Zjechali z szosy na wąską polną drogę prowadzącą do lasu. Samochód zaparkował tuż koło rozległej polany. Pośrodku rósł potężny dąb. Wikingowie wywlekli więźnia z auta. Do sąsiednich drzew już przywiązano wyznawców Światowida oraz kapłankę.
- Święte miejsce, święte drzewo... - mruknął Radek. - Czy wy na pewno przeszliście na katolicyzm? A może zaraz złożycie mnie w ofierze?
- My nie, ale zobacz, ile tu jemioły wisi - zarechotał rudy brodacz.
- Nie rozumiem.
- A o celtyckich druidach słyszałeś?
- Nawet komiks o Asteriksie czytałem - odgryzł się chłopak. - I co z tego?
- W komiksie o tym chyba nie było, ale praktykowali ciekawe zwyczaje, na przykład podcinanie gardła złotym sierpem, palenie żywcem w klatce z wikliny i inne fajne tortury - roześmiał się ten w kolczudze.
- Przestańcie go straszyć, bo się posra w spodnie - ofuknął ich trzeci.
- No to co? Jego spodnie, nie nasze - stwierdził ten, który wyglądał na wodza gromady.
- Ale śmierdzieć będzie, a kto wie ile czasu potrwa, zanim inkwizytor i kolesie z CBŚ tu przyjadą.
No i nie wypada takiego obsranego im przekazywać, w końcu to nasi sojusznicy.
I znowu ryknęli śmiechem. Leśną drogą nadjechało jeszcze kilka motocykli z wojami. Radek obserwował ich spod oka. Poczuł, że sam chciałby tak jeździć na motorze w rogatym hełmie na głowie... Tłuc prasłowian, neandertalczyków i inne gangi. Rozwalać świątynie mrocznych kultów, rąbać mieczami i toporami posągi ich bogów, rabować sprzęty liturgiczne...
Cała banda gadała z ożywieniem, co chwila wybuchali śmiechem.
Wesołe, pożyteczne życie. I jeszcze mają takie zasługi dla wiary katolickiej, że z pewnością do nieba pójdą. A ja? - rozżalił się. Kilkanaście dni spania w jakichś lochach, żarcie na wpół surowej pieczeni, ciągłe ucieczki, pościgi... Kurde, lepiej przecież być wśród tych, którzy gonią, niż wśród uciekającej zwierzyny!
Rudy wódz przechodził akurat obok drzewa.
- Proszę pana - zagadnął chłopak.
- No co? Sikać ci się zachciało czy jajka swędzą? - zakpił wiking. - Cierp i czekaj, już po was jadą.
- Chciałbym się zapisać do waszej drużyny - spróbował raz jeszcze Radek. - Też jestem katolikiem. Całe życie marzyłem, żeby jeździć na motocyklu i lać świrów. Mogę udowodnić... Na przykład zgwałcę tamtą. - Gestem brody wskazał Dobrochnę.
Dziewczyna splunęła w odpowiedzi. Wódz znowu ryknął serdecznym śmiechem. Jego kompani
zbiegli się zobaczyć, co go tak uhecowało.
- No co? - obraził się chłopak. - Fajną macie robotę, a ja przecież trafiłem do sekty dziadka przypadkiem. Co w tym złego? Komiks o Thorgalu też mi się podobał! I też jestem Homo sapiens!
- Ledwo sapiens - rzucił ktoś i znowu zrobiło im się bardzo wesoło.
No i gadaj tu ze świrami. W tym momencie na drodze pojawił się zdezelowany maluch.
Trzasnęły drzwiczki. Z prawej wysiadł Jakub, z lewej Semen. Wikingowie spojrzeli na nich chmurnie.
- Zdaje się, że ksiądz kazał wam znikać z miasta - warknął wódz.
- A widzisz tu jakieś miasto? - Zdziwiony kozak rozejrzał się po lesie.
- Pogadajmy jak ludzie interesu - zaproponował Wędrowycz.
- To znaczy? - zapytał wódz wikingów.
- Po co wam ten łebek?
- Ano, po pierwsze po to, że kazali go złapać. Po drugie po to, że jak go nie odstawimy inkwizytorowi, to nas skarci.
- Nie sądzę - rzekł spokojnie Semen. - Przecież zadanie wykonane, złapaliście starego Yodde, Mywu załatwiony na cacy, czaszka Matki Krowy w waszych rękach. I ostatnich Słowian capnęliście. Apokalipsy już nie będzie. A my mamy naprawdę dobry towar na wymianę.
- Towar?
Jakub podszedł do auta. Wyjął z bagażnika metalową manierkę i odkręcił ją, wytrząsając zawartość na ziemię. Zgorek po kilkunastu godzinach spędzonych w zamknięciu ledwo był w stanie się ruszać. Semen na wszelki wypadek założył mu kajdanki.
