— Hę?
— Jeśli sądzisz, że pójdę pod ten aparat, każę mu się zmaterializować i poproszę, by porozmawiał ze swoim dzieciakiem, to wściekając się, marnujesz tylko swój i mój czas. Gdzie jest twoja matka?
— Wyszła do pracy. Dawno temu. Powiedziała, że jeśli się dzisiaj nie pokaże, mogą zacząć coś podejrzewać.
— Prawdopodobnie by zaczęli. Przez jakiś czas będą nerwowi i będą zwracać na wszystko uwagę. A może tak zamiast rozwodzić się nad tym, co było, pomyślisz trochę nad tym, co zrobisz następnym razem, gdy spotkasz ojca? A w międzyczasie będziesz trzymał się z dala od kłopotów, robiąc dla mnie notatki za każdym razem, gdy będę przesłuchiwała więźnia?
Wściekle spojrzenie, jakim mnie zmierzył, jasno mówiło, że jest tą perspektywą równie ucieszony, jak byłby każdy chłopak w jego wieku.
— Też wychodzisz?
— Muszę iść do pracy. — Najlepsza chwila na wcześniejszą wizytę w bibliotece. Uczonych miało przez większość dnia nie być. Dzisiaj odbywało się wielkie spotkanie bhadrhalok, grupy luźno związanych ze sobą, wykształconych mężczyzn, którzy nie przepadali za Protektorką i kwestionowali zasadność samej instytucji Protektoratu. Zwykli żartem nazywać się terrorystami intelektualnymi. W istocie „bhadrhalok" znaczy mniej więcej „ludzie zacni" i dokładnie w taki sposób o sobie myśleli. Wszyscy byli wykształconymi Gunni, wywodzącymi się z wyższej kasty, co oznaczało, że przytłaczająca większość populacji tagliańskiej nie żywiła do nich śladu sympatii. Największym zmartwieniem bhadrhalok było to, że ich dumne, wręcz aroganckie poczucie własnej wyższości Protektorka traktowała z całkowitą pogardą. Jako rewolucjoniści i terroryści byli znacznie mniej żarliwi niż członkowie dowolnego klubu społecznego klas niższych, funkcjonującego niemalże w każdej dzielnicy miasta. Wątpię, by Duszołap chciało się bodaj dwóch szpiegów marnować na ich obserwację. Oni sami jednak bawili się świetnie, wygłaszając filipiki i licytując się wizjami piekła, do którego to świat rzekomo zmierza prostą drogą w zaprzężonym w kozły wozie, którym kieruje demon w czerni. Dzięki temu co najmniej raz w tygodniu większość pracowników biblioteki znikała mi z oczu.
Robiłam oczywiście co mogłam, aby podjudzać ten buntowniczy zapał.
Wystartowałam źle. Nie dalej jak trzydzieści jardów od wyjścia z magazynu wpadłam na dwóch braci wykonujących jakąś idiotyczną robotę dla Do Tranga, a równocześnie pełniących wartę. Jeden z nich wykonał gest oznaczający, że mają coś pilnego do zameldowania. Westchnęłam i zwolniłam kroku.
— O co chodzi, Rzeka? — Ludzie wołali na niego Rzekołaz. Nie miałam pojęcia, czy posiada jeszcze jakieś inne imię.
— Zatrzasnęło się parę pułapek na cienie. Złapaliśmy kilka nowych zwierzaczków.
— O, nie. Jasna cholera. — Pokręciłam głową.
— Niedobrze?
— Niedobrze. Biegnij, powiedz to Goblinowi. Zostanę z Płochem, póki nie wrócisz. Tylko szybko. Już jestem spóźniona do roboty. — Nie było to prawdą, ale Taglianie naprawdę żadnej sprawy nie traktowali jako nie cierpiącej zwłoki, a pojęcie punktualności było im zupełnie obce.
Cienie w pułapkach. Niezbyt pomyślny obrót spraw. Z tego co byliśmy w stanie ustalić, Duszołap miała w swojej mocy nie więcej niż dwadzieścia parę cieni. Przypuszczalnie drugie tyle zdziczało na dalekim południu i zdobyło sobie sławę rakszasów, czyli odpowiedników demonów lub diabłów, jednak nie do końca przypominających te, które znali moi bracia z północy. Z ich opowieści wynikało, że północne demony były samotnymi istotami o znacznej potędze. Rakszasowie natomiast w swej egzystencji uzależnieni byli od społeczności i indywidualnie dysponowali niewielką siłą. Ale byli śmiertelnie groźni. Sprowadzali prawdziwą śmierć.
