- Ten za drogi, ten brzydki, ten za dużo pali - wybrzydzał kozak. - Ten różowy...
- Bierzemy fiacika - uciął Jakub. - I musimy się pospieszyć.
- Co się stało?
- Zapuściłem telepatycznego żurawia, dzięki czemu odkryłem parę rzeczy. Stary Yodde już się kaja w klasztornych lochach.
- Kaja się!?
- Trochę go przycisnęli i zupełnie się rozkleił... Własnoręcznie sprofanował czaszkę Matki Krowy.
- Czyli nasza misja zakończona fiaskiem?
- Radek Orangut jest w łapach tych od Światowida.
- Inkwizycja go nie złapała wtedy na wyspie? - zdumiał się Semen.
- Wymknął się. Ale znowu są na jego tropie. Tym razem nie możemy sfuszerować. Ty wywal szybkę, a ja odpalę silnik. Umiesz się z tym obchodzić?
- Trochę. Raz car kazał mi poprowadzić swojego forda. Nudziło mu się, bo caryca z dziećmi pojechała na wczasy, pomyśleliśmy, że wyskoczymy incognito na miasto i poszukamy przygód.
Wpadliśmy po drodze do Griszki Rasputina, dobrze znał petersburskie atrakcje, tośmy go wzięli za przewodnika i...
- To siadaj za kółko.
Radek ocknął się pod wpływem wstrząsów. Kac rozsadzał mu głowę. Leżąc nadal z zamkniętymi oczyma, usiłował zanalizować swoją sytuację.
Znów mnie złapali, pomyślał z melancholią. Że też im się nie znudzi, bo ja mam już dość. Podłoże się trzęsie, zatem wiozą mnie samochodem, dumał. Wyciągnięty jestem jak struna, a więc to pewnie półciężarówka.
Ciemno jak oko wykol, znaczy założyli mi worek na głowę. Ręce przykute do podłogi. Nogi też. To by wskazywało, że mają specjalnie dostosowany pojazd, a zatem porwania to dla nich chleb powszedni. Jakie mam szanse uciec? Żadne.
Na wszelki wypadek szarpnął kilka razy rękami i nogami. Niestety, okowy nie puściły.
No to po mnie, pomyślał ponuro. Chyba że mój świrowaty dziadek zdoła mnie odnaleźć. Oczywiście najpierw musiałby zwiać z lochów... No to kaszana.
Pociągnął nosem. Pachniało piwem. Szmer buta o linoleum? A zatem nie był tu sam. Ktoś go pilnował.
- Budzi się - mruknął jakiś posępny głos. - I dobrze. Już myślałem, że kipnął.
- Jak nie dojdzie do siebie, zastrzykniemy mu eteru albo podłączymy do elektrowstrząsów - zasugerował jakiś jego kompan. - Musi być przytomny podczas składania ofiary Światowidowi.
- Chcę się nawrócić na waszą religię - jęknął Radek. - Naprawdę mogę wam się przydać!
- Może i niezły pomysł, ale problem w tym, że my wyznajemy zasadę „Jedna rasa - ludzka rasa"
- powiedział ten z ponurym głosem.
- To znaczy, że jesteście przeciw rasizmowi? Ja też byłem kiedyś w punkach, ale u nas, jak to na wsi, szybko się...
- Nie. Uważamy, że tylko rasa ludzka może zasiedlać ziemię - uściślił Słowianin. - A ty jesteś neandertalczyk.
- To nieprawda - zaprotestował chłopak. - Jestem Homo sapiens fossilis. Neandertalczycy są dużo bardziej podobni do małpy...
- Dla nas twoje podobieństwo jest wystarczające - zarechotała Dobrochna. Więc i ona tu była...
- Gdzie jest Czina? - zapytał.
- Inkwizycja ją zgarnęła, gdy poszła do zsypu śmieci wyrzucić.
Radek pozwolił sobie nie uwierzyć.
- Co do jednego małpiszon ma rację. Mógłby się przydać. Ma niezwykle silną szamańską aurę odezwał się ten pierwszy. - Można by użyć łebka jako przynęty na inkwizycję.
- Hy, hy, hy, hy - ucieszył się ten drugi.
- Co chcecie ze mną zrobić? - Radek jęknął przez worek.
- A powiem ci, powiem - roześmiał się pierwszy. - Znajdziemy opuszczoną ruderę. Wsadzimy cię do piwnicy i dobrze przykujemy do ściany.
- Zakneblujemy, żebyś mógł wydawać dźwięki, ale nie mógł wyraźnie mówić - uzupełnił drugi z mężczyzn.
- Zaminujemy cały teren wokoło - snuła wizję kapłanka.
- Do piwnicy wsadzimy beczkę trotylu! A wszystkie zapalniki kablami podłączymy do jednego detonatora.
