- Po kiego grzyba wplątałem się w te wszystkie sprawy? - westchnął. - Dlaczego nie zwiałem przy pierwszej nadarzającej się sposobności? W sumie teraz właśnie mam dobrą okazję – mruknął pod nosem. - Co mnie tu trzyma?
Z kieszeni zabłoconej kurtki wydobył dwie przyjemnie ciężkie, pękate sakiewki. Złoto. Forsa. Podniósł z ziemi porzucony przez kogoś laptop. Tego też nie zostawi, jeszcze by się tu w lesie zmarnował. Ucieczka drogą, którą odeszli napastnicy, nie była dobrym pomysłem. Obszedł wyspę, szukając innej ścieżki przez bagno. A figę... Nigdzie nie było widać. Przetrząsnął raz jeszcze ruiny szałasu. Znalazł fajny telefon z ładowarką, ale szczerze powiedziawszy, bardziej ucieszyłby się z dmuchanego pontoniku...
- Ano nie ma rady, trzeba iść, nie będę tu przecież siedział tydzień, czekając, aż woda opadnie - westchnął.
Znalazł miejsce, gdzie kępy trawy rosły szczególnie gęsto, i zaczął skakać z jednej na drugą.
Oczywiście zaraz zgubił laptop. Chlupnął w bagno i tyle. Chłopak zachwiał się, jednak zdołał złapać pień brzozy. Buty miał przemoczone, spodnie do pół łydki też, ale trudno. Z czasem wyschną. Byle tylko stąd nawiać.
Gdzieś daleko coś zawyło. Wilkołaki? Na szczęście skowyt niebawem ucichł. Teren wznosił się i wreszcie Radek stanął na suchym gruncie. Dłuższą chwilę oddychał ciężko i ocierał twarz z potu.
Umęczyła go ta wędrówka przez bagna, ale żył, był wolny i bogaty. Nareszcie.
Dokąd teraz iść? - dumał chłopak. Na zachodzie Wisła, wzdłuż jej brzegu zapewne starorzecza, bagna i lasy. Na południu miasto, ale oddzielają mnie trzęsawiska. Na północ, na wschód?
Nie miał pojęcia. Dlatego ruszył na przełaj. Las rzedł, wreszcie Radek znalazł się na skraju zaoranego pola. Przed sobą, w odległości może pół kilometra, spostrzegł nasyp, a na nim przystanek.
Pewnie jeździ tu autobus podmiejski. Puścił się kłusem, depcząc bruzdy. Autobus to cywilizacja!
Na przystanku ktoś siedział. Nawet z tej odległości rozpoznał Czinę. A zatem uratowała się. Całe szczęście... Doczłapał na miejsce jakiś kwadrans później.
- O? - zdziwiła się na jego widok. - To ty żyjesz?
- Ano udało się - potwierdził. - Ale dorwali całą resztę. Widziałem, jak dziadka wiązali i nieśli.
- To niedobrze. - Pokręciła głową. - Gyvę też złapali. Teraz pewnie będzie w klasztornych kuchniach w ramach pokuty kartofle obierać...
- Rób, jak uważasz, ja wracam do domu. Chyba ze chcesz jechać ze mną? Wszędzie dobrze, ale w Dębince najlepiej.
- Sama nie wiem.
Siedzieli na przystanku. Od czasu do czasu mijały ich samochody. Autobus nie nadjeżdżał, metalowa tabliczka na słupie była tak zardzewiała, że nie sposób było czegokolwiek odczytać.
Zresztą i tak nie mieli zegarka.
- Idę o zakład, że wszystkich już wyłapali - powiedział Radek ponuro. - Po prostu sfrajerzyliśmy.
- Co masz na myśli?
- Widziałaś kapłankę Dobrochnę? Albo tych jej pogańskich kumpli?
- Wiele razy, jak nas ganiali.
- Chodzą normalnie ubrani. Żyją jak współcześni Polacy. Tylko od czasu do czasu zbierają się w zamaskowanej świątyni i tam odprawiają modły...
- Albo zarzynają kogoś na ofiarę - uzupełniła.
- Ale dzięki takiej taktyce mogą kultywować tradycje przodków i nie muszą przy tym marznąć nocami w szałasach. A u nas co? Gnieździmy się w jakichś ruinach jak kloszardzi, jemy byle co, śpimy byle gdzie - rozżalił się.
- Spora część naszych też wtopiła się w społeczeństwo - odparła. - Nie przyszło ci do głowy, że niektórzy po prostu lubią mieszkać w szałasach?
- Zimą też? - rzucił kąśliwą uwagę.
- Zimą nakrywa się konstrukcję darnią i pali ogień w środku - odgryzła się. - Ludzie żyli tak przez tysiące lat. Aż cywilizacja ich rozmiękczyła.
- Żyli, aż poumierali.
