— To wygląda jak muzeum — stwierdził Vimes. — Pamiątki gildii, jak się domyślam.
— W samej rzeczy. Różne drobiazgi. Wie pan, jak potrafią gromadzić się przez lata.
— No tak. Cóż, chyba wszystko jest tu w porządku. Przepraszam, doktorze, że zająłem panu czas. Pójdę już. Mam nadzieję, że nie sprawiłem kłopotu.
— Ależ skąd! Cieszę się, że mogłem pomóc.
Strażników uprzejmie, ale stanowczo poprowadzono w stronę bramy.
— Na pańskim miejscu kazałbym sprzątnąć to szkło — rzucił Vimes, raz jeszcze patrząc na gruz. — Ktoś może sobie zrobić krzywdę, kiedy tyle szklą leży na ziemi. Nie chciałbym, żeby któryś z pańskich ludzi się pokaleczył.
— Zajmiemy się tym natychmiast, kapitanie — obiecał doktor Cruces.
— Dobrze. Dobrze. Bardzo panu dziękuję. — Vimes zatrzymał się jeszcze w bramie i nagle uderzył dłonią o czoło. — Najmocniej przepraszam… pamięć mam ostatnio jak sito… Mówił pan, że co zostało skradzione?
Ani jeden mięsień, ani ścięgno nie drgnęło na twarzy doktora Crucesa.
— Nie powiedziałem, że cokolwiek zostało skradzione, kapitanie.
Vimes przyglądał mu się przez chwilę.
— Rzeczywiście! Przepraszam. Naturalnie, że pan nie powiedział. Proszę wybaczyć, jestem ostatnio przepracowany. Cóż, chyba już pójdę.
Furtka zatrzasnęła mu się przed nosem.
— Dobrze — powiedział.
— Kapitanie, dlaczego… — zaczął Marchewa. Vimes uniósł dłoń.
— No to sprawa załatwiona — oświadczył nieco głośniej, niż było to konieczne. — Nie ma się czym przejmować. Wracajmy do Yardu. Gdzie jest młodsza funkcjonariusz… jak jej tam było?
— Tutaj, kapitanie. — Angua wyszła zza rogu.
— Chowałaś się, tak? A to co takiego?
— Hau, hau, pisk, pisk.
— To mały piesek, kapitanie. — Na bogów…
* * *
Dźwięk wielkiego, zardzewiałego Dzwonu Inhumacyjnego odbił się echem w korytarzach Gildii Skrytobójców. Czarno odziane postacie pospieszyły ze wszystkich stron, przeciskając się i przepychając, by jak najprędzej dotrzeć na dziedziniec.
Wykładowcy Gildii Skrytobójców zebrali się natychmiast przed drzwiami gabinetu doktora Crucesa. Zastępca mistrza, pan Downey, zastukał delikatnie. — Proszę.
Weszli gęsiego.
Gabinet Crucesa był największym pomieszczeniem w całym budynku. Gościom zawsze wydawało się niewłaściwe, że Gildia Skrytobójców dysponuje tak przestronnymi, doskonale zaprojektowanymi lokalami, bardziej nadającymi się na klub dżentelmenów niż na budynek, gdzie codziennie planuje się czyjś zgon.
Na ścianach wisiały barwne widoczki z polowania, choć — kiedy się dobrze przyjrzeć — zwierzyną nie były lisy ani jelenie. Zebrano też sporo miedziorytów, a ostatnio dodano nawet nowomodne ikonogramy. Członkowie gildii siedzieli na nich w rzędach, z uśmiechniętymi twarzami wśród czerni, najmłodsi w pierwszym szeregu, ze skrzyżowanymi nogami, a jeden robił głupią minę [6] Zawsze jest jeden taki.
.
Z boku stał długi mahoniowy stół, przy którym starsi gildii zasiadali na cotygodniowych naradach. Po drugiej stronie była osobista biblioteczka Crucesa i niewielki warsztat. Nad blatem wisiała aptekarska szafka, zbudowana z setek małych szufladek; nazwy na szufladkach zapisano kodem skrytobójców, ale goście spoza gildii i tak byli zwykle dostatecznie zdenerwowani, by nie przyjmować poczęstunków.
Sklepienie podtrzymywały cztery filary z czarnego granitu. Wyrzeźbiono na nich nazwiska słynnych historycznych skrytobójców. Cruces ustawił swoje biurko pomiędzy filarami. Teraz stał obok niego, z twarzą drewnianą jak blat.
— Chcę sprawdzić obecność — oznajmił. — Czy ktoś opuścił gildię?
— Nie.
— Skąd ta pewność?
