Jeśli mi się nie uda, możemy Girishowi złożyć ofertę tłumaczenia dla Czarnej Kompanii, którą z pewnością uzna za propozycję nie do odrzucenia, jeśli tylko weźmie pod uwagę jej alternatywę.
Od jakiegoś czasu zdawałam już sobie sprawę, że książki, które chciałam przetłumaczyć, same były kopiami jeszcze wcześniejszych rękopisów, z których przynajmniej dwa stanowiły transkrypcje tekstów spisanych w zupełnie innym języku — zapewne w ojczystej mowie naszych pierwotnych braci, którą posługiwali się, schodząc z równiny lśniącego kamienia.
Zaczęłam więc czytać od początku.
Opowieść była zaiste zajmująca.
Początki Taglios to zbiorowisko glinianych lepianek na brzegu rzeki. Mieszkańcy tej wioski żyli albo z rybołówstwa — zajęcia ryzykownego ze względu na wszechobecność krokodyli — albo zajmowali się uprawą roli. Miasto powoli rosło, bodaj tylko z tego powodu, że stanowiło ostatnie nadające się do zamieszkania miejsce na brzegu rzeki, która zaraz za nim rozpływała się w zabójczych bagnach swej delty, w owych czasach jeszcze nie zamieszkanej przez Nyueng Bao. Spływające z góry rzeki towary podążały stąd następnie drogą lądową ku „wszystkim wielkim królestwom południa". Żadnego z nich nie wymieniano z nazwy.
Najpierw Taglios stanowiło protektorat Baladiltyli, miasta znanego z ustnych podań, które wszakże czas starł z powierzchni ziemi. Niekiedy jego położenie kojarzy się ze starożytnymi ruinami znajdującymi się nieopodal wioski Yideha, którą również dziejopisarstwo kojarzy z intelektualnymi osiągnięciami „imperium Kuras" i która rozpościera się pośród zbiorowiska ruin zupełnie innego rodzaju. Baladiltyla była miejscem narodzin Rhaydreynaka, wojowniczego króla. W starożytności nieomal udało mu się wytępić wyznawców kultu Kłamców; jedynych ocalałych pogrzebał wraz z ich świętymi pismami, Księgą Umarłych, w tej samej jaskini, w której obecnie spoczywał Murgen wraz ze wszystkim starcami oplatanymi pajęczynami lodowych sieci.
Nie wszystkie te informacje pochodziły z czytanej właśnie księgi. W miarę postępów lektury przypominały mi się i kojarzyły rzeczy, które czytałam lub słyszałam w innych miejscach. To były dla mnie naprawdę niezwykle zajmujące kwestie.
Znalazłam tu też odpowiedź na pytanie Goblina. Książęta Taglios nie mogli rościć sobie praw do tytułu królewskiego, ponieważ wciąż honorowali hołd lenny wobec królów Nhanda, swych pierwotnych suwerenów. Oczywiście dynastia Nhanda już dawno wygasła, toteż Goblin z pewnością zapytałby, dlaczego w takim razie książęta tagliańscy sami się nie koronowali. Nietrudno byłoby im znaleźć precedensy usprawiedliwiające takie postępowanie. Wnioskując z wydarzeń historycznych wieków poprzedzających przybycie Czarnej Kompanii, stanowiło to ulubioną rozrywkę każdego, komu udało się zebrać choćby trzech lub czterech popleczników.
Jakoś udało mi się zdławić przemożną ochotę, aby przeskoczyć dalej, od razu do epoki, gdy Wolne Kompanie Khatovaru runęły na świat. Jednak to, co się zdarzyło przed ich nastaniem, z pewnością pomoże wyjaśnić wszystko, co przyniosła epoka inwazji.
13
Nagle poczułam przeszywający, gwałtowny dreszcz. Nie byłam już sama w bibliotece. Niepostrzeżenie minęło naprawdę dużo czasu. Słońce odmierzyło dobrych kilka godzin w swej drodze przez nieboskłon. Światło w bibliotece zmieniło się — stało się znacznie bledsze niż rano. Zapewne niebo musiało się zachmurzyć.
Nie podskoczyłam jak oparzona, nawet nie drgnęłam. Ale musiałam w jakiś widoczny sposób zdradzić, że zdaję sobie sprawę, iż ktoś za mną stoi. Być może zaalarmowała mnie woń jego oddechu. Curry i czosnek pachną bardzo intensywnie. Z pewnością jednak nie słyszałam wcześniej najlżejszego odgłosu.
