— Gra w tonka z kilkoma chłopakami, których znał jeszcze w dawnych czasach.
— Musimy go wydostać z miasta — powiedziała Sahra. — Gdzie mielibyśmy go trzymać?
— Ja go tutaj potrzebuję — wtrąciłam. — I muszę wypytać o równinę. Właśnie dlatego schwytaliśmy go w pierwszej kolejności. I nie zamierzam wyjeżdżać na żadną wieś, skoro wreszcie trafiłam na coś w bibliotece.
— Duszołap mogła go jakoś naznaczyć.
— Mamy dwóch własnych nieudolnych czarodziei. Niech go dokładnie sprawdzą. Razem dadzą może jednego kompetentnego...
— Uważaj, co mówisz, Dziewczynko.
— Zapomniałam się, Jednooki. Wy dwaj po zsumowaniu znaczycie mniej niż którykolwiek z was pojedynczo.
— Śpioszka ma rację. Jeśli Duszołap go naznaczyła, powinniście być zdolni to stwierdzić. Jednooki warknął:
— Pomyśl najpierw! Gdyby go naznaczyła, już by tu była. Nie pytałaby swych lokajów, czy nie znaleźli jego kości. — Malutki człowieczek, jęcząc i skrzecząc, wygramolił się ze swego fotela. Skierował się w ciemność na tyle magazynu, ale nie w stronę, z której dobiegał głos Łabędzia.
Powiedziałam:
— Ma rację. — I poszłam za nim. Łabędzia nie widziałam mniej więcej od piętnastu lat. Za moimi plecami Tobo znów zaczął naprzykrzać się matce pytaniami o Murgena. Strasznie zdenerwowała go obojętność ojca.
Przyszło mi na myśl, że Murgen mógł zwyczajnie nie zrozumieć, kim jest Tobo. Miał kłopoty z percepcją upływu czasu. Zresztą ten problem trapił go od oblężenia Jaicur. Może zdawało mu się, że wciąż znajduje się w tym miejscu, co piętnaście lat temu, i dalej ucieka w możliwe przyszłości.
Kiedy weszłam w światło lampy wiszącej nad blatem stołu, przy którym Wierzba grał w karty z braćmi Gupta i kapralem, na którego mówiliśmy Poroniony, Łabędź patrzył na mnie przez kilka sekund, aż wreszcie oznajmił:
— Śpioch, prawda? Nic się nie zmieniłeś. Goblin i Jednooki położyli na tobie jakieś zaklęcie?
— Bóg jest łaskawy dla tych, którzy są czystego serca. Jak twoje żebra?
Łabędź przeczesał palcami pozostałości bujnej czupryny.
— A więc to taka historia. — Przesunął dłońmi po bokach. — Jakoś przeżyję.
— Lekko to wszystko znosisz.
— Potrzebowałem wakacji. Teraz nic już ode mnie nie zależy. Mogę sobie wypoczywać, póki ona mnie znowu nie znajdzie.
— Potrafi to zrobić?
— Ty jesteś teraz Kapitanem?
— Kapitan jest Kapitanem. Ja zajmuję się projektowaniem pułapek. Czy ona jest w stanie cię znaleźć?
— Cóż, synu, na dwoje babka wróżyła. Nie mam pojęcia, na kogo postawić. Z jednej strony mamy Czarną Kompanię z cztery-stuletnią historią zła i podstępu. Z drugiej Duszołap z czterema wiekami podłości i szaleństwa. Przypuszczam, że równie dobrze mógłbym losować.
— Nie naznaczyła cię w żaden sposób?
— Tylko bliznami.
Powiedział to tak, że chyba dokładnie zrozumiałam, co chciał przekazać.
— Chcesz przejść na naszą stronę?
— Chyba żartujesz. Całe to przedstawienie dzisiejszego ranka było tylko po to, żeby mnie prosić o zaciągnięcie się do Czarnej Kompanii?
— Nie. Chcieliśmy pokazać światu, że wciąż jeszcze istniejemy, że możemy zrobić, co chcemy i kiedy tylko chcemy, a żadna Protektorka w niczym nam nie przeszkodzi. A ty byłeś nam potrzebny po to, aby wypytać o równinę lśniącego kamienia.
Patrzył na mnie przez kilka sekund, potem zajrzał w karty.
— Jest to kwestia, o której szczególnie dużo ostatnio nie mówiono.