- Każdy kiedyś umrze.
- Ale większość pożyje dłużej. W paleolicie średnia wieku była cokolwiek marna...
- Znasz tylko opracowania sporządzone przez wrogów - odparowała. - Historia naszego ludu była fałszowana przez tysiące lat.
- Jasne - prychnął. - Archeolodzy nie mieli nic innego do roboty, jak fałszować dane o ludach, które wedle ich mniemania dawno temu wymarły. Po co mieliby to robić?
- Nie wiem, po prostu tak było - w jej głosie usłyszał jakąś dziwną, potulną bezradność.
- Mój dziadek robił was wszystkich w konia - rzekł twardo.
Zapadło milczenie. Mijał czas, a autobus wciąż nie nadjeżdżał.
- Co zrobisz, jeśli się okaże, że wszystkich naszych wyłapali? - Spojrzał na dziewczynę z ukosa.
- Spróbuję ich odbić.
- A tak poważnie?
- Nie wiem. - Znowu wyglądała jak kupka nieszczęścia. - Może faktycznie warto pojechać do Dębinki...
Przejeżdżający drogą jeep zwolnił i zatrzymał się w zatoczce przy przystanku. Odsuwane drzwi zgrzytnęły.
- Cześć, pierwotniaki! - za kierownicą siedziała kapłanka Dobrochna. - Wsiadajcie!
- Spadaj - mruknął Radek.
- Jak sobie chcecie, ale jak zostaniecie tu jeszcze pięć minut, to was dorwą inkwizytorzy. Chyba byście nie chcieli.
- Niezły wybór - mruknął chłopak. - Spalenie na stosie albo poderżnięcie gardła na waszym ołtarzu...
- Nie mamy już ołtarzy. - Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę. - Nas też załatwili na cacy.
- Spadaj na bambus - warknęła Czina. - Poradzimy sobie bez twojej pomocy.
- Dziecinko - sięgnęła za siebie i wydobywszy zza siedzenia pistolet, przeładowała go z trzaskiem - nie wtrącaj się do rozmowy. Pakujcie się do środka, potem mi podziękujecie.
Radek spojrzał w lufę i przełknął głośno ślinę.
- Róbmy, co mówi - mruknął.
Trzej dresiarze, klnąc, wdrapali się po trzeszczących schodach kamienicy przy Ząbkowskiej. Wreszcie zasapani stanęli na podeście poddasza.
- Tu, urwał, mieszkają ci wasi, urwał, czarownicy? - warknął kroczący na czele ekipy Mutant.
- Yhym - przytaknął niechętnie Bejsbol.
Nie był przekonany, czy próba wykurzenia obcych ma sens. Czasem lepiej na to i owo przymknąć oko. Glaca także wolał trzymać się z tyłu. Wspomnienie dotyku brzytwy na jajkach trochę zblakło, ale nie tyle, by odzyskał dawną pewność siebie.
- Co to się, urwał, porobiło? - Nowy wódz rewiru pokręcił łysym łbem. - Żebym, urwał, musiał was, urwał, zasmarkańcy, uczyć, jak się, urwał, obcych pozbyć z własnej, urwał, dzielnicy?! Gdy ja byłem, urwał, młody, żeby zostać, urwał, dresiarzem, trzeba było przejść szereg, urwał, prób, które, urwał, pozwalały ocenić, czy ktoś się, urwał, nadaje. Teraz byle, urwał, smark kupi sobie, urwał, dresik na bazarze i udaje kiziora.
- Młody? - nie zrozumiał Bejsbol.
- Prób? - zainteresował się Glaca.
Mutant był nie więcej niż trzy, może cztery lata starszy od nich. Niestety, szef nie chciał jakoś wyjaśnić tego zagadnienia. Przykopał z rozmachem i drzwi stanęły otworem. Wskoczył szparko do mieszkanka, machając brzytwą.
- Urwał, wyszły dziady na spacer - skwitował, rozejrzawszy się nieco.
- Urwał - z ulgą westchnął Glaca.
- Urwał? - zmartwił się Bejsbol.
Liczył, że szef rejonu załatwi jakoś sprawę Wędrowycza i jego kumpla.
- Urwał, poczekamy tu, urwał, na nich - zadecydował wódz.
- Cześć, chłopaki - rozległo się w ich głowach.
- Urwał? - Mutant zaskoczony rozejrzał się wokoło.
- To ja do was Mówię - usłyszeli znowu. - Wasz nowy ziomal, koło drzwi na półce.
Rozejrzeli się wokoło i ujrzawszy pożółkłą czachę, rozdziawili gęby. Paski na dresikach aż przybladły im z wrażenia. Chcieli się rzucić do ucieczki, lecz niestety, adidaski jakby przyrosły do podłogi. Szarpali i szarpali, ale nie pomagało.
Читать дальше