— Co?
— Pełzniesz tu i nie przestajesz mamrotać pod nosem, wymieniając wszystkie najgorsze rzeczy, które mogą się wydarzyć. Rób tak dalej, a w końcu mnie przekonasz.
To już drugi raz. Powinnam naprawdę jakoś się opanować. Nie przywykłam, by mi na to zwracano uwagę.
Komnata, w której ukryto Księgi Umarłych, z pozoru wcale się nie zmieniła. Pesymistka we mnie jednak starała się ze wszelkich sił wypatrzyć jakąś złowieszczą różnicę.
Na koniec Łabędź zapytał:
— Masz zamiar wpatrywać się w to miejsce, póki nie pomrzemy z głodu? Czy może ruszysz się wreszcie i coś zrobisz?
— Zawsze lepiej mi szło z planowaniem niż z działaniem, Wierzba. — Wciągnęłam w płuca łyk lodowatego powietrza, wydobyłam kilof zza pasa, zaintonowałam: — O Panie Niebios i Ziemi, spraw, aby nie było hasła, które trzeba znać, nawet mając kilof.
— Panie przodem, szefowa — powiedział żartobliwie Łabędź, równocześnie popychając mnie naprzód. — Nie łam się teraz.
Oczywiście, że się nie załamię. To byłaby obraza dla ofiary i pamięci Goblina.
Kiedy doszłam do miejsca, w którym Mistrz Santaraksita nauczył się latać, zdałam sobie sprawę, że oddycham gwałtownie i płytko. Obiema dłońmi trzymałam przed sobą kilof, aż zesztywniałe mięśnie zaprotestowały bólem, i ściskałam tak mocno, że można było się obawiać, iż na trwałe przywrze doń skóra z palców.
Mrowienie zaczęłam odczuwać najpierw w dłoniach. W miarę jak szłam naprzód, ogarnęło również przedramiona. Po mojej skórze zaczęły wędrować armie mrówek. Powiedziałam:
— Lepiej trzymaj się mnie blisko, Wierzba. — Na wypadek, gdyby ktoś musiał mnie odciągnąć do tyłu. — Na wypadek, gdybyś musiał mieć bezpośredni kontakt z kilofem. — Tarcza nie odrzuciła mnie. Jak na razie.
Łabędź położył obie dłonie na moich ramionach na moment przedtem, nim mrowienie objęło resztę ciała. Zaczęłam niepowstrzymanie się trząść. Nagle schwyciły mnie dreszcze, jak w ataku jesiennej niedyspozycji.
— Och! — powiedział Łabędź. — To jest niesamowite.
— I stanie się jeszcze niesamowitsze — obiecałam. — Mam właśnie jeden z tych ataków malarycznych, kiedy dreszcze przeszywają aż do szpiku kości.
— Hm... no tak. Ja również to czuję. Oprócz tego jeszcze strasznie łupie w stawach. Chodźmy. Jak rozpalimy ogień, zrobi się cieplej.
Czy ogień wystarczy?
Kiedy pokonaliśmy kolejne dziesięć stóp, dolegliwości przestały narastać. Gęsia skórka zniknęła. Powiedziałam do Łabędzia:
— Myślę, że można go już bezpiecznie odłożyć.
— Powinnaś zobaczyć swoje włosy. Gdzieś w połowie drogi każdy chyba postanowił pójść w swoją stronę. Trwało to tylko parę kroków, ale widok był przedni.
— Zapewne. — Tak czy siak, moje włosy zazwyczaj stanowiły przedni widok. Nie poświęcałam im nawet w części tyle uwagi, ile powinnam, i potrafiłam nie czesać się miesiącami. —. Masz coś do skrzesania ognia?
— A ty nie? Nie przygotowałaś się na to? Wiedziałaś, że trzeba będzie to zrobić, i nie wzięłaś...
— W porządku, użyjemy mojego krzesiwa. Po prostu nie zostało mi zbyt dużo hubki. Nie chciałam używać mojej, skoro mogłam najpierw skorzystać z twojej.
— Wielkie dzięki. Stajesz się równie paskudna jak tych dwóch odrażających starców. — Skonsternowany, umilkł nagle, przypomniawszy sobie, że jeden z tych dwóch odrażających starców właśnie zakończył swą służbę w Kompanii.
