Rzeczywiście, zgodziła się z nią w myślach Inyanna. Lecz, o czym dowiedziała się bardzo szybko, dług nie został jeszcze w pełni spłacony. Bowiem w następnym Dniu Gwiazd, kiedy szła wzdłuż ulicy kantorów, kradnąc tu i ówdzie drobne monety, poczuła nagle, zaskoczona, uścisk dłoni na przegubie ręki; zdążyła pomyśleć, że tylko głupiec mógł jej nie rozpoznać i przerwać jej pracę, kiedy ku swemu zdumieniu rozpoznała Liloyve. Jej przyjaciółka miała zaczerwienioną twarz i lekko wytrzeszczone oczy.
— Natychmiast wracaj do domu — krzyknęła.
— Co się stało?
— Przyjechało dwóch Vroonów. Calain cię wzywa. Polecił, żebyś zabrała wszystkie swoje rzeczy, nie wrócisz już bowiem na Wielki Bazar.
Zdarzyło się więc, że Inyanna Forlana z Velathys, złodziejka, zamieszkała w Nissimorn Prospect jako towarzyszka życia Calaina z Ni-moya. Calain nie próbował jej niczego tłumaczyć, a ona nie prosiła go o wyjaśnienia. Przez kilka pierwszych tygodni spodziewała się każdego ranka, że może dostać polecenie powrotu na Bazar, lecz nic takiego nie nastąpiło, więc po pewnym czasie przestała liczyć się z tą możliwością. Gdziekolwiek udawał się Calain, była u jego boku: podróżowała na bagna Khyntoru polować na gihorny, do wspaniałego Dulorn, gdzie spędzili tydzień w Nieustającym Cyrku, do Khyntoru na Festiwal Gejzerów, była nawet w mrocznym, deszczowym Piurifayne, zwiedzając prowincję należącą do tajemniczych Metamorfów. Ona, która spędziła młodość w prowincjonalnym Velathys, przestała się w końcu zdumiewać, że oto podróżuje niczym Koronal podczas wielkiego objazdu, mając przy boku brata księcia, lecz nigdy nie zatraciła poczucia perspektywy, nigdy nie przestała zachwycać się ironią losu, który doprowadził w jej życiu do tak wielkiej zmiany.
Nie zdumiała się nawet, kiedy pewnego dnia posadzono ją przy stole u boku samego Koronala. Lord Malibor przybył do Ni-moya z oficjalną wizytą, bowiem zwyczaj nakazywał mu odwiedzać zachodni kontynent co osiemdziesieć lat i w ten sposób okazywać jego obywatelom, że myśli o nich w tym samym stopniu, jak o obywatelach swego rodzinnego Alhanroelu. Książę wydał na jego cześć obowiązkową ucztę. Inyanna siedziała przy głównym stole, po prawej miała Koronala, po lewej Calaina; na prawo od Lorda Malibora siedział sam książę ze swą małżonką. Oczywiście, w szkole nauczono ją imion wielkich Koronali: Stiamota, Confalume'a, Presomiona, Dekkereta i innych. Matka powtarzała jej często, że dokładnie w dniu, w którym się urodziła, do Velathys przyszła wiadomość, że zmarł stary Pontifex Ossier, Lord Tyeveras został Ponofexem i wybrał na nowego Koronala niejakiego Malibora z miasta Bombifale. W końcu do jej rodzinnej prowincji dotarły nawet monety ukazujące jego mięsistą twarz o szeroko rozstawionych oczach i ciężkich brwiach. Przez całe lata zdarzało się jej jednak wątpić, czy Koronalowie i Pontifexowie istnieją rzeczywiście i czy są zwykłymi, normalnymi ludźmi, a jednak siedziała teraz przy stole niemal dotykając łokciem jednego z nich i mogła tylko dziwić się, jak dalece ten potężny mężczyzna w królewskiej zieleni i złocie przypomina swój portret na monetach. Spodziewała się znacznie mniejszego podobieństwa.
Wydawało się jej, że rozmowy Koronali dotyczą wyłącznie spraw wagi państwowej. Najwyraźniej jednak Lord Malibor interesował się tylko polowaniem. Pojechał gdzieś tam, by upolować jakąś rzadką bestię, był tu i tu, by zdobyć łeb innego groźnego drapieżnika, odwiedzał najdalsze zakątki Majipooru, by zabijać zwierzęta i tak dalej, i tak dalej. Budował nawet nowe skrzydło Zamku, w którym mieścić się miały wszystkie jego trofea.
— Mam nadzieję — powiedział w pewnej chwili — że za rok lub dwa odwiedzicie mnie z Calainem. Sala trofeów będzie już wtedy gotowa.
