Nie powiedziałam mu tego, jednak dziś wieczorem ta propozycja zdawała mi się już nieco bardziej przekonująca. Surendranath Santaraksita najwyraźniej podejrzewał, że Dorabee Dey Banerjae był kimś więcej niż ten, którego udawał. Albo może mną trzęsła taka paranoja, że słyszałam rzeczy, jakich Santaraksita nawet nie zamierzał powiedzieć.
— Nie martw się Kustoszem Santaraksita. Jest dla mnie bardzo dobry. Dzisiaj pozwolił mi zajrzeć do każdej książki, do jakiej tylko zechcę. Wyjąwszy zbiory zastrzeżone.
— Oho! — Jednookiemu zaparło dech. — W końcu komuś udało się znaleźć drogę do jej serca. I któżby pomyślał, że wystarczy do tego tylko książka? Pierwszemu daj imię po mnie, Dziewczynko.
Pomachałam mu pięścią przed nosem.
— Wybiłabym ci ostatniego zęba i nazwała sentymentalnym pierdzielem, gdyby nie wychowano mnie w szacunku dla starszych... nawet upierdliwych, odmóżdżonych i stetryczałych. — Mimo iż skonstruowana wokół dogmatu Jedynego Prawdziwego Boga, moja religia zawiera silny element kultu przodków. Każdy Yehdna wierzy, że jego ojcowie słyszą wznoszone do nich modły i mogą orędować za nim u świętych oraz samego Boga. Jeśli uznają, że właściwie czci się ich pamięć. — Mam zamiar pójść za przykładem Sahry.
— Zawołaj, jeśli będziesz potrzebowała trochę praktyki przed karesami z nowym chłopakiem. — Jego chichot zamarł jak ucięty nożem, gdy obok mnie przekuśtykała Gota. Kiedy obejrzała się, Jednooki z pozoru już znowu spał. Z pewnością to jakiś inny głupiec podszywał się pod niego, naśladując jego specyficzną wymowność.
Podczas oblężenia Jaicur ogłosiłam wszem i wobec, że już nigdy w życiu nie będę wybrzydzać na to, co jem. Że na wszystko, czym zostanę poczęstowana, reagować będę uśmiechem pełnym wdzięczności i wyraźnym, głośnym: „dziękuję". Ale czas ma swoje sposoby, by obezwładnić siłę takich przysiąg. Miałam już niemalże tak dosyć ryżu i wędzonej ryby, jak Goblin i Jednooki. Przełamanie tej rutyny kolacją złożoną z ryżu i świeżej ryby w niczym nie pomagało. Pewna jestem, że to właśnie przez tę dietę Nyueng Bao są ludem bardzo wyzutym z poczucia humoru.
Wpadłam na Sahrę, która wykąpana i wypoczęta, z rozpuszczonymi włosami wyglądała o dziesięć lat młodziej. Nietrudno było dostrzec, jakim sposobem dziesięć lat temu naprawdę mogła stanowić ucieleśnienie snów młodego mężczyzny.
— Wciąż mam jeszcze trochę pieniędzy, które zabrałam komuś, kto na południu stanął po niewłaściwej stronie — powiedziałam, wymachując kawałkiem ryby trzymanym w bambusowych pałeczkach. Nyueng Bao z uporem odmawiali posługiwania się bardziej nowoczesnymi sztućcami, które już od wieków były w powszechnym użyciu pośród niemalże wszystkich narodów tej części świata. A w posiadłości Do Tranga gotowaniem zajmowali się wyłącznie Nyueng Bao.
— Co? — Sahra nie potrafiła pojąć, o co mi chodzi.
— Wydam je. Jeśli da się za nie kupić wieprzowinę. — Religia Yehdna zakazuje spożywania wieprzowiny. Ale ja już wcześniej popełniłam tę pomyłkę, że urodziłam się kobietą, a więc przypuszczalnie i tak nie czeka mnie miejsce zarezerwowane w Raju. — Tudzież cokolwiek, co tylko nie żyje w wodzie i nie porusza się w taki sposób. — Jedną ręką zaczęłam naśladować falujące ruchy.
Sahra nie potrafiła mnie zrozumieć. Dla niej jedzenie było rzeczą całkowicie obojętną — póki miała co jeść. Ryba i ryż przez całą wieczność, to brzmiało dla niej zupełnie nieźle. I prawdopodobnie miała rację. Wszędzie dookoła było mnóstwo ludzi, którzy musieli jeść chhatu, ponieważ nie stać ich było na ryż. I jeszcze inni, których w ogóle nie stać było na jedzenie. Chociaż ostatnio Duszołap postarała się nieco przerzedzić ich szeregi.
