– To bardzo szczodrobliwa oferta – powiedziałem. -Muszę przyznać, że miło się z panem pracowało, panie Klingbeil.
– Pamiętajcie jednak o jednym, panie Madderdin. Nie zmieniajcie reguł gry w trakcie jej trwania. Jesteście jeszcze młodym człowiekiem i wybaczę wam zapał w targowaniu się. Lecz wierzcie mi, że najważniejszym skarbem, który możecie mieć na świecie, jest zaufanie. Kiedy rozejdzie się wieść, iż go nadużywacie, stracicie wszystko.
Przemyślałem jego słowa.
– Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z wydatku – rzekłem. – W końcu półtora tysiąca koron nie chodzi piechotą.
– Pięćset dorzucę wam jako premię – odparł. – Ze szczerego serca.
W ciągu dwóch godzin kupiec przyprowadził mi sześciu osiłków, tak jak chciałem, uzbrojonych w młoty, siekiery oraz łomy. Zgodnie z prawem i obyczajem zaprzysiągłem ich jako tymczasowych funkcjonariuszy Świętego Officjum. Miałem pewność, że będą mieli o czym gadać do późnej starości. Postanowiłem jednak, że dobrze się stanie, jeśli w ich opowieści wmiesza się nuta dramatyzmu.
– Od tej pory, jako tymczasowi funkcjonariusze Świętego Officjum, podlegacie jurysdykcji Inkwizytorium – zapowiedziałem.
Nie zrozumieli mnie. W tym zdaniu było zbyt wiele słów tak długich, że w czasie ich wymawiania można opróżnić kufel piwa. Postanowiłem więc przybliżyć im problem za pomocą języka, który być może pojmą lepiej.
– Jeśli nie wykonacie rozkazów, zostaniecie zabici -rzekłem. – Ci, którzy będą mieli szczęście, na miejscu. Pechowcy dopiero po przesłuchaniach.
Uśmiechy gasły na ich twarzach tak szybko jak płomienie świec ścinane szablą. To był efekt, którego się spodziewałem, i cieszyłem się, iż mnie nie zawiedli.
– Naprzód, panowie – rozkazałem.
* * *
Rozpoczynając akcję przeciwko Griffowi Fragensteinowi, postępowałem zgodnie z prawem. Wiedziałem jednak, iż prawni puryści mogliby doszukać się w mych działaniach pewnych nieścisłości. Oto bowiem powinienem przecież skonfrontować zeznania Zachariasza z zeznaniami Griffa. Bo czyż majaczący więzień mówił prawdę? Może tylko święcie wierzył we własne słowa, które narodziły się wskutek zwidów wywołanych gorączką i chorobą? A jeśli nawet uwierzyłem słowom syna kupca Klingbeila, to przecież powinienem udać się do burmistrza i wszcząć oficjalne dochodzenie. Dlaczego tak nie uczyniłem? Otóż po pierwsze, ufałem w prawdziwość wyznań Zachariasza. Bynajmniej nie dlatego, że byłem człowiekiem naiwnym, łatwowiernym i dobrodusznym (choć my, inkwizytorzy, jesteśmy wszak balsamem kojącym rany świata). Wierzyłem jego słowom, gdyż prawdziwy Sługa Boży musi wierzyć intuicji, ufając, że jest ona hojnym darem od Najwyższego Pana. Po drugie, wiedziałem, iż zaangażowanie burmistrza i wszczęcie administracyjnych procedur spowoduje tylko to, że Griffo zyska czas na podjęcie przeciwdziałań. Nie złamałem prawa, zaledwie je leciuteńko nagiąłem. Ale jeśli Fragenstein okaże się uczciwym obywatelem, a zeznania Zachariasza majaczeniami szaleńca, to Boże, miej w opiece biednego Mordimera.
Posiadłości Fragensteina chroniła furta w kamiennym murze, wystarczyło kilka ciosów ciężkimi młotami, by droga stanęła przed nami otworem. Wiedziałem jednak, że gorzej pójdzie z drzwiami do samego domu. Kiedy gościłem tu pierwszy raz, dostrzegłem, jak solidne są te wrota, zbudowane z grubych belek wzmacnianych żelazem. Natomiast okna na parterze, na bardzo wysokim parterze, zamykano na noc, zatrzaskując solidne okiennice. Należało więc wykazać się inteligencją, a nie ślepą siłą. Ująłem w dłoń kołatkę i zastukałem. Raz, drugi i trzeci. Wreszcie rozległo się człapanie.
– Czego tam? – usłyszałem głos kogoś, kto najwyraźniej był bardzo zaspany i bardzo niezadowolony.
