W przeddzień wyjazdu do Piliploku Calain wezwał ją do swego gabinetu na najwyższym piętrze rezydencji. Wskazał leżący na biurku gruby plik papierów. Poprosił, by je podpisała.
— Co to takiego? — spytała, nie dotykając dokumentów.
— Nasz kontrakt małżeński.
— To okrutny żart, mój panie.
— Nie żartuję, Inyanno. Wcale nie żartuję.
— Ale…
— Chciałem przedyskutować z tobą całą sprawę w zimie, ale przez ten przeklęty wyjazd zabrakło mi czasu. Więc postanowiłem przyspieszyć bieg sprawy. Nie jesteś już tylko moją konkubiną — te dokumenty formalizują naszą miłość.
— Czyżby nasza miłość wymagała sformalizowania? Oczy Calaina zwęziły się.
— Wybieram się na niebezpieczną, lekkomyślną wyprawę, z której mam zamiar powrócić, ale podczas pobytu na morzu mój los nie będzie w moich rękach. Jako towarzyszka życia nie masz praw spadkowych. Jako żona…
Inyanna stała nieruchomo, zdumiona. .
— Jeśli to takie niebezpieczne, porzuć myśl o wyprawie, panie!
— Wiesz, że to niemożliwe. Muszę ponieść to ryzyko. Więc postanowiłem uregulować nasz związek. Podpisz dokument, Inyanno.
Przez dłuższy czas wpatrywała się w gruby plik papierów. Miała kłopoty ze skoncentrowaniem wzroku, nie potrafiła i nie chciała odczytać słów, które jakiś nieznany skryba przepisał eleganckim pismem. Żona Calaina? Wydawało się jej to czymś niemal potwornym, pogwałceniem wszelkich norm, przekroczeniem wszelkich granic. A mimo to… mimo to…
Czekał. Nie mogła mu odmówić.
Rankiem Calain odjechał wraz z Koronalem i jego dworem do Piliploku; cały ten dzień Inyanna spędziła, zmieszana i roztrzęsiona, spacerując po korytarzach Nissimorn Prospect, wchodząc do sal i wychodząc z nich. Tego wieczora sam książę bardzo taktownie zaprosił ją na wieczerzę, następnego Durand Livolk i jego pani towarzyszyli jej podczas kolacji na Wyspie Pidruid, dokąd dotarł właśnie nowy transport wina z ognistych palm, później zaczęły przychodzić inne zaproszenia, więc Inyanna była zajęta niemal przez cały czas. Mijały miesiące, był już środek zimy, kiedy nadeszła wiadomość, że wielki smok zaatakował statek Lorda Malibora i posłał go na dno Morza Wewnętrznego. Lord Malibor zginął wraz ze wszystkimi ludźmi ze swego dworu, a Koronalem został jakiś Voriax. Tak więc, zgodnie z testamentem Calaina, wdowa po nim, Inyanna Forlana, w majestacie prawa przejęła tytuł własności Nissimorn Prospect.
Kiedy skończył się okres żałoby i mogła zająć się sprawami praktycznymi, Inyanna wezwała jednego ze służących, każąc mu przekazać spore sumy pieniędzy złodziejowi Agormoule z Wielkiego Bazaru i całej jego rodzinie. W ten sposób zamierzała powiadomić ich, że nie zapomniała.
— Przekaż mi dokładnie to, co powiedzą, kiedy dostaną sakiewki — poleciła, w nadziei, że usłyszy jakieś cieplejsze słowo, jakieś miłe wspomnienie o spędzonych wspólnie dniach. Jednakże służący stwierdził, że złodzieje nie powiedzieli niczego ciekawego, że wyrazili tylko zdumienie i wdzięczność dla Lady Inyanny. Tylko jeden z nich, imieniem Sidoun, odmówił przyjęcia daru i oparł się wszelkim namowom. Inyanna uśmiechnęła się smutno, poleciła rozdać dwadzieścia rojalów Sidouna pomiędzy ubogie dzieci i później nigdy już nie kontaktowała się ze złodziejami z Wielkiego Bazaru, nie zbliżała się nawet do ich siedziby.
W kilka lat później, odwiedzając Galerię Gossamer, w sklepie z kościanymi rzeźbami dostrzegła dwóch podejrzanych mężczyzn. Z ich ruchów, z wymienianych ukradkowo spojrzeń jasno wynikało, że są złodziejami planującymi wywołanie zamieszania, co umożliwi im okradzenie sklepu. Podeszła bliżej i nagle zdała sobie sprawę, że już ich kiedyś spotkała. Jeden był niski i tęgi, drugi wysoki i blady, miał kościstą twarz. Gestem nakazała swej eskorcie otoczyć ich.
— Jeden z was nazywa się Steyg, a drugi Vezan Ormus, ale zapomniałam, który jest który — powiedziała. — Pewne szczegóły naszego spotkania pamiętam jednak doskonale.
Zaniepokojeni złodzieje niepewnie zerknęli jeden na drugiego.
— Czcigodna pani, to pomyłka — oświadczył wyższy. — Ja nazywam się Elakon Mirj, a mój przyjaciel ma na imię Thanooz.
