— …po czym zostaliśmy sponiewierani przez strażnikowi wrzuceni tutaj…
— Delikatnie wepchnięci — poprawił Garhartra.
— …do, jak się okazało, zdumiewająco wystawnej komnaty, gdzie czeka całe to jedzenie i człowiek twierdzący, że poświęci swe życie, by nas uszczęśliwić — zakończył Dwukwiat. — Chodzi mi właśnie o ten brak spójności.
— Ehm — wtrącił Rincewind. — On chce wiedzieć, czy znowu zaczniecie być ogólnie nieprzyjemni? Czy to tylko przerwa obiadowa?
Garhartra uspokajającym gestem wzniósł ręce.
— Proszę… proszę… Musieliśmy koniecznie doprowadzić was tutaj jak najprędzej. I nie zamierzamy uczynić z was niewolników. Tego możecie być całkiem pewni.
— To pięknie — odetchnął Rincewind.
— Natomiast owszem, zostaniecie złożeni w ofierze — kontynuował pogodnie Garhartra.
— W ofierze? Chcecie nas zabić? — wykrzyknął mag.
— Zabić? No oczywiście. Naturalnie! Co by to była za ofiara bez zabijania? Ale nie martwcie się: umrzecie względnie bezboleśnie.
— Względnie? Względem czego?
Rincewind podniósł wysoką zieloną butelkę, pełną meduzowego wina z morskich winogron, zamachnął się i z całej siły cisnął nią w Mistrza Gościnności. Ten podniósł dłoń, jakby chciał się zasłonić.
Z jego palców z trzaskiem strzeliły oktarynowe płomienie, a powietrze stało się nagle gęste i oleiste, co świadczyło o silnym wyładowaniu magicznym. Butelka zwolniła i zatrzymała się w locie, wirując powoli.
Równocześnie niewidzialna moc uniosła Rincewinda i rzuciła przez całą komnatę, aż bez tchu wylądował w niewygodnej pozycji na ścianie. Wisiał tak z ustami otwartymi w zdumieniu i wściekłości.
Garhartra opuścił dłoń i delikatnie otarł ją o szatę.
— To wcale nie sprawia mi przyjemności — zapewnił.
— Rozumiem — mruknął Rincewind.
— Ale dlaczego chcecie nas złożyć w ofierze? — zapytał Dwukwiat. — Przecież nawet nas nie znacie!
— W tym właśnie rzecz. Składanie w ofierze przyjaciół dowodzi braku wychowania. Poza tym, no… zostaliście wskazani. Nie znam zbyt dobrze tego boga, o którego chodzi, ale udzielił bardzo wyraźnych instrukcji. Przepraszam was, teraz muszę już iść. Mam jeszcze mnóstwo pracy. Wiecie, jak to jest. — Mistrz Gościnności otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. — Czujcie się jak u siebie w domu i nie martwcie na zapas.
— Przecież niczego nam nie wytłumaczyłeś! — jęknął Dwukwiat.
— Chyba nie warto, prawda? Po co was męczyć wiedzą, skoro jutro rano złożą was w ofierze? Śpijcie dobrze. W każdym razie względnie dobrze.
Zamknął drzwi. Krótki oktarynowy błysk wokół futryny świadczył, że zostały magicznie zapieczętowane i żaden zwykły ślusarz nie zdoła ich teraz otworzyć.
* * *
Dzyń, dryń, bim, brzęczały dzwonki wzdłuż Obwodu podczas księżycowej nocy, rozbrzmiewającej rykiem Krańcowego Wodospadu.
Terton, nadzorca 45 Odcinka, nie słyszał takiego hałasu od tamtej pamiętnej nocy, kiedy pięć lat temu w sieć Obwodu wpadł gigantyczny kraken. Wystawił głowę z chaty, którą z braku dogodnych wysepek wzniesiono na palach wbitych w morskie dno, ł spojrzał w ciemność. Raz czy dwa wydało mu się, że dostrzega w dali jakiś ruch. Prawdę mówiąc, mógł powiosłować i sprawdzić, co spowodowało takie zamieszanie. Lecz w lepkiej ciemności ten pomysł nie wydawał się szczególnie znakomity. Dlatego Terton zatrzasnął drzwi, na rozszalałe dzwonki narzucił jakieś worki i spróbował zasnąć.
Nie udało mu się, gdyż nawet główna lina Obwodu wibrowała teraz, jakby skakało po niej coś wielkiego i ciężkiego. Przez kilka minut Terton wpatrywał się w sufit i usiłował nie myśleć o długich mackach i oczach wielkości jezior. Potem zdmuchnął latarnię i ostrożnie uchylił drzwi.
