— Dopływamy do mojego domu — odezwał się morski troll. — Porozmawiamy, kiedy dotrzemy na miejsce. Na razie muszę wiosłować.
Rincewind stwierdził, że spojrzenie do przodu wymagałoby odwrócenia się i przekonania, jak naprawdę wygląda morski troll. Nie był pewien, czy ma na to ochotę. Wolał raczej podziwiać Krańcową Tęczę.
Wisiała we mgle o kilka długości poza Krawędzią Dysku; pojawiała się tylko rankiem ł wieczorem, gdy małe słońce wysyłało swe promienie spod potężnej skorupy A’Tuina, Żółwia Świata, a te uderzały w magiczne pole dysku dokładnie pod kątem prostym.
Podwójna tęcza jaśniała w chwale. Bliżej Krańcowego Wodospadu błyszczało siedem pospolitych barw, migocząc i skrząc się w wodnym pyle konających oceanów. Bladły jednak w porównaniu z szerszą wstęgą świecącą dalej i nie zniżającą się do dzielenia z nimi tego samego widma. To był Królewski Kolor, którego wszystkie pomniejsze są jedynie częściowym i niedoskonałym odbiciem: oktaryna, kolor magii. Żywy, jaskrawy, wibrujący, był bezdyskusyjnym odcieniem wyobraźni, ponieważ gdziekolwiek się pojawiał, stanowił znak, że zwykła materia jest zaledwie sługą mocy magicznego umysłu. Był czarem uwidocznionym.
Chociaż Rincewind zawsze uważał, że wygląda jak fiolet z domieszką zieleni.
* * *
Po chwili niewielka plamka na brzegu świata rozrosła się w wysepkę czy skałę położoną tak, że wody pieniły się wokół niej w gwałtownych wirach, nim rozpoczęły swój długi spadek. Stała tam chata z drewna wyrzuconego przez fale. Rincewind dostrzegł, że górna lina Obwodu po kilku żelaznych palach wspina się na ląd i przez małe okrągłe okienko wpada do wnętrza chaty. Dowiedział się później, że to dlatego, by troll natychmiast był alarmowany o nowych wrakach; w tym celu na linie wisiało w chwiejnej równowadze kilka dzwonków z brązu.
Prymitywne, pływające ogrodzenie z surowego drewna otaczało osiowy brzeg wysepki. Znajdowały się tam jeden czy dwa kadłuby wraków i sporo pływających bali, desek i całych pni drzew, niektóre jeszcze z zielonymi liśćmi. Blisko Krawędzi Dysku pole magiczne było tak silne, że wokół wszystkich obiektów lśniły mgliste aureole, gdy pierwotna iluzja rozładowywała się spontanicznie.
Po kilku krótkich szarpnięciach łódź uderzyła o drewniany trap. Uziemiła się i zamknęła obwód; Rincewind poczuł wszelkie znajome objawy potężnej aury okultystycznej — oleistej, niebieskawej w smaku i pachnącej blachą. Ze wszystkich stron opadała na świat czysta, rozproszona magia.
Mag i Dwukwiat wyszli na pomost i Rincewind po raz pierwszy ujrzał trolla.
Nie wyglądał tak strasznie, jak go sobie wyobrażał.
Hmm, mruknęła po chwili wyobraźnia.
Rzecz nie w tym, że troll był przerażający. Zamiast gnijącego, uzbrojonego w macki monstrum, jakiego oczekiwał, Rincewind zobaczył przed sobą krępego, ale nieszczególnie brzydkiego staruszka, który mógłby bez zwracania uwagi przejść po dowolnej ulicy. Pod warunkiem oczywiście, że przechodnie byliby przyzwyczajeni do widoku staruszków zbudowanych głównie z wody i prawie niczego więcej. Sprawiał wrażenie, jakby ocean postanowił stworzyć życie bez angażowania się w męczące dzieło ewolucji; zwyczajnie uformował część siebie na kształt dwunoga, po czym wysłał go, by chlupocząc spacerował po brzegu. Troll miał przyjemną, przejrzystoniebieską barwę. Rincewind zauważył niewielką ławicę srebrnych rybek, która przemknęła mu przez pierś.
— Nieładnie się tak gapić — oświadczył troll. Usta rozchyliły się z niewielkim grzebieniem piany i zamknęły dokładnie tak, jak woda nad wrzuconym kamieniem.
— Naprawdę? Czemu? — spytał Rincewind. Jak właściwie zachowuję spokój? — wrzeszczał do niego własny umysł. Czemu nie wariuję?
— Jeśli wejdziecie do mego domu, znajdę wam pożywienie i świeżą odzież — oznajmił z powagą troll.