- Yyy... - wykrztusił wódz, patrząc na umięśnione cielsko, ozdobione trupią czachą zamiast głowy. - Co to jest, u diabła?
- Cool-straszydło. Jedyny Szkieletor na świecie. Potwornie niebezpieczny, obdarzony potężną mocą magiczną byt nekrobiotyczny. A może bionektoryczny nawet - wyjaśnił kozak. - Do tego opętany duszą potężnego szamana Zgorka z Poradkowa. Kościelni nie złapali nic takiego od pięciuset lat.
- Co proponujecie?
- Wy nam oddajecie chłopaka, my wam tego kolesia.
- A jeśli się nie zgodzimy?
- Puścimy go wolno i zapewne narobi tu takiego chlewu, że inkwizycja będzie miała co sprzątać przez następne dziesięć lat.
- Jakub, ty ścierwo - wymamrotał Zgorek. - Przygody mi, sukinsynu, obiecywałeś.
- Tego, co przeżyjesz w lochach Watykanu, z pewnością nie zapomnisz do końca życia - powiedział Jakub z sadystycznym uśmiechem.
- Jakiego znowu życia!? - zdumiał się Semen.
- Pozagrobowego. No to jak? - Egzorcysta spojrzał na wikinga. - Robimy interes? Trochę nam się spieszy.
- Oddacie nam Szkieletora, chłopaka też zatrzymujemy - rzekł stanowczo jeden z wojów.
- To nieuczciwe - obraził się kozak.
- Może i nieuczciwe, ale nas tu jest trzydziestu, a was tylko dwóch - odezwał się kompan tamtego.
- I co z tego? - nie zrozumiał Jakub.
- Siłą go wam zabierzemy.
- Nie.
- Jak to nie? Wątpisz w naszą odwagę i skłonność do bitki? - Wódz uśmiechnął się pobłażliwie.
- Bynajmniej. Ale wierzę w wasz rozsądek. Tak się po prostu składa, że trzymam w ręce fiolkę czerwonej rtęci. - Na dowód wyjął ją z kieszeni. - Jak mnie wkurzysz, wypuszczę kropelkę albo dwie. Sądzisz, że twoi kolesie w kaskach biegają wystarczająco szybko, by uniknąć skutków eksplozji o mocy na przykład ćwierć kilotony?
Sądząc po minach wikingów, żaden nie chciał sprawdzać chyżości swych nóg. Dobicie transakcji poszło jak z płatka.
Radek z pewnym żalem patrzył, jak wikingowie przywiązują szamana Zgorka do drzewa.
- No i co tak sterczysz, pakuj się do wozu i spadamy, zanim druidy przylezą - warknął Jakub. - Jakoś nie mam ochoty oglądać celtyckiej masakry sierpem łańcuchowym.
Nad Dębinką zapadał wieczór.
- Oto twój syn - burknął egzorcysta, popychając licealistę na środek salonu. - Cały i zdrowy, oczywiście z wyjątkiem główki. Z narażeniem życia wyrwaliśmy go z łap inkwizycji. Zadanie wykonane. Płać.
Sołtys bez słowa otworzył sejf. Wydobył bezcenną flaszkę. Postawił na stole trzy szklaneczki i ostrożnie, by nie uronić ani kropli eliksiru, napełnił każdą do połowy.
- Uczciwie zarobiłeś - pochwalił Jakuba.
- Samogon Griszki Rasputina. - Wzruszenie dławiło kozaka za gardło.
Ale Jakub, o dziwo, nie zabierał się, by skosztować trunku.
- Zadanie wykonałem - mruknął. - Ale tak mi się coś widzi, żeście mnie od początku robili w konia.
- No co ty? - zdziwił się sołtys. - My wszystko co do grosza... Zlecenie wykonane, zapłata stoi na stole.
- Kazaliście, abym uchronił chłopaka przed inkwizycją. A dlaczego niby? Przecież oni od dawna nie palą już ludzi na stosach, tylko egzorcyzmują... Tak mi się coś wydaje, że niektórzy z mieszkańców tej wiochy tylko udają dobrych chrześcijan.
- Jeśli chcesz, mogę dla udowodnienia mojej niewinności natychmiast sprofanować wizerunki Mywu i Matki Krowy!
- O, nie wątpię. Yodde i jego bogowie od dawna wam wyszli bokiem. Pozwoliłeś chłopakowi jechać w nadziei, że przejdzie inicjację u dziadka, a gdy starego zwiną, wróci tu, by pomóc w waszym planie.
- Tatko? - Radek spojrzał na sołtysa zdumiony.
Читать дальше