Terry Pratchett - Kolor magii

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Kolor magii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kolor magii: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kolor magii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

To pierwsza część słynnego wieloksięgu rozgrywającego się na płaskiej ziemi śmieszna, mądra i cudownie zadowalająca jak wszystkie książki Pratchetta. W odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska, skłębiona mgiełka gwiazd rozstępuje się z wolna… Spójrzcie…

Kolor magii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kolor magii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Dr Rjinswand potarł dłonią czoło. Przydałby mu się drink.

* * *

Fale paradoksu rozlewały się po morzu przyczynowości. Najważniejszy zapewne fakt, o którym powinien pamiętać każdy, kto znalazł się poza sumą całkowitą multiwersum, to ten, że chociaż mag i turysta dopiero przed chwilą pojawili się w lecącym samolocie, to równocześnie lecieli tym samolotem w normalny sposób. Inaczej mówiąc: chociaż jest prawdą, że od niedawna istnieli w tym szczególnym systemie wymiarów, jest również prawdą, że żyli w nim od samego początku. W tym właśnie punkcie język potoczny rezygnuje i wychodzi na piwo.

Rzecz w tym, że kilka kwintylionów atomów zmaterializowało się właśnie (chociaż z drugiej strony wcale nie; patrz poniżej) we wszechświecie, gdzie, formalnie rzecz ujmując, być ich nie powinno. Na ogół rezultatem takiego zjawiska są potężne eksplozje. Ponieważ jednak wszechświaty są dość elastyczne, ten szczególny uratował się, natychmiastowo rozwijając swe czasowo-przestrzenne kontinuum w tył, aż do miejsca, gdzie dodatkowe atomy mogły zostać bezpiecznie przyjęte. Potem szybko przewinął z powrotem do tego kręgu blasku, który z braku lepszego terminu jego mieszkańcy zwykli nazywać Teraźniejszością. Oczywiście, zmieniło to historię: wybuchło parę wojen mniej, żyło parę dinozaurów więcej i tak dalej, ale ogólnie rzecz biorąc, cały epizod minął zadziwiająco spokojnie.

Jednakże na zewnątrz tego szczególnego wszechświata następstwa nagłego przeskoku odbijały się tam i z powrotem po powierzchni Sumy Wszechrzeczy, zakrzywiając całe wymiary i bez śladu zatapiając galaktyki.

Dr Rjinswand, lat 33, kawaler, urodzony w Szwecji, wychowany w New Jersey, specjalista od zjawisk utleniania totalnego w pewnych typach reaktorów jądrowych, nie miał o tym wszystkim pojęcia. Zresztą i tak by pewnie nie uwierzył.

Zweiblumen nadal był nieprzytomny. Stewardesa, która wśród oklasków pasażerów usadziła Rjinswanda w fotelu, pochyliła się niespokojnie nad chorym.

— Zawiadomiliśmy lotnisko — powiedziała. — Kiedy wylądujemy, karetka będzie już czekać. Przepraszam, ale z listy pasażerów wynika, że jest pan doktorem…

— Nie wiem, co mu jest — odparł pospiesznie Rjinswand. — Co innego, gdyby był reaktorem magnoxowym. Myśli pani, że to jakiś szok?

— Jeszcze nigdy…

Przerwał jej straszliwy łomot w ogonie samolotu. Kilku pasażerów krzyknęło. Naglą wichura wciągnęła każdy leżący na wierzchu magazyn i gazetę do wyjącej szaleńczo trąby powietrznej, wirującej z tyłu między fotelami.

Coś szło stamtąd do przodu. Coś dużego, podłużnego, drewnianego i obitego mosiądzem. Miało setki nóżek. I było tym, czym się wydawało: chodzącym kufrem tego rodzaju, jakie występują w książkach o piratach, po brzegi wypełnione zdobytym nieuczciwie złotem i drogimi kamieniami…

A potem to, co pewnie służyło za wieko, otworzyło się szeroko.

Nie było tam żadnych klejnotów. Było za to mnóstwo wielkich kwadratowych zębów, białych jak sykomor. I jeszcze pulsujący jęzor, czerwony jak mahoń.

Rjinswand patrzył przerażony, a starożytna walizka zbliżała się, by go pożreć. Chwycił nieprzytomnego Zweiblumena, jakby u niego szukał obrony. Bełkotał coś niezrozumiale. I rozpaczliwie pragnął znaleźć się gdzie indziej…

Zapadła absolutna ciemność.

Nastąpił ostry błysk.

Nagłe zniknięcie kilku kwintylionów atomów ze wszechświata, w którym i tak nie miały prawa się znaleźć, spowodowało dzikie wahnięcia harmonii Sumy Wszechrzeczy. Gorączkowo próbowała odzyskać równowagę, usuwając w ramach tego procesu pewną liczbę subrzeczywistości. Potężne fale pierwotnej magii wrzały dziko wokół fundamentów samego multiversum, wszystkimi szczelinami wlewając się do spokojnych dotychczas wymiarów i wywołując eksplozje novych i supernovych, kolizje gwiazd, przeloty dzikich gęsi i zatapianie urojonych kontynentów. Nawet w światach istniejących na przeciwnym końcu czasu obserwowano płonące oktaryną zachody słońca — efekt przebijających atmosferę wysokoenergetycznych cząstek magicznych. W kometarnym halo wokół legendarnego Lodowego Systemu Zerretu szlachetna kometa zmarła, gdy książę w ogniu przemknął po niebie.