— Wolisz być uparty?
— Żartujesz? Mogę gadać tak długo, aż ci uszy nie pękną. Ale założę się, że nie dowiesz się żadnej rzeczy, której byś dotąd nie wiedział. — Zagrał czarnym waletem.
Poroniony przebił lewę, rozłożył parę dziewiątka-dama, wyrzucił czerwoną damę i wyszczerzył się. Z tymi zębiskami powinien pójść do Jednookiego.
— Cholera! — jęknął Łabędź. — Przegrałem. Jak wy się ludzie tego nauczyliście? Jest to najprostsza gra na świecie, ale nigdy nie spotkałem Taglianina, który by umiał w nią grać.
Zauważyłam:
— Uczysz się szybko, gdy grasz z Jednookim. Opuść parę rozdań, Poroniony. Pozwól mi trochę pograć i wydobyć z niego co nieco. — Zasiadłam za stołem, ani na moment nie spuszczając oka z Łabędzia. Facet wiedział, jak wejść w rolę. To nie był ten Wierzba Łabędź, o którym pisał Murgen, ani ten Wierzba Łabędź, którego widywała Sahra, kiedy bywała w Pałacu. Wzięłam ze stołu pięć kart otrzymanych w następnym rozdaniu. — To nie jest ręka, to jest stopa. Jak to jest, że jesteś taki spokojny, Łabędź?
— Nie mam się czym przejmować. Nie możesz mieć gorszych ode mnie. Nie mam dwu kart, które by do siebie pasowały.
— Uważasz, że nie masz się czym przejmować?
— W tej chwili nie mam nic innego do roboty, jak leżeć do góry brzuchem i wypoczywać. Zwyczajnie grać w tonka, póki moja ukochana nie przyjdzie i nie zabierze mnie do domu.
— Nie boisz się? Raporty, które dostajemy, mówią, że trzęsiesz się bardziej niż kiedyś Kopeć.
Rysy jego twarzy stwardniały. Nie było to porównanie, które mu odpowiadało.
— Najgorsze już się zdarzyło, no nie? Jestem w rękach swoich wrogów. Ale wciąż nic mi się nie stało.
— Nie ma żadnej gwarancji, że to potrwa wiecznie. Chyba że będziesz współpracował. — Cholera! Trzeba będzie obrabować skrzynkę z ofiarami na biednych, jeśli nic się nie zmieni. Nie bardzo potrafiłam zwracać uwagę na przebieg gry, póki nie wyrzuciłam ostatniej karty. Nie wygrałam.
— Będę śpiewał niczym ćwiczona krowa — obiecał Łabędź. — Jak cały chór. Ale nie na wiele się przydam. Nie byłem tak blisko centrum wydarzeń, jak wam się może wydawać.
— Może i nie. — Uważnie obserwowałam jego dłonie, gdy tasował. Wydawało mi się, że najpewniej właśnie wtedy, gdy zręcznie przekładał karty, mógł nieświadomie pokazać swe ego cwanego manipulatora. Jeśli jednak zrobił jakiś przekręt, to nie zauważyłam. A ja też uczyłam się grać od Jednookiego. — Dowiedź tego. Opowiedz mi najpierw, jak udało się Duszołap utrzymać was przy życiu podczas jazdy przez równinę.
— To jest prosta sprawa. — Skończył łatwe rozdanie. — Uciekaliśmy szybciej, niż potrafiły biec goniące nas cienie. Jechaliśmy na tych czarnych koniach, które Kompania przywiozła ze sobą z pomocy.
Sama kilka razy jechałam na tych zaczarowanych bestiach. To mogła być odpowiedź. Potrafiły prześcignąć każdego normalnego konia, a na dodatek biec niemalże bez przerwy i nie męczyć się.
— Może... Może... Nie miała żadnego specjalnego talizmanu?
— Przynajmniej mnie o niczym nie wspomniała.
Zerknęłam na następną kiepściutką rękę. Wymuszanie zeznań z Łabędzia mogło okazać się kosztowne. Bynajmniej nie jestem jednym z lepszych graczy spośród całej bandy.
— Co się stało z końmi?
— O ile wiem, wszystkie pomarły. Czas, może magia, może rany wreszcie im dojadły. A Duszołap również nie była z tego powodu zadowolona. Nie lubi chodzić i nie przepada za lataniem.
Читать дальше