Terry Pratchett - Zbrojni

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Zbrojni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2002, ISBN: 2002, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zbrojni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zbrojni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zostań prawdziwym mężczyzną w Straży! Straż Miejska potrzebuje ludzi! Ale ci, których naprawdę dostaje, to m.in. kapral Marchewa (formalnie krasnolud), młodszy funkcjonariusz Cuddy (naprawdę krasnolud), młodszy funkcjonariusz Detrytus (troll), młodsza funkcjonariusz Angua (kobieta... na ogół) i kapral Nobbs (wykluczony z rasy ludzkiej za faule). Przyda im się każda pomoc. Bo zło unosi się w powietrzu, mord czai za progiem, a coś bardzo paskudnego na ulicach. Dobrze by było, gdyby wszystko udało się załatwić do południa, ponieważ wtedy właśnie kapitan Vimes oficjalnie przechodzi w stan spoczynku, oddaje odznakę i się żeni. A że wszystko to dzieje się w Ankh-Morpork, wiele rzeczy może się wydarzyć w samo południe.

Zbrojni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zbrojni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Taki prosty! Czemu go ukrywać? Pewnie dlatego że ludzie się bali. Ludzie zawsze boją się rzeczy, dających władzę. Robią się nerwowi.

Edward podniósł go, przez chwilę ważył w dłoni, po czym odkrył, że idealnie pasuje do ramienia i ręki.

„Jesteś mój.”

I to był — mniej więcej — koniec Edwarda d’Eatha. Coś jeszcze istniało przez pewien czas, ale czym było i w jaki sposób myślało, nie do końca mieści się w ludzkich kategoriach rozumienia.

* * *

Było już prawie południe. Sierżant Colon zabrał nowych rekrutów na strzelnicę przy Antałku. Vimes poszedł z Marchewą na patrol. Czuł, jak coś w nim się gotuje i przelewa na zewnątrz. Coś łechtało skorodowane, ale wciąż czynne instynkty, próbując zwrócić na siebie uwagę. Musiał być w ruchu. Marchewa mógł najwyżej dotrzymywać mu kroku.

Uczniowie wciąż sprzątali ulice wokół gildii.

— Skrytobójcy w biały dzień — burknął Vimes. — Aż dziwne, że nie rozpadają się w proch.

— To robią wampiry, panie kapitanie — poprawił go Marchewa.

— Ha! Masz rację. Skrytobójcy, licencjonowani złodzieje i przeklęte wampiry! Wiesz, chłopcze, kiedyś to było wspaniałe miasto.

Odruchowo weszli w zwykły rytm kroków… Przechadzali się.

— Kiedy mieliśmy królów, panie kapitanie?

— Królów? Królów? Nie, do licha!

Kilku skrytobójców obejrzało się ze zdziwieniem.

— Coś ci powiem — podjął Vimes. — Monarcha jest władcą absolutnym, tak? Głównym szefem…

— Chyba że jest królową — wtrącił Marchewa.

Vimes spojrzał na niego niepewnie, po czym skinął głową.

— Owszem, albo główną szefettą…

— Nie, to pasuje raczej do młodych kobiet. Królowa jest zwykle starsza. Musiałaby być… szefessą? Nie, to raczej młode księżniczki. Jak by to… Chyba szeferiną.

Vimes przystanął. To chyba coś w atmosferze miasta, pomyślał. Gdyby Stwórca powiedział w Ankh-Morpork: „Niech się stanie światło”, nie posunąłby się już dalej, bo ludzie zaczęliby pytać: „A jakiego koloru?”.

— Najwyższym władcą, tak? — podsumował, ruszając przed siebie.

— Tak.

— Ale to niesłuszne, rozumiesz? Żeby jeden człowiek miał władzę nad życiem i śmiercią.

— Ale jeśli jest dobrym człowiekiem… — zaczął Marchewa.

— Co? Co?! No dobrze. Przyjmijmy, że jest dobrym człowiekiem. Ale jego zastępca też jest dobrym człowiekiem. Miejmy taką nadzieję. Bo on też jest najwyższym władcą, w imieniu króla. I reszta dworu… też muszą być dobrymi ludźmi. Bo jeśli choć jeden z nich jest człowiekiem złym, w rezultacie rodzi się korupcja i kumoterstwo.

— Patrycjusz jest najwyższym władcą — zauważył Marchewa. Skinął głową przechodzącemu trollowi. — Dzień dobry, panie Karbunkuł.

— Ale nie nosi korony, nie siedzi na tronie i nie tłumaczy ci, że powinien rządzić — wyjaśnił Vimes. — Nienawidzę tego drania. Ale jest uczciwy. Uczciwy jak korkociąg.

— Mimo wszystko dobry człowiek na tronie…

— Tak. A potem co? Królowanie zatruwa ludzkie umysły, mój chłopcze. Porządni ludzie zaczynają kłaniać się i dygać tylko dlatego, że czyjś ojciec był większym morderczym sukinsynem niż ich ojciec. Posłuchaj mnie tylko! Kiedyś pewnie mieliśmy dobrych królów. Ale królowie płodzą innych królów. Krew robi swoje i w końcu dostajesz bandę aroganckich, morderczych sukinsynów! Takich, co to ścinają głowy królowym i co pięć minut walczą ze swoimi kuzynami! To trwało całe wieki! Aż pewnego dnia jakiś człowiek powiedział: „Dosyć już królów!”, powstaliśmy i walczyliśmy z przeklętymi arystokratami, ściągnęliśmy króla z tronu i zawlekliśmy go na plac Sator, a tam odrąbaliśmy mu ten jego paskudny łeb! Dobra robota!