— Wartownicy na dachach domów przy Filigranowej zapewniają, że nikt nie wchodził ani nie wychodził.
— A kto ich pilnuje?
— Pilnują siebie nawzajem.
— Doskonale. Posłuchajcie uważnie. Trzeba sprzątnąć te gruzy. Jeśli ktokolwiek będzie musiał opuścić teren, ma być pilnowany. A potem przeszukacie gildię od piwnic po stropy. Zrozumiano?
— Czego mamy szukać, doktorze? — zapytał młodszy wykładowca trucizn.
— No… wszystkiego, co jest ukryte. Jeśli znajdziecie cokolwiek i nie będziecie wiedzieć, co to jest, natychmiast wezwiecie członka rady. I niczego nie dotykajcie.
— Ależ doktorze, wiele tu jest ukrytych rzeczy…
— Ta będzie inna. Zrozumiano?
— Nie, panie doktorze.
— To dobrze. I nikomu nie wolno pisnąć ani słowa tej przeklętej straży. Ty, chłopcze, przynieś mi kapelusz. — Cruces westchnął. — Obawiam się, że muszę powiedzieć o tym patrycjuszowi.
— To pech, panie doktorze.
* * *
Kapitan nie odzywał się, dopóki nie minęli Mosiężnego Mostu.
— A teraz, kapralu Marchewa… — rzekł wtedy. — Pamiętacie, zawsze mówiłem, jak ważna jest obserwacja?
— Tak, panie kapitanie. Uważnie wysłuchiwałem pańskich uwag w tej kwestii.
— Co więc zaobserwowaliście?
— Ktoś rozbił lustro. Wszyscy wiedzą, że skrytobójcy lubią lustra. Ale jeśli to muzeum, po co je tam powiesili?
— …Można?
— Kto to powiedział?!
— Tu na dole, kapitanie. Młodszy funkcjonariusz Cuddy.
— A tak. Słucham.
— Znam się trochę na fajerwerkach, kapitanie. I jest pewien szczególny zapach, który po nich pozostaje. Nie wyczułem go tam. Pachniało czymś innym.
— Dobrze… wywąchane, Cuddy.
— Znalazłem też kawałki przypalonej liny i rolki.
— Ja wyczułem smoka — dodał Vimes.
— Jest pan pewien, kapitanie?
— Możecie mi wierzyć.
Vimes skrzywił się. Po spędzeniu pewnego czasu w towarzystwie lady Ramkin człowiek uczył się, jak pachną smoki. A kiedy przy posiłku coś kładło mu łeb na kolanach, milczał, podawał smaczne kąski i miał nadzieję, że temu czemuś się nie odbije.
— W tym pomieszczeniu stała szklana gablota — rzekł. — Rozbita. Ha! Coś zostało skradzione. Na dziedzińcu leżał kartonik, ale ktoś musiał go podnieść, kiedy rozmawiałem z Crucesem. Dałbym sto dolarów, żeby się dowiedzieć, co na nim było napisane.
— Dlaczego, kapitanie? — zdziwił się Marchewa.
— Bo ten drań Cruces nie chce, żebym się dowiedział.
— Wiem, co mogło wybić tę dziurę w murze — wtrąciła Angua.
— Co takiego?
— Wybuchający smok.
Przez chwilę szli w zdumionym milczeniu.
— To możliwe — przyznał Marchewa. — Te małe łobuzy wybuchają od upuszczenia hełmu.
— Smok… — mruknął Vimes. — Skąd pomysł, że to smok, młodsza funkcjonariusz Angua?
Angua zawahała się. „Pies mi mówił” nie było, w jej ocenie, wypowiedzią zwiększającą szansę na szybki awans.
— Kobieca intuicja? — spróbowała.
— Podejrzewam — odparł Vimes — że nie zaryzykujecie intuicyjnego odgadnięcia, co takiego skradziono?
Angua wzruszyła ramionami. Marchewa zauważył, jak interesująco faluje jej klatka piersiowa.
— Coś, co skrytobójcy tam trzymali, żeby móc na to popatrzeć?
— No tak… A zaraz powiecie jeszcze, że ten pies wszystko widział.
— Hau?
* * *
Edward d’Eath zaciągnął zasłony, zaryglował drzwi i oparł się o nie plecami. To było takie łatwe! Położył zawiniątko na stole. Było wąskie, długości około czterech stóp.
Rozwinął je ostrożnie i… on… leżał przed nim. Wyglądał całkiem jak na rysunku. Typowe dla tego człowieka: cała strona starannie wykreślonych kuszy, a coś takiego na marginesie, jakby nie miało znaczenia.
Читать дальше