapali. Ksiądz dowodzący akcją podszedł do przybyszów z Wojsławic.
- Jakub Wędrowycz i Semen Korczaszko - zidentyfikował ich. - Znowu się spotykamy. Może byście wyjaśnili, co tu robicie?
- Kłusujemy na dzikie króliki - warknął Jakub. - Co niby można robić w lesie?
- Jesień jest, to szukamy prawdziwków - bąknął Semen. - Ususzyć chcieliśmy na wigilijną zupę...
- Szukacie grzybów w rezerwacie przyrody!? - zdumiał się towarzyszący księdzu policjant.
- A co, nie wolno? - obraził się egzorcysta. - Jesteśmy uświadomionymi zbieraczami i nie uszkadzamy grzybni. To się nazywa zbieranie ekologiczne - wyjaśnił. - I może nas tak rozwiążecie?
Ksiądz machnął przyzwalająco ręką.
Rzemienie opadły. Starcy odzyskali wolność. Tymczasem komandosi otoczyli ziemiankę, czekając już najwyraźniej tylko na rozkaz do ataku.
- Szefie, tu jest coś ciekawego. - Jeden z pomocników szalonego księdza podszedł z Jakubową torbą w ręce.
- I co my tu mamy? - Inkwizytor Marek zajrzał do środka. - Jeśli mnie wzrok nie myli, to amulety.
- Nie moje! - zaprotestował Wędrowycz z godnością. - Wrogowie podrzucili. Poza tym to w ogóle nie jest moja torba!
- Czyli do zarzutu wtargnięcia na obszar prawnie chroniony, niszczenia runa leśnego i kłusownictwa dodamy także uprawianie czarnej magii? - upewnił się glina.
- Chyba mamy przechlapane - mruknął Jakub.
- Mielibyście, gdybyśmy znaleźli choć chwilę czasu, by się wami zająć. Dopiszę to na wasze konto, a teraz macie się stąd obaj wynosić, i to w podskokach! Przeszkadzacie moim komandosom w akcji! - warknął inkwizytor.
Ręce aż go świerzbiły, ale Wędrowycz miał takie znajomości w Watykanie, że lepiej go było nie prowokować.
- Chodź, Semen. - Jakub ujął kumpla pod ramię. - Każą iść, to nic tu po nas.
- Ale nasze zadanie...
- Ciii... - syknął egzorcysta. - Przegraliśmy potyczkę, ale wojenka trwa!
- Do ataku - zarządził ksiądz. - Wykurzyć mi tę trójkę!
Radek dygotał jak osika. Dach się zatrząsł. Komandosi wskoczyli na wierzch? Stary najwyraźniej pomyślał to samo, bo dźgnął swoją dzidą w poszycie. Przeszła na wylot i chyba nawet trafił. Ktoś krzyknął. Dziewczyna zdjęła czachę z podstawki, a potem, z szacunkiem zawinąwszy w skórę, wsadziła pożółkły czerep do plecaka. Zaabsorbowany jej czynnościami Radek przegapił drugiego komandosa, który podkradłszy się, usiłował wpełznąć przez otwór wejściowy. Na szczęście Yodde musiał wcześniej zakopać pod progiem odpowiedni amulet, bowiem agent zawył i odskoczył do tyłu, ciągnąc za sobą kłęby dymu. Wyładowanie magicznej energii niemal zwęgliło mu włosy. Wnuk szamana stanął w przejściu z oszczepem gotowym do ciosu.
- I co, tego się nie spodziewałeś? - Spojrzał na wroga z triumfem. - Przypaliło glacę? Idź na policję, tam można się poskarżyć.
Komandos, zamiast odpowiedzieć, uśmiechnął się wrednie i wyciągnął z kieszeni ładunek wybuchowy. Zapalił lont.
- I co ty na to? - zagadnął. - A może to wy pójdziecie się poskarżyć?
Chłopak rzucił się w kierunku okienka, ale nie zdążył. Fala uderzeniowa oderwała go od ziemi i wyrzuciła na aut prosto przez sufit. Wpadł w błoto po uszy. Wszystko go bolało, miał wrażenie, jakby sporą część jego ciała ktoś próbował przerobić na bitki wołowe. Uczepił się korzeni drzewa. Szałas rozniosło na trociny. Po całej wyspie uwijali się kolesie z inkwizycji, komandosi i nawróceni wikingowie. Zauważył, jak dwaj wiążą dziadka rzemieniami. Nie bardzo miał jak mu pomóc, więc zadecydował, że tym razem zadba o własne bezpieczeństwo. Zanurzony po szyję w błocie był prawie niewidoczny, ale ostrożnie wpełzł głębiej, między kępy trzcin.
- Szczeniak nawiał - powiedział jeden z komandosów do kumpla. - Dziewczyna też. Ksiądz nam jaja przekręci przez maszynkę do mięsa. Albo pokutę dowali.
- Przesadziłeś też trochę z tym wybuchem - dowódca łajał człowieka w mundurze.
- Wiem, pomyliłem ładunki. To miała być zwykła urwiłapka, niechcący odpaliłem coś mocniejszego... Trza się rozejrzeć po krzakach, może jeszcze ktoś się tu chowa?
Wziął kawał kija i zaczął przewracać resztki konstrukcji. Jego kumpel buszował po chaszczach.
Radek zgrzytnął zębami z wściekłości. Taki wybuch na obrzeżach miasta powinien natychmiast ściągnąć policję i inne służby, a tymczasem pies z kulawą nogą się nie pojawiał... Choć z drugiej strony policja była przecież na miejscu.
Siedział i siedział, robiło mu się coraz zimniej. Oczywiście przemókł na wylot. Ciekawe, czy w tym błocku żyją pijawki? Nagle ku swej radości spostrzegł, że napastnicy zbierają się do odejścia. Przymotali szamana do długiego kija i jak ludożercy z Afryki zarzucili sobie żerdź na ramiona, po czym odmaszerowali. Dłuższą chwilę czekał czy nie wrócą, a potem czepiając się korzeni i pni sterczących z błocka drzew, wydobył się na powierzchnię Zęby szczękały mu jak pułapka na myszy. Podpełzł do ruin szałasu, ściągnął przemoczone łachy i znalazł kawał szmaty mogącej od biedy służyć za ręcznik. Wygrzebał też trochę ubrań zgromadzonych przez starego. Włożył spodnie i kurtkę. Na szczęście pasowały. Ujął w dłoń oszczep. Łaził po wysepce coraz bardziej wkurzony.
Читать дальше