Wiem, że sprawi wam przyjemność oglądanie tych wszystkich stworzeń, przygotowanych przez najlepszego wypychacza na całym Majipoorze.
Inyanna rzeczywiście chętnie odwiedziłaby Zamek Lorda Malibora. Ogromna rezydencja Koronala była miejscem legendarnym, pojawiającym się w snach wszystkich mieszkańców Majipooru. Nie potrafiłaby wyobrazić sobie niczego wspanialszego niż wyprawa na szczyt wznoszącej się w niebo Góry, zwiedzanie liczącego sobie tysiące lat Zamku, obejrzenie jego tysięcy sal. Lecz ta obsesja zabijania wydała się jej odpychająca. Kiedy Koronal rozprawiał o zabijaniu amorfibotów, ghalvardw, sigimoinów i stitmojów, o wysiłku, jaki wkładał w to zabijanie, wracała myślami do Parku Baśniowych Stworzeń, w którym, zgodnie z rozkazem jakiegoś mniej krwiożerczego Koronala sprzed lat, opiekowano się tymi samymi zwierzętami i chroniono je, a to z kolei przypominało jej łagodnego kościstego Sidouna, z którym tak często odwiedzała ten park i który tak pięknie grał na kieszonkowej harfie. Nie chciała myśleć o Sidounie, w stosunku do którego nie miała wprawdzie żadnych zobowiązań, lecz do którego nadal czuła sympatię zrodzoną z poczucia winy — więc nie pragnęła też słuchać o zabijaniu przedstawicieli ginących gatunków tylko po to, by ich łby ozdobiły salę trofeów Lorda Malibora. Mimo to uprzejmie wytrzymała jego krwawe opowieści, a nawet zdołała skomentować je przyjacielsko raz i drugi. O świcie, kiedy byli już z powrotem w Nissimorn Prospect i szykowali się do snu, Calain powiedział jej:
— Koronal ma zamiar zapolować teraz na smoki morskie. Chce ubić jednego, zwanego smokiem Lorda Kinnikena. Kiedy zmierzono go po raz ostatni, miał ponad sto metrów długości.
Inyanna, zmęczona i w niezbyt wesołym nastroju, tylko wzruszyła ramionami. Smoki przynajmniej nie były gatunkiem ginącym, więc nikomu nie zaszkodzi, gdy Lord Malibor któregoś z nich zabije.
— A ma w sali trofeów miejsce na stwora tych rozmiarów?
— Na łeb i skrzydła pewnie mu wystarczy. Nie sądzę, by miał wielkie szansę go upolować. Tego smoka zaobserwowano tylko cztery razy od czasów Lorda Kinnikena, a od siedemdziesięciu lat nie widział go nikt. Ale jak nie tego, upoluje innego. Albo utonie próbując to zrobić.
— Naprawdę może zginąć?
Calain przytaknął jej skinieniem głowy.
— Polowanie na smoki to niebezpieczne zajęcie. Mądrzej byłoby, gdyby w ogóle nie próbował. Lecz Malibor zabił już przedstawiciela każdego lądowego gatunku, a żaden Koronal nie wypłynął nigdy w morze na pokładzie statku łowców smoków, więc nie da się go odwieść od tego pomysłu. Wyjeżdżamy do Piliploku pod koniec tygodnia.
— Wyjeżdżamy?
— Lord Malibor zaprosił mnie do udziału w polowaniu. — Calain uśmiechnął się smutno. — Tak naprawdę, to zaprosił księcia, lecz mój brat wyłgał się z tego obowiązku pod poborem konieczności zajęcia się sprawami państwowymi. Ja byłem następny w kolejce. Nie odrzuca się takich propozycji.
— Mam ci towarzyszyć? — spytała Inyanna.
— Tego nie zaplanowaliśmy.
— Ach! — A po chwili cicho spytała: — Jak długo cię nie będzie?
— Sezon polowań trwa zazwyczaj trzy miesiące, kiedy wieją południowe wiatry. Trzeba jeszcze dojechać do Piliploku, przygotować statek, wrócić… łącznie jakieś sześć, siedem miesięcy. Wrócę do domu wiosną.
— Aha. Rozumiem.
Calain podszedł i mocno ją przytulił.
— Będzie to nasze najdłuższe rozstanie. Obiecuję.
Chciała zapytać go, czy nie ma sposobu, by odrzucić to zaproszenie. Chciała spytać, czy nie może zabrać jej ze sobą. Wiedziała jednak, że nie ma sensu pytać, że byłoby to pogwałcenie etykiety, zgodnie z którą żył. Więc tylko wzięła go w objęcia i leżeli tak, przytuleni, aż do świtu.
Читать дальше