Oficerowie Szarych próbowali ją przywrócić. Szło im nawet nieźle, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności. Tylko kilku ludziom udało się uciec z Chór Bagan. Ale przynajmniej pół tuzina prześlizgnęło się do wnętrza, wśród nich wychudzony, mały człowieczek, od stóp do głów okryty żółciami zdradzającymi trędowatego.
Jednooki bynajmniej nie był uszczęśliwiony tym przebraniem. Do końca upierał się, że strategia ogólna bynajmniej nie wymaga, aby udawał jednego z osobników, którym nakazywano przywdziewać żółte szaty. To był pewnie kolejny paskudny żart Goblina.
Niezorganizowanymi grupkami po trzech z tyłu i z przodu, sześciu napastników zbliżyło się do wyznaczonego celu, którym była ponura rudera. Jednooki szedł na przedzie. Ludzie szybko ustępowali mu z drogi, gdy tylko dostrzegali żółć. Trędowaci przejmowali wszystkich ogromnym przerażeniem.
Żaden z mężczyzn nie chciał atakować przy dziennym świetle. To nie mieściło się w stylu walki Kompanii. Jednak całkowite ciemności także nie były dla nas, póki Duszołap nie odwoła cieni z ulic. Nadto Kronikarze i czarodzieje doszli zgodnie do wniosku, iż jest znacznie mniej prawdopodobne, by Córka Nocy zdołała za dnia uzyskać pomoc Kiny. Światło dnia dawało także większą szansę wzięcia jej z zaskoczenia.
Oddziały zatrzymały się na chwilę, by sprawdzić, czy wszyscy mają na rękach bransolety z łyka, a potem wpadły do wnętrza. Obaj czarodzieje natychmiast uwolnili szereg wcześniej przygotowanych zaklęć mylących niskiej mocy, które teraz rozpierzchły się po walącej się budowli niczym rój pijanych komarów. Napastnicy wdarli się do środka, przeskakując i omijając przerażone, drżące rodziny, które dotąd uważały się raczej za wybrańców losu, skoro miały zapewniony dach nad głową, nawet jeśli był to jedynie skrawek podłogi w korytarzu. Każdy z oddziałów postawił na warcie jednego człowieka, który miał zadbać, by nikt nie wyszedł na zewnątrz. Kolejnych dwu ludzi spotkało się u góry rozklekotanych schodów. Od tej chwili nikt po nich nie wejdzie ani nie zejdzie. Goblin i Jednooki zaś zeszli na dół, do piwnicy, chwilę ponarzekali na karygodne braki w stanie osobowym, a potem wymienili kilka przesadzonych komplementów, gdy każdy ustępował drugiemu pierwszeństwa wejścia do nory wroga.
Goblin zgodził się, że ostatecznie może to być on, choćby dlatego, że jest znacznie młodszy, szybszy i inteligentniejszy. Wrzucił kilka błędnych ogników w szczelinę, za którą panowały ciemności gęstsze niźli w samym sercu Kiny.
— Tutaj! — powiedział Goblin. — Ha! Mamy...
Jakby znikąd wyskoczył na nich płonący tygrys. Rzucił się na Goblina. Z boku podpłynął cień. Machnął czymś długim i cienkim, co owinął wokół szyi czarodzieja.
Jednooki opuścił koniec swej laski na nadgarstek Narayana dostatecznie mocno, by strzaskać mu kość. Chodzącej legendzie Dusicieli rumel wypadł z ręki i przeleciał skroś piwnicy.
Potem Jednooki wziął zamach z całej siły i cisnął czymś ponad głową Goblina w kierunku miejsca, skąd wyskoczył tygrys. Widmowe światło popłynęło w górę obłokiem luminescencyjnego bagiennego gazu. Drgnęło raptownie, ogarniając sylwetkę młodej kobiety. Ta zaczęła rozpaczliwie otrzepywać się, próbując strząsnąć z siebie drobinki poświaty.
Wykorzystując to, że jej uwaga była zajęta, Goblin wykonał szybki gest. Padła bez zmysłów na ziemię.
— Cholera! Jasna cholera! To działa. Jestem geniuszem. Przyznaj to. Jestem pierdolonym geniuszem.
— Kto tu jest geniuszem? Kto wymyślił ten plan?
— Plan? Jaki plan? Sukces zależy od szczegółów, karzełku. A kto wymyślił szczegóły? Każdy głupiec mógłby powiedzieć: chodźmy złapać tę dwójkę.
