Terry Pratchett - Kolor magii

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Kolor magii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kolor magii: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kolor magii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

To pierwsza część słynnego wieloksięgu rozgrywającego się na płaskiej ziemi śmieszna, mądra i cudownie zadowalająca jak wszystkie książki Pratchetta. W odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska, skłębiona mgiełka gwiazd rozstępuje się z wolna… Spójrzcie…

Kolor magii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kolor magii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Tethis zachlupotał lekko, kiwając głową. Kiedy goście częstowali się zielonym winem, opowiedział im o Obwodzie i z jakim wysiłkiem został zbudowany; o starożytnym i mądrym królestwie Krull, które umieściło tę sieć kilka stuleci temu; o siedmiu flotach, które bez przerwy ją patrolują, by dokonywać napraw i odwozić zdobycz do Krulla; i o tym, jak Krull stał się krajem rozkoszy, gdzie władzę sprawują najbardziej uczeni badacze wiedzy; o tym, w jaki sposób nieustannie próbują zrozumieć każdy szczegół cudownej złożoności wszechświata; i jak to żeglarze wpadający w sieć Obwodu zostają niewolnikami, zwykle po wycięciu im języków. W tym miejscu przeczekał nerwowe pytania i przyjaznym tonem mówił dalej: o bezcelowości przemocy, niemożności ucieczki z wysepki, chyba że łodzią na jedną z trzystu osiemdziesięciu wysepek nadzorców, które leżą między tą skałą a samym Krullem, albo drogą skoku poza Krawędź… A także o licznych zaletach niemoty w porównaniu, dajmy na to, ze śmiercią.

Umilkł. Przytłumiony huk Krańcowego Wodospadu służył tylko temu, by nadać ciszy bardziej dotykalną strukturę.

Po chwili fotel na biegunach zaskrzypiał znowu. Podczas swego monologu Tethis urósł niepokojąco.

— Nie mam w tym żadnego interesu — dodał. — Ja również jestem niewolnikiem. Oczywiście, jeśli spróbujecie mnie pokonać, będę musiał was zabić, ale nie sprawi mi to żadnej przyjemności.

Rincewind spojrzał na lśniące pięści, spoczywające lekko na kolanach trolla. Podejrzewał, że zdolne są uderzać z mocą tsunami.

— Nie zrozumiałeś chyba — odezwał się Dwukwiat. — Jestem obywatelem Złotego Imperium. Krull z pewnością nie chciałby wzbudzić gniewu imperatora.

— A w jaki sposób imperator się o tym dowie? — zapytał troll. — Myślisz, że jesteś pierwszym rozbitkiem ze Złotego Imperium, który wpadł do Obwodu?

— Nie zostanę niewolnikiem! — krzyknął Rincewind. — Raczej… raczej skoczę z Krawędzi!

— Doprawdy? — zdziwił się troll. Fotel na biegunach trzasnął o ścianę, a jedno z niebieskich ramion objęło maga w pasie. Tethis wyszedł z chaty, bez wysiłku niosąc Rincewinda pod pachą.

Zatrzymał się dopiero na krawędziowym brzegu wyspy. Rincewind wrzasnął.

— Przestań, bo naprawdę cię zrzucę — warknął troll. — Przecież cię trzymam. Spójrz.

Rincewind spojrzał.

Przed nim roztaczała się jedwabista czerń, w której spokojnie świeciły przesłonięte lekką mgiełką gwiazdy. Lecz wzrok opadał w dół, ściągany jakąś straszną fascynacją.

Na Dysku nastała północ, słońce zatem przebywało daleko, daleko w dole, płynąc pod ogromną, oszronioną skorupą A’Tuina. Rincewind spróbował ostatniej szansy: wbił spojrzenie w czubki własnych butów, sterczących poza skałę… jednak otchłań oderwała je bez wysiłku.

Po obu stronach padały w nieskończoność dwie roziskrzone zasłony wody — to morskie fale opływały wysepkę w drodze do Krawędzi. Pięćdziesiąt sążni niżej największy łosoś, jakiego Rincewind w życiu widział, wyrwał się z piany w dzikim, gwałtownym i beznadziejnym wyskoku. Potem opadał, wirując w złocistym podziemnym blasku.

Głębokie cienie rozcinały ten blask niby kolumny podtrzymujące sklepienie wszechświata. Setki mil w dole mag dostrzegł jakiś kształt, kontur czegoś…

Jak w tych zabawnych obrazkach, na których rzeźbiony kielich zmienia się w profile dwóch twarzy, nagle ujrzał tę scenę w całkowicie nowej, przerażającej perspektywie. Daleko w dole tkwiła głowa słonia, wielka niczym solidny kontynent. Potężny kieł jak górski szczyt przesłaniał światło, rzucając ku gwiazdom szeroki stożek cienia. Głowa była nieco przechylona, a wielkie rubinowe oko przypominało czerwonego nadolbrzyma, który zaświecił w środku dnia.

