- Że mimo tego pogromu zabawa trwa! - Jakub z dziką radochą zatarł owłosione kułaki. - Bo na ile znam tego starego pokurcza, to nie popuści. Jeszcze będzie z tego nielicha zadyma!
Od razu zrobiło im się weselej.
- Swoją drogą, ciekawe, czy jego wnuk odziedziczył moc? - zamyślił się kozak. - Jak sądzisz, może należało ostrzec kardynała?
- W liście pisało, żeby udzielić pomocy, tośmy udzielili. Papież nie wspominał o udzielaniu informacji.
Ponury rechot dobiegający ze starczych gardeł długo niósł się po polach.
Przez dziesięć kolejnych lat panował spokój. Urzędnicy państwowi oraz kościelni pospołu cywilizowali mieszkańców wiochy i prostowali ewidencję. Tubylcy zaczęli zapominać o dawnych rytuałach. Nawet stary szaman Yodde gdzieś się przyczaił i nie dawał znaku życia. Aż nadszedł dzień...
Radek Orangut maszerował dziarskim krokiem ulicą Ząbkowską. Dwie walizki pełne słoików z żarciem przyjemnie ciążyły w rękach, brezentowy plecak przyginał do ziemi. Chłopak pogwizdywał pod nosem radośnie. No bo jak się tu nie cieszyć? Zaledwie kilka dni wcześniej dostał pismo z informacją, że czeka na niego miejsce w elitarnym warszawskim liceum. Cała rodzina była głęboko zdumiona. Mieszkańcy Dębinki przywykli oczywiście do drobnych ułatwień fundowanych neofitom przez Watykan, ale tego się nie spodziewali. Z drugiej strony Radek był pierwszym w dziejach wiochy absolwentem gimnazjum... Widać trud, który wkładał w naukę, został doceniony przez funkcjonariuszy Kościoła.
Zbliżał się wieczór, ale okolica była spokojna. Miejscowi dresiarze dopiero wygrzebywali się z łóżek. Wreszcie stanął przed przedwojenną kamienicą. Sprawdził adres, pomaszerował przez cuchnącą bramę i odnalazłszy odpowiednią klatkę schodową, ruszył po skrzypiących schodach. Zanim wspiął się na szóste piętro, dostał zadyszki. Mieszkanie znajdowało się na poddaszu. Drzwi kawalerki wyglądały zwyczajnie. Sforsował je i wszedł do środka. Obejrzał maluśki przedpokój. Wnęka kuchenna też przypadła mu do gustu. Dalej znajdował się pokój o częściowo skośnym dachu, miniaturowa łazienka, kibelek. Przy skrzynce z licznikiem wisiała biało-żółta tabliczka ozdobiona emblematem kluczy świętego Piotra.
- „Zakupiono z funduszy specjalnej rezerwy papieskiej" - odczytał.
- Ha, grunt to nawrócić się w odpowiednim momencie. – Uśmiechnął się cwaniacko. - Się odpowiednio wyczekało i wytargowaliśmy dużo lepsze warunki, niż Mieszko Pierwszy dostał.
Zapalił światło i zamarł. Teraz dopiero zobaczył, że wszystkie ściany ktoś pociągnął na szarobrązowo, a na tym podkładzie nabazgrał czerwonoczarne rysunki rozmaitych zwierzaków. Nawet to nieźle wyglądało, artystycznie, prawie jak w jaskiniach Lascaux czy Altamira.
- Co jest grane!? - zdumiał się chłopak. - Przecież nam od dziesięciu lat nie wolno używać dawnej symboliki!?
Dobrze pamiętał, jak to było wcześniej... Mroczne rytuały w podziemnych salach, zapach ludziny piekącej się na rożnach. A potem ten najazd i przemowa kardynała: „Khościół pszhymykał oczy o pieńczset latza dłuhho! Phrawdzife nawhrócenie szę to waszha osztatnia szansza! Kohlejnej nie bendzsie!".
Kto to wymalował? - myślał. To nic, pociągnie się białą emulsyjną.
Pokój nie był umeblowany, tylko w kącie leżał siennik nakryty fajną skórą, jakby z jelenia. Sądząc po dziurach wypalonych w parkiecie i śladach kopcia na suficie, ktoś niedawno zrobił sobie grilla na podłodze. Na jednej ze ścian zawieszono krowią czachę, a pod nią na półeczce stała świeca ulepiona z wosku.
- Matka Krowa, co? - Radek pokazał czerepowi język. - Ja to mieszkanko zaraz zrechrystianizuję...
Wygrzebał z plecaka krucyfiks, Biblię i butelkę wody święconej.
- Wymienię zamki - postanowił. - Samo się nie zrobiło. A tu nawet pięć linii nabazgrano, symbol Wielkiego Mywu, Boga Niedźwiedzia. Lepiej nie ryzykować.
