Rincewind stanowczo ruszył na czworaka w stronę chaty. Pisnął cicho, gdy troll chwycił go niezbyt brutalnie, i postawił na nogach.
— Zadziwiające — oświadczył Dwukwiat i wychylił się dalej.
— Mówisz, że jest tam mnóstwo innych światów?
— Sądzę, że całkiem sporo — zgodził się troll.
— Przypuszczam, że można by wymyślić jakieś… sam nie wiem, coś, co chroniłoby przed zimnem — stwierdził mały człowieczek.
— Rodzaj statku, w którym można by przepłynąć nad Krawędzią i pożeglować do dalekich światów. Zastanawiam się…
— Nawet o tym nie myśl! — jęknął Rincewind. — Przestań mówić o takich rzeczach, słyszysz?
— W Krullu wszyscy mówią o takich rzeczach — wtrącił Tethis.
— To znaczy ci, którzy mają języki.
* * *
— Nie śpisz?
Dwukwiat chrapał w najlepsze. Rincewind szturchnął go mocno w żebra.
— Pytałem, czy nie śpisz? — warknął.
— Skrndmpff…
— Musimy się stąd wydostać, zanim przypłynie ta flota! Blask świtu, mętny jak woda po myciu naczyń, ściekał przez okno, pryskając na rozrzucone po podłodze skrzynie i pakunki.
Dwukwiat wymruczał coś i próbował zakopać się w stosie futer i koców, w jakie zaopatrzył ich Tethis.
— Popatrz, tu jest cała masa broni i różnych narzędzi — mówił Rincewind. — On gdzieś poszedł. Kiedy wróci, możemy go obezwładnić i… w każdym razie coś wymyślimy. Co ty na to?
— To chyba nie najlepszy pomysł — odparł Dwukwiat. — Poza tym okażemy niewdzięczność.
— Wielkie rzeczy. Wszechświat jest twardy.
Pogrzebał w stosach odpadków pod ścianami, aż znalazł ciężki scimitar o falistej klindze, niegdyś pewnie dumę i radość jakiegoś pirata. Broń sprawiała wrażenie, jakby swą skuteczność opierała w równej mierze na wadze, co na ostrzu. Rincewind uniósł ją niezgrabnie.
— Czy zostawiałby takie rzeczy, gdyby mogły mu zaszkodzić? — zastanowił się głośno Dwukwiat.
Nie zwracając na niego uwagi, Rincewind zajął pozycję za drzwiami. Kiedy otworzyły się po dziesięciu minutach, bez wahania ciął mieczem na wysokości, na której powinna się znaleźć głowa trolla. Klinga świsnęła w powietrzu i uderzyła o futrynę, a siła uderzenia rzuciła magiem o podłogę.
Usłyszał westchnienie. Zobaczył nad sobą twarz Tethisa; troll ze smutkiem kręcił głową.
— To by mnie nie zraniło — oświadczył. — A jednak zostałem zraniony. Głęboko zraniony.
Sięgnął ponad magiem i wyrwał miecz z belki. Na pozór bez wysiłku zgiął ostrze w obręcz i cisnął je na zewnątrz. Potoczyło się, aż trafiło na kamień i odskoczyło nadal wirując, by zatoczywszy srebrzysty łuk zniknąć wśród mgieł nad Krańcowym Wodospadem.
— Bardzo głęboko zraniony — powtórzył.
Sięgnął za drzwi, wniósł worek i rzucił go Dwukwiatowi.
— Jest tam trup jelenia, mniej więcej taki, jaki wam, ludziom, najbardziej odpowiada, a także kilka homarów i morski łosoś. Obwód dostarcza — dodał obojętnie.
Z wyrzutem spojrzał na turystę, a potem znów na Rincewinda.
— Na co się tak gapicie? — zapytał.
— Chodzi o to, że… — zaczął Dwukwiat.
— …w porównaniu do zeszłej nocy… — dodał Rincewind.
— …jesteś taki… mały — zakończył Dwukwiat.
— Rozumiem — odparł chłodno troll. — Przechodzimy do przytyków osobistych. — Wyprostował się na całą wysokość, czyli w obecnej chwili około czterech stóp. — To, że jestem zrobiony z wody, nie oznacza jeszcze, że jestem z drewna.
— Przepraszam. — Dwukwiat pospiesznie wyskoczył spod futer.
— Wy jesteście z brudu — mówił dalej troll. — Aleja nie wygłaszam uwag na temat spraw, na które nic nie możecie poradzić, prawda? Nie mamy wpływu na to, jak skonstruował nas Stwórca. Tak uważam. Ale skoro już musicie wiedzieć… tutejszy księżyc jest trochę silniejszy od krążących wokół naszego świata.
