— Próbuję jakoś przetrawić to, czego się dzisiaj dowiedziałam. Tak na marginesie, Jaul Barundandi był trochę zdziwiony tym, że zostałaś w domu. Próbował odjąć opłatę za twoją pracę z mojej pensji. I tym chyba wreszcie doprowadził Minh Subredil do kresu wytrzymałości. Zagroziłam mu, że zacznę krzyczeć. Pewnie by się nawet nie przejął, gdyby gdzieś w pobliżu nie kręciła się jego żona. Pewna jesteś, że bezpiecznie będzie zostawić przy życiu tego bibliotekarza? Gdyby całą rzecz zaaranżować naturalnie, nikt by nie podejrzewał...
— Pewnie to nie jest do końca bezpieczne wyjście, ale może się opłacić. Kustosz Santaraksita chce spróbować ze mną swego rodzaju eksperymentu. Pragnie zobaczyć, czy sobacze nasienie z najniższej kasty naprawdę może się nauczyć nadstawiać brzuszek i robić „zdechł pies". A co z Duszołap? Co z cieniami? Dowiedziałaś się czegoś?
— Spuściła wszystkie, jakie miała. Tak zwyczajnie, dla kaprysu. Bez żadnego konkretnego celu, wyjąwszy chęć przypomnienia miastu o swej władzy. Spodziewała się, że ofiarami przede wszystkim padną imigranci, którzy żyją na ulicach. Nikogo za bardzo nie obchodzą. Tylko garstka cieni wróciła przed świtem. Nieobecność tych, które schwytaliśmy, nie zostanie dostrzeżona przed upływem jutrzejszej nocy.
— Moglibyśmy złapać jeszcze kilka...
— Nietoperze — zauważył Goblin, dosiadając się do nas bez pytania. Jednooki zdawał się drzemać. Wciąż jednak trzymał w dłoni swoją laskę. — Nietoperze. Dzisiejszej nocy było ich mnóstwo na dworze.
Sahra przytaknęła.
Goblin ciągnął dalej:
— Dawno temu, zanim wyruszyliśmy przeciwko Władcom Cienia, pozabijaliśmy wszystkie nietoperze. Za każdego płaciliśmy tyle, by polujący na nie myśliwi mogli z tego wygodnie żyć. Ale Władcy Cienia wykorzystywali je do szpiegowania.
Pamiętałam czasy, gdy niezmordowanie zabijano wrony, ponieważ podejrzewano, że służą Duszołap jako jej oczy.
— Chcesz powiedzieć, że dzisiejszego wieczoru nie powinniśmy wychodzić?
— Nasza staruszka ma umysł ostry niczym kamienny topór. Zapytałam Sahrę:
— Co Duszołap sądzi o naszym ataku?
— Nie słyszałam, by ktokolwiek o tym wspominał. — Przebiegła wzrokiem kilka kart starych Kronik. — Znacznie bardziej martwi ją samobójstwo tego Bhodi. Obawia się, że to może być początek szerszego trendu.
— Szerszego trendu? Czy to możliwe, że jest więcej mnichów na tyle szalonych, żeby dokonać samospalenia?
— Ona tak uważa. Tobo zapytał:
— Mamo, czy dziś wieczorem będziemy wywoływać ducha ojca?
— Jeszcze nie wiem, kochanie.
— Chciałbym z nim trochę dłużej porozmawiać.
— Porozmawiasz. Pewna jestem, że on również będzie zainteresowany rozmową z tobą. — Jej głos brzmiał tak, jakby przede wszystkim samą siebie próbowała przekonać.
Zapytałam Goblina:
— Gdybyście tę mgłę potrafili utrzymać stale, można by się skontaktować z Murgenem za każdym razem, gdy będziemy chcieli czegoś się dowiedzieć i wysłać go, aby sprawdził rzecz na miejscu.
— Pracujemy nad tym. — Zaczął perorować coś technicznym żargonem. Nie rozumiałam ani słowa, pozwoliłam mu jednak ciągnąć dalej. Nie zaszkodzi, jeśli ktoś go czasem doceni.
Jednooki zaczął chrapać. Jednak każdy sprytny człowiek mimo to nie podchodziłby bliżej, w zasięg jego laski.
Powiedziałam:
— Tobo może przez cały czas robić notatki... — Poraziła mnie nagła jak piorun wizja syna Kronikarza przejmującego obowiązki ojca, jak to się działo w tagliańskich gildiach, w których interesy i narzędzia przechodziły z pokolenia na pokolenie.