Sahra zaczęła mi opowiadać o plotkach, wedle których wkrótce kolejny adept Bhodi miał stanąć przed wejściem do Pałacu i domagać się audiencji u Radishy. Ale zbliżałyśmy się właśnie do lepiej oświetlonego terenu magazynów, gdzie zazwyczaj starałyśmy się zrzucić z siebie niegodziwość naszych wieczorów i wtedy ona zobaczyła coś, co kazało jej przystanąć.
Zaczęłam już mówić:
— A więc będziemy potrzebowały kogoś, kto stanie obok... Sahra warknęła:
— A co on, u diabła, tutaj robi?
Teraz też zobaczyłam. Wujek Doj wrócił, przypuszczalnie zdecydowany znowu wtargnąć w nasze żywoty. Jego wyczucie czasu wydawało się ze wszech miar interesujące i co najmniej podejrzane.
Ciekawe wydało mi się również, że Sahra mówi po tagliańsku, kiedy jest zdenerwowana. Zdecydowanie miała powody do pretensji wobec własnego ludu, nadto w magazynie nikt nie używał Nyueng Bao, oprócz Matki Goty, powodowanej zresztą wyłącznie czystą złośliwością.
Wujek Doj był barczystym niskim mężczyzną i chociaż zbliżał się do siedemdziesiątki, w jego ciele dalej trudno byłoby znaleźć cokolwiek prócz mięśni i ścięgien, w duszy zaś — szczególnie ostatnio — paskudnych nastrojów. Zawsze nosił przy sobie długi, lekko zakrzywiony miecz, któremu nadał imię Różdżka Popiołu. Różdżka Popiołu była jego duszą. Tak mi kiedyś powiedział. Wujek Doj był swego rodzaju kapłanem, ale nigdy nie zatroszczył się, aby dokładniej wyjaśnić, na czym polega jego posługa. Najwyraźniej jednak wyznawana przezeń religia obejmowała sztuki walki i święte miecze. W rzeczywistości nie był niczyim wujkiem. Wujek to wśród Nyueng Bao tytuł wyrażający szacunek, a najwyraźniej wszyscy uważali Doja za człowieka godnego najwyższego szacunku.
Od czasu oblężenia Jaicur los Wujka Doja splótł się z naszymi, zawsze wprowadzając w nie więcej zamieszania niż korzyści. Wujek mógł przez lata całe pętać się nam pod nogami, a potem zniknąć na tygodnie, miesiące czy całe lata. Ostatnio nie było go przez ponad rok. Kiedy się pokazał, nawet przez myśl mu nie przeszło, aby opowiedzieć, co przez ten cały czas robił albo gdzie był; sądząc jednak tak z obserwacji Murgena, jak własnych, wciąż pilnie poszukiwał swego Klucza.
Doprawdy interesujące, że zmaterializował się tak szybko po tym, jak mnie oświeciło. Zapytałam Sahrę:
— Czy twoja matka opuszczała może dzisiaj magazyn?
— Mnie również przyszło na myśl to pytanie. Być może warto będzie to sprawdzić.
Niewiele ciepła zachowało się we wzajemnych stosunkach matki i córki. Murgen z pewnością nie był przyczyną tego stanu, jednak stał się jego symbolem.
Wujek Doj miał być rzekomo pomniejszym czarodziejem. Nigdy nie natrafiłam na przekonujące świadectwa tej hipotezy, wyjąwszy może tylko jego prawie nadnaturalne umiejętności szermiercze. Był stary i jego stawy powoli sztywniały. Odruchów nie miał już tak szybkich. Wciąż jednak nie potrafiłam sobie wyobrazić nikogo, kto choćby zbliżał się do jego poziomu. Ani też nie słyszałam nigdy o nikim, kto poświęciłby swe życie kawałkowi stali w ten sposób, jak to on uczynił.
Po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że być może jednak dysponuję dowodami jego czarodziejskich zdolności. Nigdy nie miał najmniejszych kłopotów z przedostaniem się przez labirynty, jakie tworzyli Jednooki i Goblin, aby ustrzec nas przed wizytami niespodziewanych gości i mogącym wyniknąć z tego zamieszaniem. Ci dwaj powinni go związać, póki nie wyjaśni im, jak tego dokonał.
Читать дальше