– Uważajcie, by nie rzec czegoś, czego byście potem żałowali. – Popatrzyłem na niego i zmieszał się.
– Darujcie – westchnął po chwili i podparł brodę na pięściach. – Sam nie wiem, co robić.
– To ja wam powiem – odrzekłem. – Postawcie przy synu zaufanego człowieka. Niech czuwa obok łoża dzień i noc. I niech to będzie ktoś, kto nie lęka się użyć broni.
– Sądzicie, że…
– Nic nie sądzę. Wiem jednak, że Bóg pomaga tym, którzy potrafią pomóc sami sobie.
* * *
Przez kolejne trzy dni nie miałem niemal nic do roboty. Odwiedzałem Zachariasza, by przyjrzeć się skutkom leczenia, i poznałem medyka z Ravensburga, kościstego, żwawego staruszka, który pochwalił zaproponowane przeze mnie metody.
– Bahdzo dobrze, bahdzo dobrze. – Poklepał mnie serdecznie po ramieniu. – Taki młody, a już ma olej w głowie.
Na ogół nie przepadam za dotykiem obcych ludzi, ale tym razem uśmiechnąłem się, gdyż w tym poufałym geście tak naprawdę wcale nie było poufałości, a tylko uznanie starszego, doświadczonego człowieka, który nie widział we mnie inkwizytora, lecz niemalże kolegę po fachu.
– Sądzicie, że przeżyje?
– Aaa, to już całkiem inna sphawa – odparł – bo z doświadczenia dobrze przecież wiemy, że nawet zastosowanie odpowiedniej kuhacji wcale nie musi pomóc pacjentowi. A tu sphawy zaszły naphawdę daleko…
Spojrzałem na tłuste larwy kłębiące się w ranie i odwróciłem wzrok.
– Ładny to on już nigdy nie będzie – mruknąłem.
– Moim zadaniem jest utrzymać go przy życiu, nie mahtwić się jego uhodą. – Machnął dłonią. – Ale co hacja, to hacja.
Zachariaszem zajmowało się również na zmianę dwóch ludzi Kłingbeila (sprawiali wrażenie tęgich chłopów, co z niejednego pieca chleb jedli) oraz służebna dziewka, widać przeszkolona w opiece nad chorymi; widziałem, jak zręcznie karmi nieprzytomnego tłustym rosołem i jak sprawnie zmienia nieludzko cuchnące bandaże.
Wreszcie czwartego dnia syn kupca odzyskał świadomość na tyle, że wiedziałem, iż będę mógł zamienić z nim kilka zdań. Kazałem wszystkim opuścić pokój.
– Pomagam twojemu ojcu, Zachariaszu – rzekłem. -Nazywam się Mordimer Madderdin i jestem inkwizytorem z Ravensburga.
– Więc już wiecie? – wyszeptał.
– Wiem – odparłem, nie mając pojęcia, o co mu chodzi. – Ale musisz mi wszystko sam opowiedzieć.
Widziałem, że chciał pokręcić głową, lecz nie miał ilość siły. Zmrużył tylko oczy.
– Zabiją… ojca, jeśli powiem…
Usłyszałem tylko dwa zdania z jego ust, a już wiedziałem, że rzecz może być naprawdę poważna. Oto po pierwsze, Zachariasz uznał, iż obecność inkwizytora nie jest niczym niezwykłym, po drugie, wyraźnie dał do zrozumienia, że do tej pory nie mówił prawdy, gdyż za tejże prawdy ujawnienie grożono śmiercią jego ojcu. Głównie interesował mnie pierwszy problem. Dlaczego młody Klingbeil uznał udział inkwizytora w śledztwie za uzasadniony?
– Nikt mu nie uczyni krzywdy – obiecałem, wyraźnie akcentując słowa. – A Paulina – dodałem – nie była tym, kim się spodziewałeś, że jest, prawda? – Strzelałem na ślepo, musiałem trafić, gdyż jego oczy się zwęziły. Zasapał ciężko, potem jęknął, widocznie rana zabolała.
– Musiałem ją zabić. – Patrzył martwym wzrokiem gdzieś w okopcony sufit.
– Nie można cię za to winić, zważywszy na… – Czekałem, co odpowie.
– Właśnie. A Griffo przecież wiedział… – Jego głos stał się tak słaby, że musiałem się pochylić nad łożem i niemal przyłożyć ucho do jego ust.
– Znał jej tajemnicę?
– Groził mi… że zabije ojca…
– Zabije go, jeśli opowiesz o wszystkim, czego się dowiedziałeś? Czyż nie tak?