— Księżyc? — powtórzył Dwukwiat. — Nie różu…
— Widzę, że muszę wam to wyłożyć jak najprościej… — burknął kwaśnym tonem Tethis. — Cierpię na chroniczne pływy.
W półmroku chaty brzęknął dzwonek. Tethis przeszedł po skrzypiącej podłodze i stanął przy skomplikowanym urządzeniu zbudowanym z dźwigni, sznurków i dzwonków, umieszczonym na biegnącej przez izbę głównej linie Obwodu.
Dzwonek brzęknął znowu i potem przez kilka minut dźwięczał w dziwacznym, nierównym rytmie. Tethis słuchał, uważnie nadstawiając ucha.
Kiedy dzwonienie ucichło, odwrócił się powoli, z troską marszcząc czoło.
— Jesteście ważniejsi niż myślałem — rzekł. — Nie będziecie czekać na flotę ratunkową. Zabierze was latacz. Tak postanowili w Krullu. — Wzruszył ramionami. — A przecież nie zawiadamiałem, że tu jesteście. Ktoś znowu pił wino z orzechów vuo skeeh.
Ujął spory drewniany młotek zawieszony na filarze obok dzwonków i wybił nim krótki kurant.
— Kolejni odcinkowi będą sobie przekazywać tę wiadomość, aż dotrze do Krulla — wyjaśnił. — Genialne, prawda?
* * *
Nadleciał, pędząc o wzrost człowieka nad powierzchnią morza, pozostawiając za sobą spieniony ślad — to brutalnie uderzała o wodę moc, jaka utrzymywała go w powietrzu. Rincewind wiedział, co to za moc. Był tchórzem, nie zaprzeczał; był niekompetentny i nawet jako nieudacznik marnie sobie radził. Mimo to był jednak swego rodzaju magiem; znał jedno z Ośmiu Wielkich Zaklęć, sam Śmierć miał przyjść po niego, gdy będzie umierał, i na pierwszy rzut oka potrafił rozpoznać dobrze wyregulowaną magię.
Soczewka sunąca ku wyspie miała średnicę około dwudziestu stóp i była całkowicie przezroczysta. Na Obwodzie siedziało kilkunastu ludzi w czarnych szatach, każdy przypięty skórzaną uprzężą, każdy wpatrzony w fale z wyrazem takiego cierpienia, takiego wstrętu, aż zdawało się, że przejrzysta platforma obramowana jest szeregiem maszkaronów.
Rincewind odetchnął z ulgą. Był to dźwięk tak niezwykły, że aż Dwukwiat oderwał wzrok od nadlatującego dysku.
— Jesteśmy ważni, to jasne — wyjaśnił Rincewind. — Nie marnowaliby całej tej magii na dwójkę potencjalnych niewolników.
Uśmiechnął się szeroko.
— A co to jest? — spytał Dwukwiat.
— No cóż, sam dysk został pewnie stworzony w Cudownym Koncentratorze Fresnela — odparł autorytatywnie mag. — Wymaga to wielu rzadkich i nietrwałych składników, takich jak tchnienie demona i tak dalej. Potrzeba co najmniej ośmiu magów czwartej rangi, by sobie go wyobrazili. Ci magowie, którzy siedzą dookoła, muszą być utalentowanymi hydrofobami…
— Chcesz powiedzieć, że nienawidzą wody?
— Nie, to by nic nie dało. Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość. Oni czują obrzydzenie do wody, sama idea wody budzi w nich wstręt. Naprawdę dobrego hydrofoba trzeba szkolić od urodzenia, na odwodnionej wodzie. Kosztuje to majątek, nawet jeśli liczyć samą magię. Za to potem umieją znakomicie zamawiać pogodę. Chmury deszczowe zwyczajnie rezygnują i płyną gdzie indziej.
— To okropne — odezwał się wodny troll za ich plecami.
— Wszyscy umierają młodo. — Rincewind nie zwrócił na niego uwagi. — Po prostu nie mogą żyć sami ze sobą.
— Czasami wydaje mi się, że można przez całe życie wędrować po dysku i nie zobaczyć wszystkiego — westchnął Dwukwiat. — A teraz okazuje się, że są jeszcze inne światy. Kiedy pomyślę, że mogę umrzeć i nie widzieć nawet setnej części tego, co bym chciał, czuję się, no… — Urwał na chwilę. — Chyba pokorny. I bardzo zły, naturalnie.
Читать дальше