— Teraz, być może, tak. Ale przed wielu laty, w Velathys, przedstawiliście mi się inaczej. Jak widzę, z oszustów awansowaliście na złodziei, co? Powiedzcie mi jedno: ilu spadkobierców Nissimom Prospect znaleźliście, nim się to wam wreszcie znudziło?
Teraz już w ich oczach dostrzegła strach. Miała wrażenie, że oceniają szansę przedarcia się przez jej eskortę, lecz byłoby to głupotą. Zawiadomiono strażników Galerii, już gromadzili się przed drzwiami.
Niższy ze złodziei, drżąc, powiedział:
— Jesteśmy uczciwymi handlarzami, czcigodna pani, naprawdę…
— Jesteście łotrami bez sumienia — przerwała mu Inyanna. — Zwykłymi łotrami bez sumienia. Zaprzeczcie raz jeszcze, za karę traficie na przymusowe roboty na Suvrael!
— Czcigodna pani…
— Masz powiedzieć prawdę!
Mimo szczękających zębów złodziej zdołał wykrztusić:
— Przyznajemy się do winy. Ale zdarzyło się to bardzo dawno. Jeśli czuje się pani skrzywdzona, zadośćuczynimy…
— Skrzywdzona? Skrzywdzona? — Inyanna roześmiała się głośno. — Wyświadczyliście mi przysługę większą niż ktokolwiek na świecie! Jestem wam głęboko wdzięczna, bowiem poznaliście mnie jako Inyannę Forlanę, sklepikarkę z Velathys, od której wyłudziliście dwadzieścia rojali, a teraz jestem Lady Inyanną z Ni-moya, panią Nissimom Prospect. Tak Bogini broni słabych i zmienia zło w dobro. Skinęła na strażników.
— Dostarczcie tych dwóch straży Pontifexa i powiedzcie, że zeznam przeciw nim później, lecz proszę dla nich o łaskę, o wyrok trzech miesięcy przy naprawie dróg czy coś takiego. Sądzę, że kiedy wyjdziecie, wezmę was na służbę. Jesteście bezwartościowymi łotrami, lecz nie brak wam sprytu i lepiej was pilnować, bo inaczej znów zaczniecie oszukiwać nieostrożnych.
Skinęła ręką. Złodziei odprowadzono.
— Przepraszam za to zamieszanie — zwróciła się do właściciela sklepu. — A teraz, jeśli chodzi o te kościane symbole miasta, twierdziłeś, że warte są po dwanaście rojalów sztuka. Co powiedziałbyś na trzydzieści rojalów za komplet z dodatkiem tej rzeźby bilantoona?
Spośród wszystkich dawnych istnień, których Hissune doświadczył w Rejestrze Dusz, właśnie życie Inyanny Forlany okazało się najbliższe jego sercu. Częściowo dlatego, że była kobietą współczesną — a więc świat, w którym się obracała, nie był mu tak obcy jak świat malarza psychicznych obrazów, kapitana statku próbującego opłynąć Majipoor lub Thesmy z Narabalu. Lecz głównym powodem, dla którego uznał byłą sklepikarkę z Velathys za pokrewną duszę, był fakt, że zaczęła nie mając niemal nic, a i to jej odebrano, lecz przecież zdołała osiągnąć wielkość i potęgę, a także, jak podejrzewał, coś w rodzaju szczęścia. Hissune doskonale rozumiał, że Bogini pomaga tym, którzy sami sobie pomagają; pod tym względem Inyanna wydała mu się podobna do niego samego. Oczywiście, miała szczęście — udało się jej zwrócić uwagę właściwych ludzi we właściwym czasie, ludzie ci pomogli jej przebyć długą drogę, lecz czy każdy nie jest panem własnego szczęścia? Hissune, który znalazł się na właściwym miejscu, gdy przed laty wygnany z Zamkowej Góry Lord Valentine przybył do Labiryntu, wierzył, iż tak jest z pewnością. Zastanawiał się, jakie cuda i jakie rozkosze przeznaczył mu w udziale los, jak on sam może lepiej ukształtować swoje przeznaczenie, by osiągnąć coś więcej niż pozycję urzędnika w Labiryncie, którą zajmował od tak dawna. Miał już osiemnaście lat i sam sobie wydawał się za stary na marzenia o wielkości. Lecz przecież zdawał sobie również sprawę, że w jego wieku Inyanna handlowała glinianymi misami i belami płótna w gorszej dzielnicy Velathys, a jednak w końcu odziedziczyła Nissimorn Prospect. Nie sposób więc przewidzieć, co czeka jego samego, bo przecież Lord Valentine może posłać po niego w każdej chwili. Lord Valentine przyjechał bowiem do Labiryntu przed tygodniem i mieszkał teraz w tym luksusowym apartamencie, w którym mieszka zawsze Koronal odwiedzający stolicę Pontyfikatu. Lord Valentine może wezwać go do siebie i powiedzieć: „Hissune, zbyt długo służyłeś mi wśród kurzu archiwów. Od dziś zawsze będziesz przy mnie, zamieszkasz na Zamkowej Górze!”
Читать дальше