Rincewind nie miał o tym pojęcia, gdy ściskając w pasie bezwładnego Dwukwiata, z wysokości kilkuset stóp spadał w dyskowe morze. Nawet konwulsje wszystkich wymiarów nie mogły złamać żelaznego Prawa Zachowania Energii. Krótka podróż Rjinswanda samolotem wystarczyła, by przenieść go o kilkaset mil w poziomie i o siedem tysięcy stóp w pionie.

Słowo „samolot” rozbłysło w umyśle Rincewinda i zgasło.

Czy to nie statek płynął tam w dole?

Zimne wody Okrągłego Morza uniosły się ku niemu i wessały w głąb w zielonym, duszącym uścisku. W chwilę potem zabrzmiał kolejny plusk: to wpadł do morza Bagaż, wciąż noszący nalepkę z potężną runą podróżną TWA.

Później wykorzystali go jako tratwę.

NA KRAWĘDZI

Prace trwały długo, ale dzieło było już niemal na ukończeniu. Niewolnicy rozbijali resztki glinianej formy.

Inni starannie polerowali burty srebrzystym piaskiem; metal zaczynał już świecić w słońcu jedwabistym, organicznym połyskiem świeżego spiżu. Był wciąż ciepły, mimo tygodnia studzenia w wykopie odlewniczym.

Arcyastronom Krulla skinął lekko ręką i tragarze ustawili jego tron w cieniu kadłuba.

Jak ryba, pomyślał. Wielka latająca ryba. Z jakich to mórz?

— Jest rzeczywiście wspaniały — szepnął. — Prawdziwe dzieło sztuki.

— Rzemiosła — odezwał się stojący obok krępy mężczyzna.

Arcyastronom odwrócił się powoli i spojrzał na niewzruszoną twarz mówiącego. Nietrudno jest uzyskać niewzruszony wyraz, gdy ma się dwie złote kule w miejsce oczu. Błyszczały niepokojąco.

— Istotnie, rzemiosła — przyznał z uśmiechem astronom. — Na całym dysku nie ma chyba mistrza rzemiosł lepszego od ciebie, Złotooki. Czy mam rację?

Rzemieślnik zamyślił się. Nagie ciało — to znaczy nagie, jeśli nie liczyć pasa z narzędziami, naręcznego liczydła i głębokiej opalenizny — znieruchomiało, gdy rozważał implikacje ostatniej uwagi. Złote oczy zdawały się spoglądać w jakiś inny świat.

— Odpowiedź brzmi jednocześnie „tak” i „nie” — oznajmił w końcu. Stojący za tronem pomniejsi astronomowie aż jęknęli na takie pogwałcenie etykiety, lecz Arcyastronom jakby tego nie zauważył.

— Mów dalej — zezwolił.

— Nie posiadłem kilku ważnych umiejętności. Mimo to jednak ja właśnie jestem Złotookim Srebrnorękim Dactylosem. Ja stworzyłem Metalowych Wojowników, strzegących Grobowca Pitchiu, zaprojektowałem Świetlne Tamy Wielkiego Nefu, zbudowałem Pałac Siedmiu Pustyń. A przecież… — Podniósł dłoń i stuknął w oko, które brzęknęło cicho. — Kiedy zbudowałem dla Pitchiu armię golemów, obdarował mnie złotem, a potem, by żadne inne z moich dzieł nie mogło dorównać temu, które stworzyłem dla niego, wyłupił mi oczy.

— Rozsądne, ale okrutne — ocenił ze współczuciem Arcyastronom.

— Tak… Nauczyłem się więc słyszeć temperaturę metali i widzieć palcami. Nauczyłem się rozpoznawać rudy po smaku i zapachu. Zrobiłem sobie oczy, ale nie mogę sprawić, by widziały. Potem wezwano mnie, bym zbudował Pałac Siedmiu Pustyń. W następstwie emir obsypał mnie srebrem, po czym, co nie do końca mnie zaskoczyło, kazał odciąć prawą rękę.

— Poważne utrudnienie w pracy — przyznał Arcyastronom.

— Zużyłem część srebra, by zrobić sobie tę oto nową rękę; wykorzystałem w tym celu swą niezrównaną wiedzę o dźwigniach i osiach. Ta ręka wystarcza mi. Kiedy wzniosłem pierwszą wielką Świetlną Tamę o pojemności pięćdziesięciu tysięcy godzin dziennego światła, rady plemienne Wielkiego Nefu postanowiły obdarować mnie wspaniałymi jedwabiami i podciąć wiązadła w kolanach, bym nie mógł uciec. Musiałem więc z części jedwabiu i pędów bambusa zbudować machinę latającą, w której wystartowałem z najwyższej wieży mojego więzienia.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kolor magii»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kolor magii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kolor magii»

Обсуждение, отзывы о книге «Kolor magii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x