— Uczyłam się od najlepszych. Posłuchaj. Myślałam nad tym trochę. Nawet jeśli przeszliśmy przez wszystkie pułapki, może się okazać, że księgi same w sobie są niebezpieczne. Wnioskując ze sposobu, w jaki działają umysły czarodziejów, najprawdopodobniej nie byłoby rzeczą szczególnie bezpieczną zaglądać w karty ksiąg. Jedno spojrzenie na tekst może się skończyć tak, że przez resztę życia będziesz tu sterczał i czytał... nie potrafiąc słowa choćby zrozumieć... na głos. Pamiętam, że kiedyś czytałam o zaklęciu, które w ten sposób działało.
— A więc co zrobimy?
— Zauważyłeś, że wszystkie trzy księgi są otwarte? Musimy podejść do nich i spróbować zamknąć je od dołu. W ten sposób pierwsza okładka znajdzie się na spodzie. A nawet wtedy, gdy będziemy je palić, powinniśmy trzymać powieki zupełnie zamknięte. Czytałam o tajemnych księgach, do których okładek przykuci byli rakszasowie. — Aczkolwiek w bibliotece, w której pracowałam, nie znalazłam nigdy nic równie ekscytującego.
— Mówiąca książka, która sama się dla mnie przeczyta. Oto czego mi trzeba.
— Sądziłam, że Duszołap zmusiła cię do nauki czytania, kiedy byłeś królem Szarych.
— Zrobiła to. Ale to nie znaczy wcale, że lubię czytać. Czytanie to cholernie ciężka praca.
— Sądziłam, że prowadzenie browaru to ciężka praca. A tej nigdy jakoś nie unikałeś. — Ponieważ byłam niższa, sama sobie przydzieliłam zadanie wślizgnięcia się pod każdy z trzech pulpitów. Zachowywałam skrajną ostrożność. Być może z ksiąg były wielkie aktorki, wkrótce jednak zdobyłam pewność, że nie widziały, jak się zbliżam.
— Lubię warzyć piwo. Nie lubię czytać.
Wobec tego nie powinien mieć zasadniczych oporów przed spaleniem książek. Ja natomiast cierpiałam na kryzys sumienia równie dogłębny jak każdy z moich kryzysów wiary. Kochałam książki. Wierzyłam im. Wyznawałam żelazną zasadę, że nie wolno niszczyć książek tylko dlatego, iż się nie zgadza z ich treścią. Jednak te książki zawierały mroczne, tajemne recepty na sprowadzenie końca świata. A tak naprawdę, końca wielu światów, gdyby bowiem podczas Roku Czaszek mój świat został z powodzeniem złożony w ofierze, pozostałe uniwersa przyłączone do lśniącej równiny musiałyby podzielić jego los.
Nie był to jednak kryzys domagający się natychmiastowego rozwiązania. Wcześniej już podjęłam decyzję, dlatego właśnie na czworakach sterczałam pod pulpitami, znosząc werbalne maltretowanie ze strony niewiernego, któremu na nic zda się mój bóg ani tym bardziej bezlitosna Niszczycielka Kłamców. Zatrzasnęłam okładki książek, nie przestając się równocześnie zastanawiać, czy istnieje sposób, w jaki Synowie Nocy mogliby mnie jeszcze dopaść.
— Okładki są chyba zupełnie puste — zauważył Łabędź.
— Patrzysz na tylne okładki książek. Zamknęłam je tak, że leżą licem w dół. Pamiętasz?
— Przestań na chwilę. — Uniósł palec w górę, przekrzywił głowę, nasłuchiwał.
— Echa.
— Mhm. Ktoś tam jest.
Wytężyłam słuch, jak tylko potrafiłam.
— Znowu śpiewają. Wolałabym, żeby nie śpiewali. Nikt w całej bandzie, oprócz Sahry, nie potrafiłby utrzymać się w tonacji. Możesz teraz tu podejść. Myślę, że jest już bezpiecznie.
— Myślisz?
— Wciąż jeszcze żyję.
— Nie jestem przekonany, czy to właściwa rekomendacja. Jesteś zbyt zgorzkniała i pełna żółci, aby jakiś potwór zechciał cię schrupać. Ja natomiast...
— Ty natomiast po prostu masz szczęście, że mój bóg zabrania wyjawiać, iż jedyną istotą zainteresowaną zjedzeniem ciebie byłby jeden z tych żuków, które karmią się produktami ubocznymi powstającymi w procesie hodowli trzody chlewnej. To chyba najlepsze miejsce do rozpalenia ognia.
Читать дальше