Terry Pratchett - Kolor magii

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Kolor magii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kolor magii: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kolor magii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

To pierwsza część słynnego wieloksięgu rozgrywającego się na płaskiej ziemi śmieszna, mądra i cudownie zadowalająca jak wszystkie książki Pratchetta. W odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska, skłębiona mgiełka gwiazd rozstępuje się z wolna… Spójrzcie…

Kolor magii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kolor magii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Rozległ się dźwięk delikatny jak ziewnięcie komara.

Wartownik zbadał wzrokiem opustoszałą ulicę. Dostrzegł odblask księżyca na czymś leżącym w błocie kilka sążni od niego. Podniósł to. Światło lśniło odbite od złota. Oddech wartownika był niemal wystarczająco głośny, by echo poniosło go wzdłuż alei.

Znowu coś zadźwięczało i kolejna moneta potoczyła się do rynsztoka po drugiej stronie ulicy.

Zanim ją podniósł, kawałek dalej dostrzegł następną, wirującą jeszcze. Złoto, jak pamiętał, powstaje podobno ze skrystalizowanego światła gwiazd. Aż do dzisiaj nie wierzył, by coś tak ciężkiego mogło naturalnie spadać z nieba.

Kiedy dotarł do wylotu alejki naprzeciwko, spadły kolejne monety. Były jeszcze w worku i było ich bardzo dużo, a Rincewind z całej siły opuścił mu je na głowę.

Kiedy wartownik odzyskał przytomność, spostrzegł obłąkane oczy maga, który przystawiał mu miecz do gardła. W dodatku czuł na nodze uchwyt czegoś ukrytego w ciemności.

To był bardzo niepokojący uchwyt. Sugerował, że ten, co trzyma, może chwycić jeszcze mocniej Jeśli tylko przyjdzie mu ochota.

— Gdzie on jest? Ten bogaty cudzoziemiec? — syknął mag. — Tylko szybko.

— Co mnie trzyma za nogę? — zapytał jeniec z nutą przerażenia w głosie. Spróbował się wyrwać. Nacisk wzrósł.

— Wolałbyś nie wiedzieć — odparł Rincewind. — Uważaj, co do ciebie mówię. Gdzie cudzoziemiec?

— Nie tutaj! Zabrali go do Grubasa! Wszyscy go szukają! Ty jesteś Rincewind, prawda? A kufer… kufer, co zagryza ludzi… nienienienie… Litości!

Rincewind zniknął. Wartownik poczuł, że niewidoczny trzymacz nóg zwalnia uchwyt. Kiedy wreszcie spróbował wstać, coś wielkiego, ciężkiego i kanciastego wyskoczyło na niego z ciemności i pognało za magiem. Coś na setkach maleńkich stóp.

* * *

Mając do pomocy jedynie swoje amatorskie rozmówki, Dwukwiat usiłował objaśnić Grubasowi sekrety tu-bez-pie-czeni. Tłusty oberżysta słuchał uważnie, a jego małe czarne oczka połyskiwały żywo.

Przy drugim końcu stołu Ymor obserwował ich z dyskretnym rozbawieniem, od czasu do czasu rzucając swoim krukom resztki jedzenia. Withel krążył nerwowo po sali.

— Za bardzo się gryziesz — zauważył Ymor, nie odrywając wzroku od siedzącej naprzeciw pary. — Czuję to, Stren. Któż ośmieliłby się nas tutaj zaatakować? A ten rynsztokowy mag sam przyjdzie. Jest tchórzem. Spróbuje się dogadać. Wtedy będziemy go mieli. I złoto. I kufer.

Jedyne oko Withela spojrzało wrogo. Uderzył pięścią w otwartą dłoń, okrytą czarną rękawicą.

— Kto by uwierzył, że na całym dysku jest aż tyle myślącej gruszy? — burknął. — Skąd mogliśmy wiedzieć?

— Nie gryź się, Stren. Jestem pewien, że tym razem poradzisz sobie lepiej — stwierdził uprzejmie Ymor.

Jego zastępca parsknął z niechęcią i ruszył wokół sali, by po-znęcać się nad swoimi ludźmi. Ymor nadal obserwował obcego.

To dziwne, ale ten mały człowieczek wyraźnie nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Ymor widział, jak kilka razy rozejrzał się dookoła z głęboką satysfakcją. Strasznie długo rozmawiał też z Grubasem i Ymor dostrzegł, jak z rąk do rąk przechodzi kawałek pergaminu. Grubas wręczył cudzoziemcowi monetę. Co dziwniejsze, to…

W końcu Grubas wstał. Kiedy człapał obok krzesła Ymora, największy ze złodziei wyciągnął ramię i pochwycił fartuch tłuściocha w żelazny uścisk.

— O czym mówiliście, przyjacielu? — spytał niegłośno.

— N… nic, Ymor. Taka osobista sprawa.

— Między przyjaciółmi nie ma tajemnic, Grubasie.

