— Nie ma za co, sir. Może z czasem zdołasz się stać takim nie-człowiekiem, ale my nie mamy aż tyle czasu. Tak więc widzę tylko jedno wyjście: wstawić dodatkową przekładkę…
— Co, co?
— To nasz slang. Należy wprowadzić pośrednika, wypuszczonego na działanie w ciemno… tfu… jednym słowem, pośrednik musi być przekonany, że mówi prawdę. Przy tym, uwzględniając poziom kontrahenta, to musi być rasowy zawodowiec.
— Masz na myśli barona Gragera?
— Hm… „Kapujesz, medycyna” — jak mawia twój kapral.
— A pod jakim pozorem go wciągniemy?
— Pod tym, którego się naprawdę obawiamy — że w chwili przetargu elfy wyłamią twój umysł za pomocą jakichś tam magiczno-hipnotycznych sztuczek, i zamiast się z nami wymienić, okradną nas… Zresztą, to nie jest taki sobie wymysł, a czysta prawda. Tobie też ulży — podzielisz z baronem po bratersku tę beczkę gówna… Jak mawiał słynny Su-Wei-Go: „Uczciwy podział: organizator ma czyste ręce, wykonawca — czyste sumienie”.
— Kim był ten Su-Wei-Go?
— Szpiegiem, a kim jeszcze mógł być…
Ryba wzięła, gdy mijał osiemdziesiąty trzeci dzień z darowanych im stu. Strzały ostatnich słonecznych promieni przeszywały bezsilnie głuchą przestrzeń pustej o tej godzinie sali Rycerskiej i, wpijając się w przeciwległą ścianę, rozsypywały się na pomarańczowe bryzgi; bryzgi były żywe i ciepłe — starały się przeskoczyć ze ściany na twarz i ręce ślicznej dziewczyny w zakurzonym męskim odzieniu, która upatrzyła sobie obiadowy fotel Faramira. „Naprawdę można ją nazwać »dziewczyną« — odnotował w duchu Grager — choć według ludzkich miarek należałoby jej dać trzydzieści, a ile ma naprawdę — wyobrazić sobie strach. Powiedzieć, że jest piękna, to nie powiedzieć nic. Można, oczywiście, opisać Portret przepięknej nieznajomej wielkiego Anwendiego słowami policyjnego portretu pamięciowego — ale czy warto próbować? Ciekawe, ten doktor Haladdin potrafił wykreślić jej ruchy, jak się wykreśla fazy zaćmienia księżyca — robota jubilerska, cymes i rodzynki w cukrze — ale jakoś nie wykazał z tego powodu żadnej radości, raczej wręcz przeciwnie. Co by to mogło znaczyć?”
— W imieniu księcia Ithilien witam panią w Emyn Arnen, milady Eornis. Jestem baron Grager, być może słyszała pani o mnie.
— O, tak…
— Elandar przekazał pani posłanie barona Tangorna? Eornis skinęła głową, w potem wyjęła z jakiejś sekretnej kieszonki prosty srebrny pierścień z mocno startymi elfickimi runami i położyła na stole przed Gragerem:
— Wśród pierścieni zalanych lakiem na waszej przesyłce, był i ten. Należał do mojego zaginionego bez śladu syna, Eloara. Pan coś wie o jego losie… Dobrze zrozumiałam sedno pańskiego posłania, baronie?
Wszystko właściwie pani zrozumiała. Ale od razu ustalmy kilka rzeczy: jestem tylko pośrednikiem, jak i mój zabity towarzysz. Na pewno są sposoby szperania po moim umyśle za pomocą elfickiej magii, ale nie znajdzie tam pani niczego ponad to, co i tak zamierzam pani powiedzieć.
— Przesadza pan w ocenie możliwości elfów…
— Tym lepiej. Tak więc, pani syn żyje. Jest w niewoli, ale wróci do pani, jeśli dogadamy się co do ceny.
— Och, wszystko, czego chcecie — kamienie, gondolińska broń, magiczne rękopisy…
— Niestety, milady: ci, w czyich rękach się znalazł, to nie południowi masztangowie handlujący zakładnikami. Wydaje mi się, że reprezentują wywiad Mordoru.
Nic nie zmieniło się w jej twarzy, ale szczupłe palce zbielały, zaciskając się na podłokietnikach fotela.
— Nie będę zdradzała swego narodu dla ratowania syna!
— I nawet nie chce pani wiedzieć, jak mało od pani wymagają?
A gdy minęła wieczność, sprasowana do kilku sekund, odpowiedziała:
— Chcę.