Rozstawił słoiki na półkach w przedpokoju, ubrania na razie musiały mieszkać w walizce. Książki położył równiutko na parapecie. Urządzał się.
- No i da się mieszkać. - Zatarł ręce. - Najpierw szkoła, potem poszuka się jakiejś roboty, chata jest, starzy daleko, zrobię kilka imprezek, poznam jakieś fajne dziewczyny... Tylko zanim tu kogoś zaproszę, trzeba wszystko zamalować albo zalepić fototapetą, bo i obciach, i ryzyko. Jakby tak inkwizycja wpadła na inspekcję...
No i wykrakał. Rozważania przerwał mu łomot do drzwi. Walili pięściami, kopali buciorami... Jakby dzikusy jakieś.
- Kto tam? - wykrztusił, oblewając się zimnym potem.
- Policja, otwierać! - Łomot przybrał na sile. Popatrzył przez judasza - faktycznie łapsy. Ten z łomem już się rwał do framugi.
Ufff... Prawdziwy fart, że nie kościelni. Gliny nic do mnie nie mają, pomyślał z ulgą.
Otworzył. Dwaj policjanci wyglądali normalnie, trzeci, w kamizelce taktycznej i z wielką spluwą w ręce, był chyba z antyterrorystów. Towarzyszyli im pielęgniarze uzbrojeni w stosowny kaftan i ...co za pech! Chudy jak szczapa księżulo w okularach. Tego ostatniego Radek przestraszył się najbardziej. Może dlatego, że oni zazwyczaj nie noszą obrzynów.
- Dzień dobry - wykrztusił.
A potem podłoga jakoś dziwnie uderzyła go w plecy.
Kurde, pomyślał, leżąc na wznak. Najwyraźniej ktoś z naszych tu sobie świątynię starej wiary zrobił. Teraz ci wpadli i oczywiście pomyślą na mnie.
Ekipa sprawnie przepatrzyła wszystkie kąty. Zajrzała do ubikacji, za firanki, nawet do skrzynki z licznikiem.
- Nie ma go. - Komandos zasalutował przed księdzem, jakby to on dowodził całą akcją.
- No to mamy cholerny problem - westchnął duchowny, poprawiając okularki. Zabezpieczył dubeltówkę i przewiesił sobie przez plecy. - A ten? - Popatrzył na leżącego.
Chłopak poczuł, jak spojrzenie przewierca go na wylot. W ustach mu zaschło, w uszach zaszumiało.
To inkwizytor, uświadomił sobie. Jestem ugotowany. Resztę roku spędzę nie w liceum, a w klasztorze. Zapewne we włosiennicy, klęcząc i klepiąc modlitwy po osiem godzin dziennie. A potem mi jeszcze walną opinię w księgach parafialnych, że się nogami nakryję...
- Radek Orangut, proszę księdza - wyjaśnił gliniarz, który zdążył przejrzeć legitymację wydobytą z kieszeni Powalonego. - Nazwisko inne, ale z gęby podobny. Wnuk pewnie. Zlikwidować? - Odbezpieczył spluwę.
Licealista poczuł, że leży w kałuży czegoś mokrego, a wewnątrz jego ciała narasta niepohamowany dygot.
Zsikałem się w gacie czy to tylko pot? - myślał rozpaczliwie. Rany, pieprznięty glina zabić mnie chce, a ten księżulo, zamiast od razu zaprotestować i palnąć gadkę o świętości i nienaruszalności życia ludzkiego, tylko stoi - duma!!!
- Co wiesz na temat rytuału? - Ksiądz znowu patrzył chłopakowi prosto w oczy. - Jesteś wyznawcą boga Mywu? Apokalipsę urządzać ci się zachciało, robaczku?
- Eeeee - wykrztusił Radek. - Nie! Ja jestem z Dębinki, dopiero przyjechałem, u nas wszyscy dawno nawróceni i pod stałą kontrolą inkwizycji. Mam w plecaku kajet obecności na mszy, można sprawdzić pieczątki za spowiedź i inne sakramenty! U nas wszyscy uświadomieni religijnie. Nawet beret z moheru mam w walizce, jak trzeba, mogę pokazać!
- Nic nie wie - podsumował duchowny. - Widać tylko stary tu buszował. Możecie go puścić.
- Co tu jest grane? - zapytał licealista. - Macie nakaz? - Widok spluw wracających do kabur przywrócił mu ślad odwagi. - To prywatne mieszkanie, nie macie prawa...
- Jesteśmy jednostką specjalną CBŚ powołaną dla wsparcia Świętego Oficjum. Na mocy tajnych aneksów do konkordatu nie potrzebujemy nakazu i mamy prawo nieograniczonego użycia broni oraz środków przymusu bezpośredniego wobec nieuzbrojonych cywilów podejrzanych o herezję - warknął antyterrorysta.
Читать дальше