- I ten detonator podczepimy ci do ptaszka - uzupełnił radośnie ten pierwszy.
- A jak twoi albo inkwizytorzy spróbują cię oswobodzić, to się zrobi gigantyczne bum! Aż w Irkucku usłyszą! - cieszył się jego kompan.
- I diabli wezmą wszystkich, bo jak wspomniałem, wokół domku rozłożymy pole minowe, a oni lubią zawsze otoczyć podejrzany obiekt - dodał pierwszy.
- Ale Światowid się wkurzy, jak nie dostanie ofiary - zmartwiła się Dobrochna. - Powinniśmy to jeszcze przedyskutować.
- Um bum bum bum bu bum! - zaintonował jego kompan.
Musiał to wypowiedzieć w złą godzinę, bowiem chwilę później wozem potężnie szarpnęło.
Rozległ się głośny huk i trzask dartej blachy. Chłopak usłyszał brzęk, kajdany puściły i był wolny.
Ściągnął kaptur z twarzy. Półciężarówka oberwała solidnie, a dokładniej mówiąc, zwalono na nią rosnące przy drodze drzewo. Wokoło uwijali się brodaci kolesie w niklowanych rogatych hełmach.
Już raz ich widział, to oni parę dni temu uratowali mu życie, rozwalając świątynię pogan.
- No i mamy ostatniego zamówionego klienta - mruknął rosły, rudobrody typek, dźgając Radka końcem miecza pod brodę. - Gdzie CBŚ skrewiło, tam wiking musi naprawiać...
- Działacie na polecenie tego księdza z dwururką. - Chłopak odetchnął z ulgą.
Z dwojga złego lepsza inkwizycja niż złożenie w ofierze. No chyba że zechcą spalić go na stosie...
- Owszem - odparł z uśmiechem wiking.
- Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie.
- A kto ci, młody, takich głupot nagadał? - Wojownik wytrzeszczył oczy.
- No, wspólnych wrogów chyba mamy, co nie? - Wskazał dwóch Słowian i kapłankę Dobrochnę, których kilku brodaczy pakowało właśnie do nyski.
- On pojedzie z nami! - polecił rudy. - Inkwizycja ucieszy się z tej niespodzianki.
Po chwili mknęli już w nieznane, co jakiś czas mijając podmiejskie osady.
- Czekajcie - powiedział Radek do siedzącego za kierownicą szefa tej bandy. - Może i ja bym się wam do czegoś przydał?
- A niby do czego? - prychnął tamten lekceważąco.
- Jestem szamanem, no, prawie - pochwalił się chłopak. - Dziadek mnie dużo nauczył.
- A po co nam magia? - zaśmiał się kierowca. - Jesteśmy chrześcijanami. Wyznajemy proste zasady: „oko za oko, ząb za ząb", „nie lękajcie się", „zło dobrem zwyciężaj". Uczciwy człowiek walczy mieczem i muskularni, a nie rzucając uroki.
- A dobry motor, dobra laska dynamitu i dobra piła łańcuchowa świetnie się nadają, by zwyciężać złych ludzi - uzupełnił jego kumpel i zdjąwszy nazistowski hełm, przeżegnał się nabożnie.
- Ale magii miłosnej nie opanowaliście - brnął więzień. - A przydałaby się wam, bo sam widzę, że nie ma z wami żadnej dziewczyny...
- Tu dzikusie - powiedział wódz niemal pieszczotliwie - nasze kobiety siedzą w domu i gotują wieczerzę. Wartości rodzinne, rozumiesz? Tylko takie prymitywy jak wy czy Słowianie ciągają ze sobą wszędzie jakieś zdziczałe i uzbrojone babska.
- Aha. Dochodzę zatem do wniosku, że wasze zwyczaje są bardzo ciekawe i niewątpliwie dużo można się od was nauczyć.
- No fakt - zgodził się kierowca. - Szkoda, że nie będziesz miał okazji.
I znowu zarechotali.
- Chcę umrzeć z bronią w ręku! - zażądał Radek, zmieniając linię obrony. - Chcę z wami walczyć na śmierć i życie... Dajcie mi miecz!
- Patrzcie, co mu się roi - westchnął Rudy. - Mały, odpada - zwrócił się do wnuka szamana. - Odyn by się straszliwie wkurzył, gdybyśmy umożliwili neandertalcowi wejście do Walhalli. Ups... Zapomniałem, że już nie wierzymy w Odyna.
- Spoko, przejęzyczenie zwykłe - uspokoił go któryś z towarzyszy. - Odmów wieczorem dodatkowe dwadzieścia zdrowasiek... - A może jakoś się dogadamy? - jęknął jeniec.
Читать дальше