Ruszył po skałach, nie oglądając się na nich. W końcu, dokąd jeszcze mogliby pójść? Zapadał zmrok, a nad Krawędzią dmuchała chłodna, wilgotna bryza. Zniknęła już ulotna Krańcowa Tęcza i przerzedzały się mgły nad wodospadem.
— Chodźmy. — Rincewind chwycił Dwukwiata za łokieć. Ale turysta wyraźnie nie chciał stąd odejść.
— Chodźmy — powtórzył mag.
— Jak myślisz? Kiedy zrobi się całkiem ciemno, zobaczymy może Wielkiego A’Tuina, Żółwia Świata? — zapytał Dwukwiat, spoglądając na kłęby chmur.
— Mam nadzieję, że nie. Naprawdę. A teraz już chodźmy, dobrze?
Dwukwiat z ociąganiem ruszył za nim w stronę chaty. Troll zapalił dwie lampy i siedział rozparty wygodnie w fotelu na biegunach. Wstał, gdy weszli, i napełnił dwa kubki zieloną cieczą z wysokiego dzbana. Fosforyzował lekko, jak czasem ciepłe morza w aksamitne letnie noce. By dodać barokowego lśnienia grozie Rincewinda, wyglądał też na kilka cali wyższego niż poprzednio.
Umeblowanie izby składało się głównie ze skrzynek.
— Uhm. Masz tu bardzo ładne mieszkanie — stwierdził Rincewind. — Interesujące.
Sięgnął po kubek i przyjrzał się lśniącej na dnie zielonej kałuży. Lepiej, żeby to nadawało się do picia, pomyślał. Ponieważ mam zamiar to wypić.
Przełknął.
Był to ten sam napój, który Dwukwiat podał mu w łodzi. Wtedy jednak umysł zignorował smak, zajęty ważniejszymi sprawami. Teraz miał dość czasu, by się nim rozkoszować.
Mag wykrzywił wargi. Zaskomlał cicho. Prawa noga podskoczyła mu konwulsyjnie i boleśnie kopnęła go w pierś.
Dwukwiat zakręcił płyn w swoim kubku i wciągnął w nozdrza aromat.
— Ghlen Livid — stwierdził. — Napój z fermentujących orzechów vuo skeeh liodestylowany w mojej ojczyźnie. Trochę dymny smak… Pikantny. Z krawędziowych plantacji w… niech pomyślę… prowincji Rehigreed, zgadza się? Z przyszłorocznych zbiorów, sądząc po kolorze. Wolno spytać, jak do ciebie trafił?
(Na florę dysku składają się zwykłe kategorie roślin, znane powszechnie jako jednoroczne — zasiewane i dojrzewające w późniejszym okresie tego samego roku, dwuletnie — zasiewane w danym roku i dojrzewające w następnym, i wieloletnie — zasiewane w danym roku i dojrzewające po wcześniejszym zawiadomieniu. Oprócz nich istnieją bardzo rzadkie rośliny zeszłoroczne. Z powodu niezwykłego skręcenia łańcuchów genetycznych w czwartym wymiarze wysiewa sieje w jednym roku, a dojrzewają w poprzednim. Winorośl orzechów vuo skeeh jest wyjątkowa, ponieważ daje plon do ośmiu lat przed rzuceniem nasion w glebę. Wino z orzechów vuo skeeh dawało niektórym smakoszom zdolność spojrzenia w przyszłość, która z punktu widzenia orzechów była przeszłością. Dziwne, ale prawdziwe.)
— Z czasem wszelkie rzeczy spływają do Obwodu — stwierdził filozoficznie troll, kołysząc się w fotelu. — Moim zadaniem jest zbieranie szczątków. Drewno, naturalnie. I statki. Beczułki wina. Bele materiałów. Wy.
W umyśle Rincewinda zajaśniało zrozumienie.
— To jest sieć, prawda? Zarzuciliście sieć wzdłuż brzegu morza.
— Obwód — pokiwał głową troll. Drobne fale przebiegły mu po piersi.
Rincewind spoglądał w fosforyzujący mrok wokół wyspy i uśmiechał się głupawo.
— Oczywiście — zawołał. — Zdumiewające! Zatopiliście bloki, mocując je do raf i… Wielcy bogowie! Ta sieć musi być bardzo mocna.
— Jest — przyznał Tethis.
— Można ją rozciągnąć na kilka mil, jeśli tylko znajdzie się dość skał i tak dalej…
— Dziesięć tysięcy mil. Patroluję tylko jeden odcinek.
— To jedna trzecia Krawędzi!
Читать дальше