Grager, mający za sobą dziesiątki werbunkowych operacji zrozumiał, że oto stało się. Dalej to już tylko kwestia techniki, „endszpil” z przewagą figury.
— Przedstawię niektóre dodatkowe okoliczności. Eloar odłączył się od swoich towarzyszy i zabłądził na pustyni. Kiedy go znaleziono umierał z pragnienia, tak więc mordorscy partyzanci na początku po prostu uratowali mu życie.
— „Uratowali mu życie”? Te potwory? — Droga pani, tymi bajkami o „wędzonej człowieczynie” można straszyć wieśniaków z Shire, a mnie nie warto. Ja, cokolwiek to znaczy, walczyłem z orokuenami przez cztery lata. Ci ludzie zawsze szanowali męstwo wroga, a z jeńcami obchodzili się po ludzku — tego nikt im nie odbierze. Co innego jest ważne: dowiedzieli się, że pani Eloar osobiście uczestniczył w „czyszczeniu”… To jest eee… taki eufemizm na masowe zabijanie ludności cywilnej…
— To kłamstwo! — Niestety, to najszczersza prawda — westchnął Grager. — Tak się stało, że mój przyjaciel, nieżyjący już baron Tangorn, osobiście widział dzieło oddziału Wastaków Eloara… Oszczędzę pani macierzyńskie uczucia i nie opiszę tego, czego świadkiem był baron.
— Przysięgam, to jakaś potworna pomyłka! Mój chłopiec… Zaraz, pan powiedział: „Wastakowie”? Pewnie po prostu nie potrafił powstrzymać tych dzikusów…
— Milady Eornis, dowódca odpowiada za czyny podwładnych jak za własne. Nie wiem jak to jest u elfów, ale tak jest u ludzi… Zresztą, powiedziałem to tylko po to, by wyraźnie pani zrozumiała: jeśli teraz nie dogadamy się co do ceny uwolnienia syna, to nie może on liczyć na konwencję o jeńcach wojennych. Po prostu oddadzą go w ręce rodzin tych, którzy mieli pecha trafić na „czyszczące” oddziały…
— Co… — spazmatycznie przełknęła ślinę — … powinnam zrobić?
— Najpierw muszę sprecyzować pani położenie w lorieńskiej hierarchii.
— A czy ono im nie jest znane?
— Ze słów Eloara, a on — musi się pani ze mną zgodzić — może po prostu podnosić swoją cenę jako zakładnika. Oni muszą wiedzieć, jak pani jest potężna: klofoela — to ranga, czy specjalizacja, a może jeszcze coś innego? Jeśli zajmuje się pani jakimiś bzdurami, typu wychowywanie książąt czy przestrzeganie ceremoniału, to oni nie widzą sensu układania się z panią.
— Jestem klofoela Świata.
— Aha… to znaczy, że w świcie Władczyni prowadzi pani sprawy dyplomacji, wywiadu i, szerzej, elfickiej ekspansji na Sródziemie?
— Można i tak to określić. Zaspokaja pana stopień mojej potęgi?
— Całkowicie… Tak więc, do rzeczy. W jednym z kontrolowanych przez elfy gondorskich obozów pracy znajduje się pewien mordorski jeniec. Zorganizuje mu pani ucieczkę, a w zamian otrzyma syna, i to wszystko. Wydaje mi się, że w temacie „zdrada swego narodu” może mieć pani czyste sumienie.
— Ale Lorien nigdy nie pójdzie na taką wymianę, ponieważ mowa jest o członku mordorskiej rodziny panującej?
— Nie będę komentował pani domysłów, milady Eornis, ponieważ sam nie za bardzo mam o tym pojęcie. Ale co do jednego ma pani rację: jeśli o naszych kontaktach dowie się choć jedna dusza w Lorien, nie uratuje pani głowy. No i, swemu synowi rzecz jasna też.
— Dobrze, zgadzam się… Ale najpierw chciałabym się upewnić, że Eloar żyje. Pierścień można zdjąć również z trupa.
— Oczywiście. Proszę się zapoznać z tym liścikiem. To był śliski moment, chociaż Grager o tym nie wiedział. A Haladdin gdyby zobaczył skamieniałą twarz elfijki, która wczytywała się w chwiejne, jakby napisane pijaną ręką runy — „Kochana mateńko żyję i traktują mnie dobrze” — od razu wiedziałby: wszystko w porządku, mistrz Haddami nie zawiódł, nie nadaremnie niemal cały dzień wcielał się w postać.
Читать дальше