W starożytnych mitycznych opowieściach są rzecz jasna znacznie potężniejsi. Podczas walki potrafili ciskać się wzajem ponad górskimi grzbietami, odrastały im dwie głowy na miejsce jednej uciętej przez herosa, porywali piękne żony królów, którzy chociaż tak naprawdę byli wcielonymi bogami, jakoś o tym zapominali. W pradawnych czasach wszystko musiało być znacznie bardziej ekscytujące — nawet jeśli życie codzienne mogło wydawać się nieco bez sensu.
Duszołap z pewnością troskliwie dogląda swoich cieni, które stanowiły jej najbardziej wartościowe narzędzia. Jeśli więc zostały wysłane na przeszpiegi, powinna dokładnie pamiętać, który dokąd się udał. Przynajmniej ja bym całą rzecz w ten sposób zorganizowała, gdybym musiała korzystać z nieodnawialnych zasobów. I tak zresztą postępowałam z każdym człowiekiem biorącym udział w operacji pojmania Wierzby Łabędzia. Wiedziałam dokładnie, jak każdy z nich dostanie się na wyznaczone stanowisko i którędy będzie wracał do domu, znałam wszelkie czynności podejmowane przez niego między jednym a drugim. I osobiście poszłabym ich poszukać, gdyby nie udało im się wrócić do domu, czego spodziewałam się również po Duszołap.
Goblin, klnąc na czym świat stoi, wykuśtykał na światło dzienne wczesnego poranka. Miał na sobie okrywające go od stóp do głów brązowe wełny derwisza veyedeen. Nienawidził tego przebrania, ale było ono koniecznie, gdy wychodził na zewnątrz. Nie miałam doń pretensji. Musiało mu być bardzo gorąco. Pierwotnym religijnym przeznaczeniem tego stroju było bezustanne przypominanie świętym mężom o piekle, którego unikają, krocząc ścieżką moralnej czystości, ascezy i dobroczynności.
— O co, do diabła, chodzi z tym gównem? — warknął. — Jest już tak gorąco, że można by na powietrzu gotować jajka.
— Chłopcy mówią, że coś się złapało w nasze pułapki cienia. Przyszło mi do głowy, że może cię to zainteresuje i zrobisz coś w tej sprawie, zanim Mamusia przyjdzie tu szukać swoich dzieciątek.
— Cholera. Znowu więcej gównianej roboty...
— Staruszku, w twoich ustach właśnie zagościło coś, czego ja nie wzięłabym nawet do ręki.
— Świętoszkowatość Yehdna. Zabieraj się stąd, zanim udzielę ci prawdziwej lekcji języka. A kiedy będziesz wracać, przynieś do domu jakieś naprawdę przyzwoite żarcie. Na przykład kawał wołowiny.
Niejeden raz on i Jednooki spiskowali nad sposobem schwytania jednej ze świętych krów włóczących się po mieście. Po dziś dzień ich wysiłki spełzały na niczym, ponieważ żaden z ludzi nie chciał w tym uczestniczyć. Większość wywodziła się z tradycji Gunni.
Niemal natychmiast okazało się, że schwytane przez nas cienie nie były jedynymi, które wałęsały się po mieście przed świtem. Plotki dotarły prawie równocześnie. Pogłoski o naszym ataku na Pałac i samospaleniu adepta Bhodi zostały wyparte przez powieści o zabitych przez cienie. Te zdarzenia nastąpiły znacznie bliżej domu i wrażenie przez nie wywierane było dużo świeższe. Ponadto w jakiś tragiczny sposób wydawały się groteskowe. Z człowieka, którego pożarły cienie, pozostaje jedynie skurczone truchło, nędzna resztka istoty, jaką był wcześniej.
Wślizgnęłam się w tłum skupiony przy drzwiach wejściowych do domu rodziny, którą poraziła wielokrotna śmierć. Kiedy jesteś mały, zwinny i umiesz rozpychać się łokciami, nie sprawia ci to większych trudności. Przybyłam akurat na czas, by zobaczyć, jak wynoszą ciała. Miałam nadzieję, że wystawią je na widok publiczny. Nie dlatego, bym chciała nasycić oczy koszmarnym widokiem. Podczas wojen z Władcami Cienia widywałam mnóstwo tego rodzaju ofiar. Po prostu doszłam do wniosku, że dobrze, gdy ludzie zobaczą, na co stać Duszołap. Im więcej ma wrogów, tym dla nas lepiej.
Читать дальше