A pod słoniem…

Rincewind przełknął ślinę i spróbował nie myśleć…

Pod słoniem nie było niczego prócz odległej, boleśnie jaskrawej tarczy słońca. A obok niej przepływało coś, co mimo łusek rozmiarów miasta, krost kraterów i księżycowych urwisk, bez wątpienia było płetwą.

— Mam puścić? — zaproponował troll.

— Gnahh — odpowiedział Rincewind, próbując się cofnąć.

— Już pięć lat żyję tu, na Krawędzi. Nie znalazłem w sobie dość odwagi — zahuczał Tethis. — Ty też nie, jeśli się nie mylę. Odstąpił, pozwalając Rincewindowi paść na ziemię. Dwukwiat podszedł do brzegu i wyjrzał.

— Fantastyczne — westchnął. — Gdybym miał teraz obrazkowe pudełko… Co jeszcze jest tam w dole? To znaczy, co byś zobaczył, gdybyś skoczył?

Tethis usiadł na głazie. Wysoko nad dyskiem księżyc wyszedł zza chmury i nadał ciału trolla połysk lodu.

— Tam w dole jest może mój dom — rzekł powoli. — Za tymi głupimi słoniami i śmiesznym żółwiem. Prawdziwy świat. Przychodzę tu czasem i patrzę, ale nie potrafię się zmusić, by zrobić ten decydujący krok… Prawdziwy świat z prawdziwymi ludźmi. Mam żony i dzieci, tam w dole… — Przerwał i wytarł nos. — Szybko się przekonujesz, jaki jesteś naprawdę… tu, na Krawędzi.

— Przestań to powtarzać. Błagam — jęknął Rincewind. Odwrócił się i zobaczył Dwukwiata stojącego obojętnie na samym brzegu skały. — Gnahh — dodał i spróbował zaryć się w kamieniu.

— W dole jest inny świat? — Dwukwiat wyjrzał za Krawędź. — A gdzie dokładnie? Troll skinął ręką.

— Gdzieś — powiedział. — Tyle tylko wiem. To był nieduży świat. Głównie niebieski.

— Wiec skąd się tu wziąłeś?

— Czy to nie oczywiste? — burknął Tethis. — Wypadłem za Krawędź!

* * *

Powiedział, że jego światem był Bathys, zagubiony gdzieś pośród gwiazd. Morskie ludy stworzyły tam kilka kwitnących cywilizacji w trzech wielkich oceanach, oblewających cały dysk. Tethis był mięsołowcą; należał do kasty, która w niebezpieczny sposób zarabiała na życie: w wielkich żaglowych jachtach wyruszali na ląd, ścigając stada jeleni i bawołów, zamieszkujących nawiedzane sztormami kontynenty. Jakaś zabłąkana burza wpędziła jego jacht na nieznane ziemie. Załoga przesiadła się do ratunkowego, wiosłowego wózka i odjechała w stronę dalekiego jeziora. Lecz Tethis, jako kapitan, postanowił zostać na pokładzie. Sztorm przeniósł jacht ponad skalną krawędzią świata, przy okazji rozbijając go w drzazgi.

— Na początku spadałem — mówił Tethis. — Ale spadanie nie jest takie złe. Dopiero lądowanie bywa bolesne, a pode mną niczego nie było. Widziałem, jak mój świat wirując odpływa w przestrzeń. Wreszcie zniknął wśród gwiazd.

— I co potem? — dopytywał się bez tchu Dwukwiat, spoglądając na przesłonięty mgłą wszechświat.

— Zamarzłem na kamień — odparł z prostotą Tethis. — Na szczęście, moja rasa potrafi to przeżyć. Tajałem od czasu do czasu, przelatując w pobliżu innych światów. Był taki jeden… chyba ten, gdzie mi się zdawało, że dookoła wyrasta dość dziwaczny górski łańcuch. Okazało się, że to największy smok, jakiego można sobie wyobrazić. Okrywał go śnieg i lodowce, a w dodatku trzymał w paszczy własny ogon. Przeleciałem ledwie kilka mil od powierzchni, przemknąłem nad nią jak kometa i już mnie nie było. A potem obudziłem się i wasz świat pędził ku mnie jak tort śmietankowy ciśnie ty ręką samego Stwórcy. No cóż, wylądowałem w morzu, niedaleko Obwodu, po opacznej stronie Krulla. Do Ogrodzenia wpadały najrozmaitsze istoty, a oni wtedy szukali niewolników do obsady stacji kontrolnych. W ten sposób trafiłem tutaj, — Urwał, patrząc z naciskiem na Rincewinda. — Co noc przychodzę w to miejsce i patrzę w dół — zakończył. — Nigdy nie skaczę. Niełatwo znaleźć odwagę tu, na Krawędzi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kolor magii»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kolor magii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kolor magii»

Обсуждение, отзывы о книге «Kolor magii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x