Ryk był coraz głośniejszy. Ośmiornica większa od wszystkiego, co Rincewind w życiu widział, wyskoczyła ponad wodę o kilkaset sążni od nich i szaleńczo chlapiąc mackami zapadła się z powrotem. Coś innego, co było wielkie i na szczęście nierozpoznawalne, zawyło we mgle. Cała eskadra latających ryb wzleciała w chmurze tęczowych kropel i zdołała zyskać kilka łokci, nim opadła i porwał ją wir.
Świat kończył się pod nimi. Rincewind odrzucił wiadro i chwycił maszt, a ryk — ostateczny koniec wszystkiego — zbliżał się ku nim coraz prędzej.
— Muszę to zobaczyć — zawołał Dwukwiat, na wpół padając, na wpół nurkując w stronę dziobu.
Coś twardego i sztywnego uderzyło o kadłub, który obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i przywarł burtą do niewidocznej przeszkody. Statek zatrzymał się nagle i fala zimnej morskiej piany spłynęła po pokładzie tak, że na kilka sekund Rincewinda zakryła wrząca zielona topiel. Spróbował krzyknąć, a potem podwodny świat nabrał głębokiego, dudniącego, fioletowego koloru zanikającej świadomości… ponieważ mniej więcej w tym momencie Rincewind zaczął tonąć.
* * *
Przebudził się z ustami pełnymi palącej cieczy, a kiedy ją przełknął, piekący ból w gardle wyrwał go z nieświadomości. Na plecach czuł ucisk desek pokładu, a Dwukwiat przyglądał mu się z wyrazem głębokiej troski. Rincewind stęknął i usiadł. Jak się okazało, popełnił błąd. Koniec świata był oddalony ledwie o kilka stóp.
Poza nim, odrobinę poniżej nieskończonego Wodospadu Krawędziowego, znajdowało się coś absolutnie cudownego.
* * *
Jakieś siedemdziesiąt mil od tego miejsca, w bezpiecznej odległości od krańcowego prądu, akacja z czerwonymi żaglami, typowymi dla niezależnego handlarza niewolników, dryfowała bez celu wśród aksamitnego zmierzchu. Załoga — ci, którzy pozostali — tłoczyła się na dziobowym pokładzie, otaczając mężczyzn pracujących gorączkowo przy tratwie.
Kapitan — krępy mężczyzna noszący łokciowe turbany, charakterystyczne dla plemion Wielkiego Nefu, bywał w świecie i poznał wiele dziwów i niezwykłych ludzi. Potem sporą ich część ukradł lub porwał w niewolę. Swoją karierę zaczął jako żeglarz na Odwodnionym Oceanie w samym sercu najsuchszej pustyni Dysku. (Woda na Dysku ma niezwykły, czwarty stan skupienia, wynikający z intensywnego upału oraz wysuszającego działania oktarynowego światła; pod wpływem tych czynników odwadnia się, pozostawiając srebrzysty pył podobny do płynącego swobodnie piasku. Dobrze zaprojektowany kadłub może bez wysiłku sunąć po takim podłożu. Odwodniony Ocean to dziwne miejsce, lecz nie aż tak dziwne, jak żyjące w nim ryby.)
Kapitan nigdy jeszcze nie przestraszył się naprawdę. Teraz był przerażony.
— Nic nie słyszę — szepnął do pierwszego oficera. Oficer wbił spojrzenie w mrok.
— Może wypadł za burtę — zasugerował z nadzieją.
Jakby w odpowiedzi z pokładu wiosłowego pod nimi dobiegło przeraźliwe dudnienie i odgłos pękającego drewna. Marynarze stłoczyli się lękliwie, potrząsając toporami ł pochodniami.
Prawdopodobnie nie ośmieliliby się ich użyć, nawet gdyby Potwór ruszył prosto na nich. Zanim w pełni zrozumiano jego straszliwą naturę, kilku ludzi spróbowało ataku siekierami. W rezultacie porzucił wytrwałe przeszukiwanie statku i albo wypchnął ich za burtę, albo… pożarł? Kapitan nie był całkiem pewien. Potwór wyglądał jak zwykły kufer, może nieco większy niż przeciętny, ale nie aż tak, by wzbudzić jakieś podejrzenia. Co prawda, czasami zawierał w sobie takie rzeczy jak stare skarpety, jednak kiedy indziej… kapitan zadrżał… wydawał się… zdawał się mieć… Spróbował o tym nie myśleć. Tyle że ludzie, którzy utonęli za burtą, mieli chyba więcej szczęścia od tych, których dogonił. O tym również spróbował nie myśleć. Tam były zęby, straszne zęby podobne do drewnianych, białych nagrobków, i jęzor czerwony jak mahoń…
Spróbował o tym nie myśleć. Bezskutecznie.
