— Sondhel Ghosh miał na myśli Uniwersytet Yikramaski, w którym wszyscy studenci musieli najpierw przejść mordercze egzaminy, zanim pozwalano im wstąpić w jego mury.
— Czy mamy stąd wnosić, że należałoby przyjmować na uniwersytet studentów, niezależnie od ich kasty, którzy nie potrafią przeczytać Panas i Pashidsl Sondhela Ghosha nie bez powodów nazywano „Janaka". Yikramas stanowiło ośrodek Janaistycznej teologii.
— Dozorca zorientowany w kwestiach dawno wygasłej religii... Zaiste, chyba wkraczamy w Epokę Khadi, kiedy to wszystko zostanie wywrócone do góry nogami. — Khadi to imię Kiny, najpopularniejsze wśród Taglian, którym nazywają jeden z jej mniej nienawistnych awatarów. Samo imię „Kina" wymawia się rzadko, w obawie, by Mroczna Matka nie usłyszała i nie zareagowała na wezwanie. Tylko Kłamcy chcą nastania jej władzy. — Skąd zdobyłeś tę wiedzę? Kto cię uczył?
— Najpierw mój przyjaciel, bardzo dawno temu. Po jego śmierci, uczyłem się sam. — Ani na moment nie spuszczałam wzroku z jego twarzy. Jak na zdziwaczałego starego jajogłowego, którego konserwatyzm stanowił przedmiot szyderstw młodszych kopistów, wykazywał zadziwiającą elastyczność umysłu. Ale dlaczego miałabym sądzić po pozorach? Być może zresztą zrozumiał, że jedno niewłaściwe słowo równoznaczne jest z podróżą w dół rzeki. Podróżą, z której nie ma powrotu.
Nie. Mistrz Surendranath Santaraksita nawet nie wyobrażał sobie świata, w którym człowiek potrafiący czytać i kochać starożytne teksty zdolny jest również do podrzynania gardeł, prowadzania się z czarownikami, umarłymi i rakszasami. Mistrz Surendranath Santaraksita nie myślał o sobie w ten sposób, ale był w istocie rodzajem świętego pustelnika, który sam się konsekrował, by chronić wszystko, co dobre w wiedzy i kulturze. To udało mi się dostrzec w nim znacznie wcześniej, drogą wnikliwej obserwacji. Udało mi się także zrozumieć, że nasze poglądy w kwestii tego, co właściwie jest dobre, nieczęsto są zgodne.
— A więc po prostu zapragnąłeś się uczyć.
— Łaknę wiedzy w taki sposób, jak niektórzy mężczyźni łakną uciech ciała. Zawsze tak to czułem. Nie potrafię nic na to poradzić. To jest jak opętanie.
Santaraksita przechylił głowę na bok, przypatrując mi się krótkowzrocznymi oczami.
— Jesteś starszy, niż wyglądasz. Przyznałam się:
— Ludzie sądzą, że jestem młodszy, ze względu na moją drobną budowę ciała.
— Opowiedz mi o sobie, Dorabee Dey Banerjae. Kim był twój ojciec? Z jakiej rodziny pochodziła twoja matka?
— Z pewnością nie mogłeś o nich słyszeć. — Przez chwilę zastanawiałam się, czy na tym nie poprzestać. Ale Dorabee Dey Banerjae miał przecież prawdziwą historię. Przez wiele lat wprawiałam się w jej szczegółach. Jeśli tylko nie wypadnę z roli, reszta będzie najczystszą prawdą.
Utrzymać się w roli. Być Dorabee przyłapanym na czytaniu. Niech Śpioszka martwi się, co robić, kiedy przyjdzie czas, aby Śpioszka wróciła na scenę.
— Nazbyt niskiego jesteś mniemania o sobie — wtrącił w pewnym momencie Santaraksita. — Mogłem nawet znać twego ojca... jeśli był nim ten sam Dollal Dey Banerjae, który nie potrafił się oprzeć wezwaniu do broni, kiedy Wyzwoliciel formował pierwotny legion, który następnie odniósł zwycięstwo pod Brodem Ghoja.
Zdążyłam już wymienić imię ojca zabitego Dorabee. Teraz nie sposób było już się wycofać. A tak w ogóle, to skąd on mógł znać Dollala? Banerjae to jedno z najstarszych i najczęściej spotykanych tagliańskich nazwisk. Banerjaeowie wspominani byli w tekście, który czytałam kilka chwil temu.
