Ciała zostały już wcześniej zawinięte w całuny. Ale ludzie gadali.
Powędrowałam dalej, dowiadując się po drodze, że większość zabitych stanowili ludzie żyjący na ulicy. A tych było naprawdę mnóstwo. Co więcej, nie sposób było w rozkładzie tych zgonów wyśledzić żadnego planu; wyglądało to tak, jakby Duszołap zwyczajnie spuściła cienie ze smyczy tylko po to, aby pokazać wszystkim, że ma władzę nad ich życiem i śmiercią.
Śmierci te nie wzbudziły żadnej wszechogarniającej trwogi. Ludzie uznali, że cała sprawa na tym się skończyła. Większość nie znała żadnej z ofiar, a więc ich zgony również nie wzbudziły w nich gniewu. Przeważały raczej ciekawość i obrzydzenie.
Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie zawrócić i kazać Goblinowi tak zaprogramować schwytane cienie, by zaczęły znowu zabijać dzisiejszej nocy wszystkich kolejnych, póki Duszołap nie wyśledzi ich na powrót. Nie będzie przecież szukać tych, co zastawili pułapki, jeśli stwierdzi, że jej zwierzaczki znarowiły się same. A zanim terror dobiegnie końca, cienie przysporzą jej mnóstwo dalszych wrogów.
Z początku wydawało mi się, że Szarych zupełnie wymiotło z ulic. Ale tylko znacznie mniej niż zazwyczaj rzucali się w oczy. Kiedy minęłam Chór Bagan, wszystko się wyjaśniło. Otoczyli blokadą dzielnicę, najwyraźniej kierując się przekonaniem, że wszystkie niedobitki Czarnej Kompanii, przez Protektorkę wyjęte spod prawa jako zwykli bandyci, z pewnością poszukają schronienia wśród rodzimych złodziei i łotrów Taglios. Doprawdy zabawne.
I Sahra, i ja upierałyśmy się, aby jak najmniej mieć do czynienia ze środowiskami kryminalnymi — wbrew sprzeciwom Jednookiego. I nie zwracałyśmy uwagi na okazjonalne odstępstwa od ustalonej przez nas zasady, jakich dopuszczał się Banh Do Trang. Kryminaliści stanowili niezdyscyplinowaną zbieraninę ludzi o co najmniej wątpliwych zasadach moralnych, którzy mogli wydać nas za cenę kilku dzbanów nielegalnie pędzonego wina. Miałam nadzieję, że tak oni, jak Szarzy świetnie się teraz bawią. Liczyłam, że ktoś zapomni o obowiązujących regułach i dzień skończy się krwawo. To mogło znacznie ułatwić moje życie i życie moich ludzi.
Podczas każdej podróży przez miasto stajesz oko w oko z okrutną prawdą o Taglios. Nigdzie na świecie nie ma tylu żebraków. Gdyby ktoś oczyścił miasto i zorganizował z tych ludzi regimenty, uzyskałby armię znacznie liczniejszą niźli wszystko, co Kapitan zdołał wystawić przeciwko Władcom Cienia. Jeśli choć w najmniejszym stopniu wyglądasz na człowieka obcego lub takiego, któremu lepiej się powodzi, ciągną do ciebie całymi stadami. Próbują wszystkich sposobów, aby wykorzystać twoją litość. Niedaleko od magazynu Do Tranga grasuje chłopiec pozbawiony rąk i dolnych części nóg. Jakimś sposobem w ich miejsce przymocowano mu drewniane klocki. Czołga się po okolicy, niosąc miseczkę w zębach. Każdy kaleka, który skończył piętnaście lat, twierdzi, że jest kontuzjowanym bohaterem wojennym. Dzieci są najgorsze. Często z całym rozmysłem okaleczane, o niegodziwie zniekształconych kończynach. Potem sprzedawane są ludziom, którzy traktują je jak swoją własność, najwyraźniej przekonani, że daje im do tego prawo miska pieczonego ziarna rzucana co kilka dni.
Ostatnimi czasy miasto ma nową zagadkę — otóż tego rodzaju ludzi najwyraźniej nic nie chroni przed groźbą okrutnych tortur i późniejszej „kariery" w roli zdeformowanych, wykorzystywanych żebraków. Jeśli tylko bardzo, bardzo uważnie nie strzegą swych pleców.
Przechodziłam właśnie w pobliżu jednego z takich ludzi. Miał jedną rękę, dzięki której jakoś mógł pełzać. Reszta poskręcanych kończyn stanowiła obraz nędzy i rozpaczy. Jego kości zostały zgruchotane na drzazgi, jednak dołożono wszelkich starań, aby utrzymać go przy życiu. Twarz i widoczne partie skóry pokrywały blizny po oparzeniach. Zatrzymałam się, aby wrzucić miedziaka do jego miseczki.