Przymknął tylko oczy, niemo przytakując moim słowom. Byłem już blisko. Bardzo blisko i nie mogłem
wypuścić z dłoni tego kawałeczka nitki, dzięki której miałem nadzieję przedostać się przez labirynt.
– Ty tylko zniszczyłeś zło, Zachariaszu – stwierdziłem. – Bo widziałeś zło, prawda?
Znowu opuścił powieki.
Ta rozmowa ciągnęła się jeszcze długo, zanim dowiedziałem się o wszystkim, co wydarzyło się tamtego wieczoru. I przyznam szczerze: nie spodziewałem się, iż z pozoru niewinne śledztwo zaprowadzi mnie aż tak daleko. Próbowałem sobie wyobrazić, co czuł młody Klingbeil, obejmując, całując i przytulając tę dziewkę. Co czuł, przeżywając z nią rozkosz, słysząc jej jęki, czując jej dłonie na swym ciele i nogi, które obejmowały jego biodra? I co poczuł, kiedy z palców jej dłoni wyrosły szpony, a twarz zmieniła się w okrutną maskę? O czym myślał, widząc, jak źrenice ukochanej stają się jadowicie żółte i obracają w pion? Kiedy poczuł na obojczyku ugryzienie ostrych jak brzytwa kłów? Nie poddał się przerażeniu, nie pozwolił, by go rozszarpała. Sięgnął po sztylet. Dźgał, kłuł, ciął. Tak długo, aż znieruchomiała w jego ramionach. A martwa była już znowu tylko piękną nagą dziewczyną o anielskiej buzi. Zapewne sądziłby, że oszalał lub został opętany. Gdyby nie fakt, iż Griffo porozmawiał z nim na osobności i zagroził, że jeśli Zachariasz komukolwiek wyjawi tajemnicę Pauliny, to chłopak nigdy nie zobaczy swego ojca pośród żywych. Więc młody Klingbeil przyznał się do wszystkiego i milczał. Mogłem tylko szczerze podziwiać jego hart ducha, który dał mu siłę przetrwania wszystkich cierpień.
Zostawiłem go wycieńczonego rozmową i wiedziałem, że muszę znaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Najważniejsze z nich brzmiało: dlaczego Fragenstein nie kazał zabić mordercy swej siostry? Dlaczego tak pilnie starał się utrzymać go przy życiu?
* * *
Nie zamierzałem opowiadać staremu Klingbeilowi u tym, co usłyszałem. Kiedy przyjdzie czas, dowie się wszystkiego. Wyjawiłem więc tylko, że Fragenstein zostanie oficjalnie oskarżony przez Święte Officjum.
– Potrzebuję ludzi – rzekłem. – Mogę posłać po moich towarzyszy do Ravensburga, ale wolę rzecz załatwić szybko. Jeszcze dzisiaj.
– Przecież jesteście inkwizytorem – powiedział.
– I owszem. – Skinąłem głową. – Lecz jeśli raczycie mi wyjawić, jak mam się wedrzeć do domu Griffa I pokonać jego straże, to zastosuję się do waszej światłej rady. Potrzebuję kilku mężczyzn z młotami i łomami. Widziałem drzwi do siedziby Fragensteinów i nie chciałbym spędzić pod nimi nocy, prosząc, by mi otworzono. A Griffa jest zdecydowany na wszystko. Nie zawaha się skorzystać z możliwości ucieczki, sądzę nawet, że nie zawaha się mnie zabić, jeśli tylko dam mu ku temu okazję. A ja dla waszych dwóch tysięcy koron mogę żyć, ale nie zamierzam dla nich umierać. Klingbeil pokiwał głową.
– Zauważyłem, że podnieśliście cenę – rzekł. – Lecz jestem uczciwym człowiekiem i kocham mojego syna.
Dam więc tyle, ile żądacie. Chociaż… – zawiesił głos -mógłbym już nic nie dać, prawda?
Zastanowiłem się nad jego słowami. W tej chwili ciążył na mnie inkwizytorski obowiązek wyjaśnienia sprawy. Nie mogłem wyjechać z miasta bez przesłuchania brata Pauliny i doprowadzenia wszystkiego do końca.
– Moglibyście – zgodziłem się.
– Dostaniecie swoje pieniądze – obiecał. – A te dodatkowe pięćset koron to moja nagroda za głowę Griffa.
– Nie otrzymacie jej.
– Ja nie. Wystarczy mi sama myśl, że zajmujecie się nim z właściwą dla Świętego Officjum pieczołowitością. – Uśmiechnął się z rozmarzeniem. – Ba, dam wam coś cenniejszego od pieniędzy, panie Madderdin. Dam wam listy polecające do mych partnerów w interesach, aby od tej pory wiedzieli, że jesteście przyjacielem przyjaciół.
Читать дальше