— W rzeczy samej — oznajmił Jednooki, jakby nawet moment nie dzielił tej uwagi od ostatnio wypowiedzianych przezeń słów i jakby jeszcze przed chwileczką nie udawał, że śpi — teraz właśnie nadszedł najwyższy czas, abyś przegrała swój naprawdę wielki gambit, najstarszą, brudną sztuczkę Kompanii, Dziewczynko. Wyślij kogoś na dół, do kupca jedwabnego. Niech ci przyniosą trochę jedwabiu w różnych kolorach. Tylko żeby płachty były dość duże na kopie tych chust używanych przez Dusicieli. Tych rumel. A potem zaczniemy wyskubywać gości, których i tak nie lubimy. Od czasu do czasu przy trupie zostawimy szarfę. Jak z tym bibliotekarzem.
— Podoba mi się ten pomysł — powiedziałam. — Wyjąwszy tę część z Kustoszem Santaraksitą. To jest już zamknięta kwestia, staruszku.
Jednooki zachichotał skrzekliwie.
— Człowiek musi świadczyć temu, w co wierzy.
— Byłoby z tego za dużo gadania i wytykania palcami — powiedział Goblin.
Jednooki zachichotał znowu.
— Wytykać będą, ale nie nas, Dziewczynko. A ja myślę, że w obecnej chwili nie musimy ściągać na siebie więcej uwagi. Niewykluczone, że jesteśmy bliżej zrozumienia wszystkiego, niźli któremukolwiek z nas przyszłoby do głowy.
— Woda śpi. Muszą nas traktować poważnie.
— To właśnie próbuję powiedzieć. Wykorzystamy te szarfy, żeby usunąć konfidentów i facetów, którzy wiedzą za dużo. Na przykład paru bibliotekarzy.
— Nie pomylę się chyba zanadto, jeśli wyrażę przypuszczenie, że myślisz o tym już od jakiegoś czasu i przypadkowo masz nawet pod ręką listę wszystkich, którzy dojrzeli, by opuścić ten świat? — Najprawdopodobniej każda taka lista obejmowałaby wszystkich ludzi odpowiedzialnych za jego kolejne porażki w próbach zdobycia pozycji na tagliańskim czarnym rynku.
Zachichotał. Skinął laską w stronę Goblina.
— A ty powiadasz, że ona ma mózg tępy jak kamienny młotek.
— Przynieś tę listę. Przy następnym spotkaniu omówię ją z Murgenem.
— Z duchem? Duchy nie mają właściwego wyczucia perspektywy, sama wiesz.
— Chcesz powiedzieć, że on za dużo widział i doskonale wie, o co ci naprawdę chodzi? Według mnie jest to jak najlepsze wyczucie perspektywy. Zastanawiam się, jak daleko mogłaby zajść Kompania, gdyby nasi dawni bracia zaangażowali jakiegoś ducha, który by ciebie nie spuszczał z oka.
Jednooki warknął coś o tym, jaki to świat jest bezmyślny i niegodziwy. Odkąd go znałam, śpiewał tę samą piosenkę. I dalej tak będzie, nawet kiedy sam już stanie się duchem.
Zaczęłam zastanawiać się na głos:
— Sądzicie, że da się nakłonić Murgena, aby zbadał źródło smrodu, który dochodzi z miejsca, gdzie Do Trang chowa swoje krokodyle skóry? Wiem na pewno, że to nie o nie chodzi. Krokodyle skóry śmierdzą na swój własny sposób.
Jednooki popatrzył wilkiem. Był już gotów zmienić temat. Smród, o którym napomknęłam, pochodził z ukrytej w piwnicy jego domowej destylarni, w której wytwarzał i piwo, i mocniejszy alkohol. W przekonaniu jego i Do Tranga nikt o tym nie wiedział. Banh Do Trang, niegdyś dobroczyńca Sahry, teraz praktycznie stał się jednym z członków bandy ze względu na głębokie upodobanie w produktach Jednookiego, nieposkromiony apetyt na nielegalne i podejrzane dochody oraz chęć posiadania na liście płac rozmaitych twardych gości skłonnych pracować ciężko za niewielką pensję. Myślał, że jego nałóg stanowi tajemnicę dla wszystkich prócz Jednookiego i Ky Gothy. Cała trójka przynajmniej dwa razy w tygodniu upijała się razem do nieprzytomności.
Читать дальше