— To mógł być on. Nigdy nie poznałem go dobrze. Aczkolwiek pamiętam, jak szczycił się tym, że był jednym z pierwszych, którzy się zaciągnęli. Poszedł z Wyzwolicielem na wojnę z Władcami Cienia. Nigdy nie wrócił spod Brodu Ghoja. — Niewiele więcej wiedziałam o rodzinie Dorabeeego. Nie znałam nawet imienia jego matki. Jak to możliwe, żebym w całym Taglios spotkała akurat kogoś, kto pamiętał jego ojca? Fortuna zaiste jest boginią niezgłębionych kaprysów. — Znałeś go dobrze? — Jeśli okaże się, że tak, wówczas być może bibliotekarz będzie jednak musiał pożegnać się z życiem, nie potrafiłam sobie bowiem wyobrazić innego sposobu uniknięcia demaskacji.
— Nie. Niezbyt dobrze. Właściwie prawie go nie znałem. — Teraz z kolei Kustosz Santaraksita najwyraźniej stracił ochotę na dalsze wgłębianie się w szczegóły. Jakby znienacka naszły go jakieś niepokojące myśli. Po chwili rzekł: — Chodź ze mną, Dorabee.
— Słucham?
— Wspomniałeś w rozmowie o uniwersytecie w Yikramas. Akurat posiadam listę pytań, które odźwierni przy bramach zadają kandydatom pragnącym studiować. Czysta ciekawość pcha mnie do poddania cię temu samemu egzaminowi.
— Niewiele wiem o Janai, Mistrzu. — Prawdę powiedziawszy, nie do końca pewnie czułam się na terenie dogmatów własnej religii, ponieważ zawsze obawiałam się przyjrzeć im dokładniej. Przy rygorystycznym zastosowania rozumu wszelka teologia obracała się w proch, niezależnie już od tego, że naprawdę na świecie żyły takie postulowane przez nią istoty jak Kina, zawsze jednak bałam się rozbić głowę o jakiś głaz absurdu sterczący z podłoża mojej własnej wiary.
— Pytania egzaminacyjne bynajmniej nie mają religijnego charakteru, Dorabee. Sprawdzają moralność ewentualnego studenta, jego zmysł etyczny i umiejętność myślenia. Mnisi Janaka chcieli za wszelką cenę zapobiec wychowywaniu przyszłych przywódców, którzy zachowali choćby cień mroku w swoich duszach.
Jeśli taka była prawda, to doprawdy musiałam bardzo głęboko utożsamić się z przyjętą rolą. Śpioszka, dziewczyna-żołnierz Yehdna z Jaicur, miała na swej duszy plamy mroku ciemniejsze niźli cień wszystkich nocy.
14
— I co wtedy zrobiłaś? — zapytał Tobo. Z ustami pełnymi mocno przyprawionego na modłę tagliańską ryżu, odrzekłam:
— Potem wyszłam z pokoju i zadbałam o czystość w bibliotece. — A Surendranath Santaraksita został tam, gdzie siedział, kompletnie ogłuszony, obezwładniony wręcz odpowiedziami, jakich udzielił mu prosty sprzątacz. Mogłam mu wprawdzie powiedzieć, że każdy, kto słuchał ulicznych bajarzy i kazań żebrzących mnichów, a także nietrudnych do uzyskania bezpłatnych porad pustelników oraz joginów, nie miałby kłopotów z odpowiedzią na większość pytań z Yikramas. Do licha, kobieta Yehdna z Jaicur potrafiłaby na nie odpowiedzieć.
— Musimy go zabić — powiedział Jednooki. — Jak chcesz to zrobić?
— Ostatnimi czasy na każdy problem masz to samo rozwiązanie, nie? — zapytałam.
— Im więcej ich teraz usunę, tym mniej zostanie, żeby mi dokuczać na starość.
Nie potrafiłam ostatecznie rozpoznać, czy naprawdę żartuje.
— Kiedy zaczniesz się starzeć, wtedy będziemy się martwić.
— Z takim facetem pójdzie łatwo, Dziewczynko. Nie będzie się niczego spodziewał. Bach! I już go nie ma. I nikogo to nie obchodzi. Zadusić jego dupę. Zostawić rumel. Niech cała wina spadnie na naszego starego kumpla, Narayana. Jak już jest w mieście, postarajmy się, by całe gówno szło na jego konto.
— Pilnuj swego języka, staruszku. — Jednooki paplał dalej, odmieniając w setce języków słowo oznaczające zwierzęce odchody. Odwróciłam się doń plecami. — Sahra? Nic nie mówisz.
Читать дальше