— A niech mnie… — westchnął z podziwem Marchewa. — Kto to był?

— Kto?

— Ten człowiek, który powiedział: „Dosyć już królów”. Ludzie się im przyglądali. Twarz Vimesa, czerwona z gniewu, stała się czerwona z zakłopotania. Jednak odcień nie zmienił się zbytnio.

— Och… Był… był wtedy komendantem Straży Miejskiej — wymamrotał. — Nazywali go Kamienną Gębą.

— Nigdy o nim nie słyszałem.

— On, tego… nieczęsto występuje w podręcznikach historii — wyjaśnił Vimes. — Czasami musi się zdarzyć wojna domowa, a czasami potem lepiej jest udawać, że nic nie zaszło. Ludzie muszą wykonać jakieś zadanie, a później powinni być zapomniani. To on wzniósł topór, rozumiesz. Nikt inny nie chciał tego zrobić. W końcu chodziło o królewską szyję. Królowie są… wyjątkowi. — Niemal wypluł to ostatnie słowo. — Nawet kiedy widzieli już… prywatne pomieszczenia i zebrali… kawałki. Nawet wtedy. Nikt nie chciał oczyścić świata. Ale on chwycił topór, przeklął ich wszystkich i zrobił, co należało.

— Który to był król? — spytał Marchewa.

— Lorenzo Łagodny — odparł z roztargnieniem Vimes.

— Widziałem jego portret w pałacowym muzeum. Gruby staruszek. Otoczony przez gromadę dzieci.

— O tak — zgodził się ostrożnie Vimes. — Bardzo lubił dzieci. Marchewa pomachał ręką parze krasnoludów.

— Nie wiedziałem o tym — stwierdził. — Myślałem, że wybuchła jakaś haniebna rebelia czy coś w tym rodzaju.

Vimes wzruszył ramionami.

— Można to znaleźć w książkach historycznych, jeśli się umie szukać.

— I to był koniec królów w Ankh-Morpork?

— Nie, ocalał jeszcze jeden syn, o ile pamiętam. I paru obłąkanych krewnych. Wygnano ich. To podobno straszny los dla królewskiego rodu. Ja tam nie uważam, żeby był taki straszny.

— A ja chyba tak. Pan przecież lubi to miasto, kapitanie.

— Niby tak. Ale gdybym miał wybierać między wygnaniem a odrąbaniem głowy… to podajcie moją walizkę. Nie, królów pozbyliśmy się na dobre. Ale miasto działało.

— Wciąż działa.

Minęli już Gildię Skrytobójców i szli obok wysokich, ponurych murów Gildii Błaznów stojącej przy sąsiedniej ulicy.

— Nie. Ono tylko toczy się z rozpędu. Popatrz tam. Marchewa posłusznie uniósł głowę.

Przy rogu Broad-Wayu i Alchemików wznosił się znajomy budynek. Miał ozdobną, ale pokrytą brudem fasadę. Dach skolonizowały gargulce.

Wykute nad wejściem motto głosiło pokruszonymi literami:

DESZCZ NI ŚNIEG, NI MROK NOCY NIE PSZESZKODZOM POSŁAŃCOM W WYPEŁNIENIU OBOWIONZKU.

W lepszych czasach mogło to być prawdą, ale ostatnio ktoś uznał za stosowne przybić do muru załącznik o treści:

ALE LEPIEJ NIE PYTAJ O:

skały

trolle z kijami

wszelkiego typu smoki

panią Cake

wjelkie zielone stwory z zembami

dowolne odmiany czarnych psów z pomarańczowymi brwiami

stada spanieli

mgłę

panią Cake

— Rozumiem — rzekł Marchewa. — Królewska Poczta.

— Urząd Pocztowy — poprawił go Vimes. — Dziadek opowiadał, że kiedyś można było nadać tu list i w ciągu miesiąca docierał na miejsce, bez opóźnienia. Nie trzeba było czekać na przejeżdżającego krasnoluda i mieć nadzieję, że mały drań nie zje przesyłki, zanim… — przerwał nagle. — Tego. Przepraszam. Nie chciałem cię urazić.

— Nic nie szkodzi — zapewnił grzecznie Marchewa.

— Nie chodzi o to, że mam coś przeciwko krasnoludom. Zawsze powtarzałem, że trzeba by długo szukać, żeby znaleźć lepiej wykwalifikowanych, praworządnych i pracowitych…

— …małych drani?

— Tak. Nie! Przeszli się dalej.

— Ta pani Cake — zaczął Marchewa. — Z pewnością bardzo stanowcza osoba, prawda?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zbrojni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zbrojni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Zbrojni»

Обсуждение, отзывы о книге «Zbrojni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x