– W imieniu Świętego Officjum, otwieraj! – zawołałem.
Zapanowała cisza. Nie sądziłem, by odźwierny myślał, że ktoś robi sobie głupie żarty. Fałszywe podawanie się za funkcjonariusza Inkwizytorium groziło karą kastracji, darcia pasów oraz palenia na wolnym ogniu. W związku z powyższym faktem niewielu trafiało się na szerokim świecie aż tak śmiałych dowcipnisiów.
– Spytam mojego pana – tym razem usłyszeliśmy głos, który nie był już ani zaspany, ani niezadowolony.
– Jeśli nie otworzysz drzwi, zostaniesz oskarżony o współudział w zbrodni – powiedziałem głośno. – Będziesz torturowany i spalony!
Dałem mu chwilę, by zrozumiał właściwe znaczenie tych słów.
– Liczę do trzech, po czym każę wyważyć drzwi -zapowiedziałem. – Masz rodzinę, chłopcze? – spytałem łagodniejszym tonem i odczekałem moment: – Raz!
Usłyszałem chrobot odmykanych skobli. Uśmiechnąłem się. -Dwa! Drzwi zaskrzypiały.
– Trzy!
Stałem naprzeciw siwobrodego i siwowłosego mężczyzny, który wpatrywał się we mnie z nieskrywanym przerażeniem. Przekroczyłem próg.
– Bóg z tobą, dobry człowieku. – Poklepałem go po ramieniu. – Prowadź nas do pana Griffa.
– Ależ pan tera śpią… – wyjąkał.
– Obudzimy – obiecałem łagodnie i lekko go popchnąłem. – Prowadź – rozkazałem.
Fragenstein musiał nas usłyszeć. Może stukanie do drzwi, a może, jeszcze wcześniej, wyważenie furty prowadzącej do posiadłości. W każdym razie zebrał wokół siebie kilkoro służby (słyszałem podniesione głosy) i zabarykadował się wraz z nimi w komnacie na parterze. Wiedziałem, że będą mogli się tam długo bronić, byłem też pewien, iż Griffo zdążył wysłać kogoś po pomoc. Może do burmistrza, a może do ojca. Miejskie władze nie mogłyby nic uczynić, lecz gdyby hrabia przysłał oddział żołnierzy… Teoretycznie powinni natychmiast poddać się pod rozkazy Officjum, jednak w praktyce ich przybycie oznaczałoby ogromne komplikacje. A ja nie życzyłem sobie komplikacji w tej i tak nad wyraz złożonej sytuacji. Pocieszało mnie tylko jedno: Fragenstein stawianiem oporu poświadczył swoją winę. Gdyż człowiek niemający nic na sumieniu przyjmie inkwizytorów z serdecznym uśmiechem na ustach, a nie ucieknie do kryjówki, chroniąc się zbrojnymi sługami.
– Griffo Fragenstein – zawołałem – w imieniu Świętego Officjum żądam, byś otworzył drzwi!
To nie było działanie obliczone na przekonanie gospodarza. On wiedział przecież, z kim ma do czynienia. Jednak swoim ludziom mógł wmówić, iż został napadnięty przez rabusiów lub bandę wynajętą przez któregoś z konkurentów. Nawet spokojnych ludzi łatwo nakłonić
do mordowania napastników. Dużo trudniej ich nakłonić do mordowania inkwizytorów. Zza drzwi usłyszałem szmer nerwowych rozmów.
Za wydanie Griffa Fragensteina wyznaczono ogromną nagrodę – powiedziałem głośno.
Nie mijałem się z prawdą. Ten, który wyda swego mocodawcę, zostanie pobłogosławiony w czasie mszy świętej i będziemy się szczerze modlić o jego zbawienie. Czyż może być większa nagroda?
Szmer rozmów dochodzących zza drzwi przeszedł w huk kłótni.
Przystawiać taran! – rozkazałem donośnym głosem. – Nikogo nie brać żywcem! Łucznicy pod okno!
Teraz kryjówka Griffa przypominała gniazdo rozjuszonych szerszeni.
Otwieraaamy! – moich uszu dobiegł rozpaczliwy krzyk. Spodziewałem się takiej decyzji, ciekaw byłem tylko, gdzie jest Fragenstein.
Odsunęli skoble i wszedłem do środka. W komnacie naliczyłem sześciu mężczyzn. W tej sali mogli bronić się niemal w nieskończoność, chyba że wzięto by ich ogniem lub głodem. Oni jednak pokornie ulegli na sam dźwięk słów „Święte Officjum". Teraz wszyscy klęczeli pod ścianą.
Читать дальше