Coś rzeczywiście zbliżało się wzdłuż Obwodu, wielkimi skokami pokonując całe sążnie liny. Na moment wyłoniło się z mgły i Terton zobaczył prostokątną, oblepioną wodorostami plamę. Chociaż nie miała żadnych rysów, z których mógłby to wydedukować, najwyraźniej była bardzo, ale to bardzo zła.
Chata rozpadła się w drzazgi, gdy potwór przebił się przez ścianę. Terton ocalał, uczepiony Obwodu; kilka tygodni później zabrała go powracająca flota ratunkowa. Po pewnym czasie uciekł z Krulla na porwanym lataczu (jako że wykształcił w sobie hydrofobię o niespotykanie wysokim natężeniu) i po wielu przygodach dotarł do Wielkiego Nefu, regionu Dysku tak suchego, że ma nawet ujemną sumę opadów. Terton twierdził jednak, że panuje tu nieprzyjemna wilgoć.
* * *
— Sprawdziłeś drzwi?
— Tak — odparł Dwukwiat. — I nie są mniej zamknięte niż ostatnim razem, kiedy o to pytałeś. Jest jeszcze okno.
— Znakomita droga ucieczki — mruknął Rincewind ze swego miejsca na ścianie. — Mówiłeś, że wychodzi na Krawędź. Wystarczy zrobić krok, prawda, i pofrunąć w przestrzeń. Można zamarznąć na kamień, trafić ze straszliwą prędkością w jakiś inny świat albo runąć w płonące serce słońca.
— Warto spróbować — mruknął Dwukwiat. — Chcesz herbatnika z wodorostów?
— Nie!
— Kiedy zejdziesz na dół?
Rincewind warknął gniewnie, po części dlatego, że odczuwał zakłopotanie. Garhartra rzucił rzadko używane i trudne zaklęcie zwane Osobistym Zaburzeniem Grawitacyjnym Atavarra. W rezultacie, aż do całkowitego rozładowania czaru, ciało Rincewinda trwało w przekonaniu, iż „dół” leży pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do kierunku ogólnie akceptowanego jako „dół” przez przytłaczającą większość mieszkańców Dysku. Dokładniej mówiąc, Rincewind stał na ścianie.
Butelka tymczasem wisiała bez podparcia w powietrzu, kilka łokci od niego. W jej przypadku czas… może nie stanął do końca, ale zwolnił o kilka rzędów wielkości. Jak dotąd jej trajektoria w ciągu kilku godzin wydłużyła się o kilka cali, przynajmniej według oceny Rincewinda i Dwukwiata. Szkło lśniło w blasku księżyca.
Rincewind westchnął i spróbował jakoś ułożyć się na ścianie.
— Dlaczego ty się w ogóle nie martwisz? — spytał rozdrażniony. — Siedzimy tu i czekamy, aż rano złożą nas w ofierze temu czy innemu bogu, a ty spokojnie zajadasz kanapki ze skorupiaków.
— Mam nadzieję, że jakoś się to wszystko rozwiąże.
— I nawet nie wiemy, dlaczego właściwie chcą nas zabić — mówił dalej mag.
A chciałbyś wiedzieć, prawda?
— Ty to powiedziałeś? — spytał Rincewind.
— Co powiedziałem?
Zaczynasz słyszeć glosy, oznajmił głos w myślach Rincewinda.
Znieruchomiał, siedząc bokiem na ścianie.
— Kim jesteś? — zapytał.
Dwukwiat spojrzał na niego z troską.
— Jestem Dwukwiat — odpowiedział. — Pamiętasz mnie chyba. Rincewind przycisnął ręce do skroni.
— W końcu się stało — jęknął. — Tracę rozum.
Niezły pomysł, ocenił głos. I tak z niego nie korzystałeś.
Zaklęcie przyszpilające Rincewinda do ściany zniknęło z cichym trzaskiem. Mag runął na twarz i wylądował twardo na podłodze.
Ostrożnie… prawie mnie zgniotłeś.
Rincewind uniósł się na łokciach i sięgnął do kieszeni. Kiedy wyciągnął rękę, na dłoni siedziała zielona żaba; oczy lśniły jej dziwnie w blasku księżyca.
— Ty?
Połóż mnie na podłodze i odsuń się . Żaba mrugnęła. Rincewind spełnił polecenie i odciągnął na bok zaskoczonego Dwukwiata.
Komnata pociemniała. Rozległ się głośny świst i szum jakby wichury. W stronę leżącego nieruchomo płaza popłynęły wstęgi zielonego, fioletowego i oktarynowego światła, rzucając na wszystkie strony maleńkie błyskawice. Po chwili żaba zniknęła w złocistym obłoku, który sięgał coraz wyżej, napełniając komnatę ciepłym, żółtym blaskiem. W jego wnętrzu drżał ciemniejszy kształt, który na ich oczach wydłużał się i falował. A przez cały czas wibrował cienki, ogłuszający pisk pola magicznego o wysokim natężeniu…
Читать дальше