Zawył i próbował odczołgać się na bok. Jednym okiem wciąż jeszcze widział.
Gdziekolwiek spojrzeć, życie toczyło się w wyjątkowy dla Taglios sposób. Każdego poruszającego się pojazdu uczepieni byli ludzie wykorzystujący okazję darmowej przejażdżki. Nie dotyczyło to jedynie riksz prawdziwych bogaczy, na przykład bankiera z ulicy Kowlhri, który mógł sobie pozwolić na wynajęcie forysiów z bambusowymi kijami, odpędzających tłuszczę. Handlarze częstokroć siedzieli wprost na swych skromniutkich ladach, ponieważ nie było dla nich więcej miejsca. Robotnicy truchtali w tę i we w tę, gnąc karki pod przygniatającym do ziemi ciężarem i wulgarnie przeklinając wszystkich na drodze. Ludzie krzyczeli na siebie, gwałtownie wymachując rękami, a kiedy naszła ich potrzeba, zwyczajnie schodzili na skrawek ulicy, gdzie nikt akurat nie leżał, by tam się wypróżnić. Myli się w wodzie płynącej rynsztokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że ktoś inny właśnie oddawał mocz do tego samego potoku jakieś piętnaście stóp dalej.
Taglios dostarcza wielu rozmaitych wrażeń, jednak żadnego ze zmysłów nie angażuje tak mocno jak węchu. Nienawidzę pory deszczowej, jednak gdyby nie przynoszona przez z nią olbrzymia powódź, miasto z pewnością okazałoby się nie do wytrzymania nawet dla szczurów. Bez opadów występujące lokalnie epidemie cholery i ospy z pewnością miałyby znacznie gwałtowniejszy przebieg — choć z kolei dłużej trwające opady prowadziły do wybuchów ognisk chorobowych żółtej febry i malarii. Wszelkiego rodzaju plagi stanowiły tu zwykłą codzienność i traktowane były przez mieszkańców miasta z całkowitym spokojem.
No i jeszcze trędowaci, których cierpienie nadawało dodatkowej głębi wszechobecnemu okropieństwu i desperacji. Nigdy moja wiara w Boga nie była poddana tak ciężkiej próbie, jak wówczas gdy próbowałam w jej świetle spojrzeć na trędowatych. Boję się ich tak samo jak wszyscy pozostali, ale na tyle znam kilku z nich, by wiedzieć, że naprawdę niewielu zasłużyło na takie przekleństwo. Chyba że Gunni mają rację i ci nieszczęśnicy płacą w ten sposób za zło, jakiego dopuścili się w poprzednim życiu.
A nad tym wszystkim kruki i wrony, padlinożercy i drapieżcy.
Dla zwierząt żywiących się padliną życie w mieście jest dobre. Póki nie pojawią się grabarze i nie wpakują na wozy tych, którzy się już nigdy nie podniosą.
Aby spróbować szczęścia, ludzie przybywają do miasta zewsząd, nawet z miejsc odległych o pięćset mil. Ale Fortuna jest podłą, dwulicową boginią.
Jeśli jednak przez pół pokolenia zdarzyło ci się żyć w świecie przez nią rządzonym, ledwie już ją zauważasz. Zapominasz, że nie jest to sposób, w jaki winno toczyć się życie. Przestajesz zdumiewać się ilością zła, które człowiek powołuje na ten świat samym swym istnieniem.
12
Biblioteka, założona i przekazana następnie miastu przez jakiegoś handlowego barona poprzedniej epoki, który wielce cenił sobie wykształcenie, w moich oczach urastała niemalże do symbolu wiedzy, wznoszącego się ponad miastem i rozświetlającego otaczające ze wszech stron mroki ignorancji. Najgorsze slumsy w mieście graniczyły dokładnie z murem otaczającym jej tereny. U bram prowadzących na zewnątrz żebracy naprzykrzali się wyjątkowo natarczywie, co w gruncie rzeczy było dość dziwne. Nie widziałam, by kiedykolwiek ktoś rzucił im choć jedną monetę.
Przy bramie stoi woźny, ale nie pełni funkcji strażnika. Brakuje mu bodaj bambusowej pałki. On jednak wcale jej nie potrzebuje. Świętości miejsca wiedzy przestrzegają wszyscy. Wszyscy prócz mnie, moglibyście rzec.
Читать дальше