Opanowałam jakoś przyspieszone tętno, przybrałam obojętny wyraz twarzy, odwróciłam się.
I spojrzałam prosto w oczy Kustosza Biblioteki, mojego szefa, Mistrza Surendranatha Santaraksity.
— Dorabee. Jak mniemam, zajmowałeś się czytaniem. — W bibliotece znali mnie jako Dorabee Dey Banerjae. Niezwykle szacowne nazwisko. Człowiek, który je nosił, zmarł tuż obok mnie w potyczce pod Lasem Daka, bardzo dawno temu. Nie potrzebował już dłużej żadnego nazwiska, nie mogłam wiec wyrządzić mu krzywdy, posługując się nim.
Nie odezwałam się. Jeśli Kustosz obserwował mnie przez dłuższą chwilę, każda próba zaprzeczenia byłaby kłamstwem w żywe oczy. Zdążyłam przeczytać już połowę oprawionego w grzbiet tomu bez jakiejkolwiek ilustracji czy jednego ustępu poświęconego tantrze.
— Obserwowałem cię od jakiegoś czasu, Dorabee. Nie udaje ci się ukryć twoich zainteresowań i zdolności. Jest rzeczą oczywistą, że potrafisz czytać znacznie lepiej od niektórych moich kopistów. Jasne jest też, że nie wywodzisz się z kasty kapłańskiej.
Twarz wciąż miałam stężałą niczym stary ser. Wewnątrz zastanawiałam się jednak gorączkowo, czy powinnam go zabić, a jeśli tak, to w jaki sposób pozbyć się ciała. Może dałoby się winą obciążyć Kłamców... Nie. Kustosz Santaraksita był stary, wciąż jednak na tyle krzepki, by nie dać zadusić się bez walki. Czasami niski wzrost stanowił cechę bardzo niekorzystną. On był ode mnie wyższy o osiem cali, w tej chwili jednak wydawało mi się, że to co najmniej kilka stóp. Poza tym w odległym końcu biblioteki również ktoś był. Słyszałam dobiegające stamtąd głosy.
Nie spuściłam jednak wzroku tak, jak powinien postąpić służący. Kustosz Santaraksita wiedział już przecież, że jestem kimś więcej niż tylko ciekawskim sprzątaczem, nawet jeśli ze swoich obowiązków wywiązywałam się bardzo dobrze. W całej bibliotece nie sposób było znaleźć choćby drobinki kurzu. Taka była reguła rządząca w Kompanii. Postacie, którymi stawaliśmy się publicznie, musiały być moralnie bez zarzutu i doskonale wykonywać swą pracę. Z czego niektórzy bynajmniej nie byli zadowoleni.
Czekałam. Kustosz Santaraksita sam zdecyduje o swym losie. Sam zdecyduje o losie biblioteki, którą tak ukochał.
— Cóż więc. Nasz Dorabee jest człowiekiem o większych talentach, niźli podejrzewaliśmy. Co jeszcze potrafisz robić, o czym nie mamy pojęcia, Dorabee? Czy pisać także umiesz? — Rzecz jasna, nie odpowiedziałam. — Gdzie się tego nauczyłeś? Od dawna już wśród niektórych bhadrhalok za dogmat uchodzi przekonanie, iż ludzie nie wywodzący się z kasty kapłańskiej nie dysponują władzami umysłowymi pozwalającymi im opanować Styl Wzniosły.
Wciąż nie mówiłam nic. On w końcu będzie musiał powziąć jakąś decyzję. Zareaguję odpowiednio do tego, co postanowi. Miałam nadzieję, że uda mi się uniknąć konieczności zabicia jego oraz jego towarzyszy, a następnie obrabowania biblioteki ze wszystkiego, co może okazać się przydatne. Ten plan zaproponował Jednooki już wiele lat temu. Kwestia subtelności nawet nie przyszła mu do głowy. Fakt, że zaalarmowałoby to Duszołap, iż coś dzieje się tuż pod jej nosem, również jakoś umknął jego uwagi.
— Nie masz nic do powiedzenia? Nie próbujesz się usprawiedliwić?
— Dążenie do wiedzy nie potrzebuje usprawiedliwienia. Son-dhel Ghosh „Janaka" pisał, że w Ogrodzie Wiedzy nie istnieje podział na kasty. — Aczkolwiek napisał to w epoce, gdy podział kastowy miał znacznie mniejsze znaczenie.
Читать дальше