O jednym za to myślał z goryczą. To już ostatni raz ocalił przed utonięciem niewdzięcznych ludzi, spotkanych w niezwykłych okolicznościach. Przecież lepsza chyba niewola niż rekiny, prawda? A potem uciekli, a kiedy marynarze zbadali ich kufer… a właściwie skąd się wzięli pośrodku spokojnego oceanu, siedząc na wielkim kufrze?… a ten odgrr… Znowu spróbował o tym nie myśleć, ale musiał się zastanowić, co się stanie, gdy przeklęty stwór pojmie, że jego właściciela nie ma już na pokładzie…
— Tratwa gotowa, panie — oznajmił pierwszy oficer.
— Do wody z nią — krzyknął kapitan. I: — Opuścić pokład! — I jeszcze: — Podpalić statek!
W końcu nietrudno będzie zdobyć drugi statek, filozofował. A zanim człowiekowi dadzą drugie życie, długo musi się naczekać w tym raju reklamowanym przez mułłów. Niech to czarodziejskie pudło żre homary.
Niektórzy z piratów zyskiwali nieśmiertelność przez okrutne i śmiałe czyny. Inni zyskiwali nieśmiertelność gromadząc olbrzymie skarby. Lecz kapitan już bardzo dawno temu zdecydował, że ogólnie rzecz biorąc wolałby osiągnąć nieśmiertelność nie umierając.
* * *
— Co to jest, do licha? — chciał wiedzieć Rincewind.
— Piękna — szepnął w natchnieniu Dwukwiat.
— Wyrażę opinię, kiedy się dowiem, co to jest — odparł mag.
— To Krańcowa Tęcza — wyjaśnił jakiś głos tuż za jego uchem. — Macie wielkie szczęście, że możecie ją oglądać. W każdym razie od góry.
Głosowi towarzyszył podmuch chłodnego, pachnącego rybami oddechu. Rincewind znieruchomiał.
— Dwukwiacie… — zaczął.
— Tak?
— Jeśli odwrócę się teraz, co zobaczę?
— Ma na imię Tethis. Twierdzi, że jest morskim trollem. To jego łódź. Uratował nas — wyjaśnił Dwukwiat. — Odwrócisz się?
— Chwilowo nie, dziękuję. Więc dlaczego nie spadamy za Krawędź? — zapytał Rincewind z lodowatym spokojem.
— Ponieważ wasz statek trafił w Obwód — odpowiedział głos za plecami (tonem, który malował w wyobraźni obrazy podwodnych otchłani i stworów zaczajonych wśród raf).
— Obwód? — powtórzył.
— Tak. Biegnie wokół krawędzi świata — wyjaśnił niewidoczny troll. Rincewindowi zdawało się, że wśród huku wodospadu słyszy plusk wioseł. W każdym razie miał nadzieję, że to wiosła.
— Ach, masz na myśli obwód. Obwód tworzący brzeg wszelkich kształtów.
— Tak samo jak Obwód — zgodził się troll.
— Jemu chodzi o to… — Dwukwiat wyciągnął rękę.
Rincewind spojrzał wzdłuż jego palca, lękając się tego, co może zobaczyć…
Po osiowej stronie łodzi biegła lina zawieszona kilka stóp nad spienioną wodą. Łódź była do niej przywiązana, zacumowana, lecz ruchoma dzięki skomplikowanemu systemowi rolek i małych drewnianych kółek. Przesuwały się po linie, gdy niewidoczny wioślarz popychał szalupę wzdłuż brzegu Krańcowego Wodospadu. To rozwiązywało jedną z kwestii… ale na czym wisiała lina?
Rincewind przesunął spojrzenie wzdłuż niej; dostrzegł solidny drewniany słup sterczący z wody kilka sążni przed dziobem. Obserwował, jak łódź zbliża się i mija podporę, a małe kółka stukają rytmicznie, tocząc się po szczelinie, najwyraźniej w tym właśnie celu wyciętej.
Rincewind zauważył także cieńsze liny, zwisające z głównej co jakieś pół sążnia.
Znowu popatrzył na Dwukwiata.
— Widzę, co to JEST — stwierdził. — Ale CO to jest? Dwukwiat wzruszył ramionami.
Читать дальше