Obaj zapletli dłonie na piersiach i zaczęli sprzeczać się w najlepsze.
Wreszcie Jednooki powiedział:
— To proszę bardzo, teraz zaplanuj wszystkie szczegóły. Musimy jakoś się stąd wydostać z tymi ludźmi. I przejść przez wszystkich chyba Szarych, jacy łażą po świecie.
— Sprawa już załatwiona. Mają teraz tyle kłopotów, że nie będą się przejmować żadnymi przeklętymi trędowatymi. — Jednooki zabrał się do niezdarnych prób wciągnięcia żółtego ubioru przez głowę Córki Nocy. — Przypomnij mi, abym im w magazynie powiedział, że ta akurat umie stworzyć jedną czy dwie iluzje.
— Wiem, że w taki sposób właśnie mamy się stąd wydostać. — Jednooki zaczął ubierać Narayana Singha w następny kostium. Za kilka chwil Goblin również zmieni swe brązy na żółcie. Na górze schodów czterej towarzysze z Kompanii, wszyscy wywodzący się z Shadar, przebierali się za Szarych. — Mówię tylko, że nie trzeba było się modlić, aby zadziałało.
— Dlatego, że ja wszystko zaplanowałem?
— Oczywiście. Zaczynasz powoli łapać. Witamy w rzeczywistym świecie.
— Jeśli z tej sprawy wyjdziemy z gównem na rękach, to możesz sobie winić Śpioszkę, a nie mnie. To był jej pomysł.
— Musimy coś zrobić z tą dziewczyną. Zbyt dużo, cholera, myśli. Może przestaniesz się obijać? Ci cholerni Szarzy, co tam stoją, mają dość czasu, by pójść na obiad do domów i wrócić.
— Nie bij go tak mocno. Chcemy, żeby szedł o własnych siłach.
— Do mnie mówisz? Co ty, u diabła, robisz z... zabierz stąd swoje łapy, stary zbokolu.
— Kładę jej na sercu amulet, który ją będzie kontrolował, ty zaschnięty bobku. Żeby nie narobiła nam wstydu, zanim ją doprowadzimy do domu.
— Ach, tak. Prosta sprawa. W sumie, dlaczego nie spojrzeć na jaśniejszą stronę całej sprawy? Przynajmniej znowu zaczęły cię interesować dziewczyny. Zbudowana jest tak ładnie jak mamusia?
— Lepiej.
— Uważaj, co mówisz. To miejsce może być nawiedzone. A ja podejrzewam, że niektóre z tych duchów lubią pogadać sobie z innymi, nieważne co tam Murgen twierdzi. — Jednooki zaczął poganiać oszołomionego Narayana Singha po schodach w górę.
— Powoli zaczynam wierzyć, że się uda — krakał Jednooki. Oddział Szarych i grupa trędowatych stanowiły najwyraźniej znakomitą kombinację dla wydostania się z Ogrodu Złodziei, zwłaszcza gdy prawdziwi Szarzy, potraciwszy głowy, biegali bezładnie we wszystkie strony.
— Nie chciałbym ci złamać serca, staruszku — oznajmił
Goblin. — Ale chyba ktoś nas przyuważył. — Wciąż oglądał się przez ramię.
Jednooki też się obejrzał.
— Cholera!
W ich stronę zmierzał niewielki latający dywan, któremu towarzyszyły wrony nie wydające bodaj pojedynczego odgłosu. Duszołap. Już sama jej postawa mówiła o psotnej radości, jaka ją rozsadza.
Cisnęła czymś w ich stronę.
— Rozproszyć się! — krzyknął Goblin. — Nie pozwólcie tym dwóm uciec. — Sam stawił czoło opadającemu dywanowi, czując, jak serce podchodzi mu do gardła. W bezpośrednim starciu nie zostałaby z niego nawet mokra plama, Duszołap rozdeptałaby go równie łatwo jak robaka. Wyciągnął przed siebie chronioną rękawicą dłoń, schwycił opadającą czarną kulę, zamachnął się i odesłał pocisk z powrotem w niebo.
Duszołap wrzasnęła, wściekła się. Ludzie z Taglios zazwyczaj nie dysponowali takim opanowaniem. Skręciła dywanem w bok, omijając tor lotu pocisku. I dobrze zrobiła.
Читать дальше