— Yhm. Właściwie sam nie jestem przekonany. To jakby zakład, rozumiesz? — tłumaczył zdenerwowany oberżysta. — Tu-bez-pieczeni, tak to się nazywa. Taki zakład, że „Rozbity Bęben” się nie spali.

Ymor patrzył mu w oczy, aż zakłopotany Grubas zaczął się wiercić ze strachu. Naczelny złodziej wybuchnął śmiechem.

— Ta przeżarta przez korniki sterta desek? Ten człowiek musi być wariatem.

— Tak, ale wariatem z pieniędzmi. Twierdzi, że teraz, kiedy mam… nie pamiętam tego słowa, zaczyna się na „P”, to jakby postawione pieniądze… ludzie, dla których pracuje w Imperium Agatejskim, zapłacą. Gdyby „Rozbity Bęben” się spalił. Chociaż wolałbym, żeby nie. Żeby się nie spalił. „Rozbity Bęben”, znaczy. To znaczy, jest dla mnie jak dom, ten „Bęben”…

— Nie jesteś taki głupi, co? — mruknął Ymor i odepchnął oberżystę.

Drzwi odskoczyły na zawiasach i huknęły o ścianę.

— Uwaga! To moje drzwi! — wrzasnął Grubas. Natychmiast jednak uświadomił sobie, kto stoi w progu i zanurkował pod stół. Ułamek sekundy później krótka, czarna strzałka przemknęła w powietrzu i wbiła się w blat.

Ymor ostrożnie wyciągnął rękę i nalał drugi kufel piwa.

— Przysiądziesz się, Zlorf? — zapytał spokojnie. — A ty odłóż ten miecz, Stren. Zlorf Flanelostopy jest naszym przyjacielem.

Mistrz Gildii Skrytobójców zręcznie zakręcił dmuchawką i jednym płynnym ruchem wsunął ją do olstra.

— Stren! — zawołał Ymor.

Okryty czernią złodziej syknął gniewnie i schował miecz. Jednak nie odrywał dłoni od rękojeści, a wzroku od skrytobójcy.

Nie było to łatwe. Awans w Gildii Skrytobójców uzyskuje się w drodze egzaminu konkursowego. Część praktyczna jest najważniejsza, a właściwie nawet jedyna. Stąd też otwartą, szczerą twarz Zlorfa w całości pokrywały blizny, rezultat nazbyt wielu bliskich spotkań. Prawdopodobnie od samego początku nie była ona szczególnie przystojna. Plotka głosiła, że Zlorf wybrał sobie fach wymagający czarnych kapturów, płaszczy i wałęsania po nocy głównie dlatego, że istniała w jego rodzie odnoga, lękających się dnia, trolli. Ludzie, którzy powtarzali tę po twarz w zasięgu słuchu Zlorfa, na ogół zanosili swe uszy do domu w kapeluszach.

Zlorf zbiegł po schodach, a za nim kilku jeszcze zabójców.

— Przyszedłem po turystę — oznajmił, stając przed Ymorem.

— Czy to na pewno twoja sprawa, Zlorf?

— Tak. Grinjo, Urmond, bierzcie go.

Dwóch skrytobójców wystąpiło naprzód. I nagle Stren zastąpił im drogę. Jego miecz zmaterializował się o cal od ich gardeł, jakby nie musiał przemieszczać się w przestrzeni.

— Być może, zdołam zabić tylko jednego z was — warknął złodziej. — Ale sugeruję, żebyście odpowiedzieli sobie na pytanie: którego?

— Spójrz w górę, Zlorf — zaproponował Ymor. Szereg wrogich, żółtych oczu błysnął z ciemności między krokwiami.

— Jeszcze krok, a wychodząc nie dorachujesz się oczu — ostrzegł wódz złodziei. — Dlatego lepiej usiądź i napij się. Porozmawiajmy rozsądnie. Myślałem, że zawarliśmy umowę: ty nie kradniesz, ja nie zabijam. W każdym razie nie dla zapłaty — dodał po namyśle.

Zlorf przyjął kufel piwa.

— I co z tego? Ja go zabiję, potem ty go okradniesz. Czy to ten zabawny człowieczek tam za stołem?

— Tak.

Zlorf spojrzał na Dwukwiata, który odpowiedział uśmiechem. Wzruszył ramionami. Rzadko tracił czas na rozważania, czemu ludzie chcą zabijać innych ludzi. W końcu to praca jak każda inna.

— Wolno spytać, kim jest twój klient? — odezwał się Ymor. Zlorf uniósł dłoń.

— Proszę cię… — zaprotestował. — Etyka zawodowa.

— Oczywiście. A przy okazji…

— Tak?

— Miałem chyba na zewnątrz paru strażników…

— Miałeś.

— I jeszcze kilku w bramie naprzeciwko…

— Nieaktualne.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kolor magii»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kolor magii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kolor magii»

Обсуждение, отзывы о книге «Kolor magii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x