Słownik Feeglów
zredagowany dla osób delikatnej natury
(praca realizowana przez pannę Perspikację Tyk)
Badoń: osoba niesympatyczna.
Bida: ogólny okrzyk rozpaczy.
Chłystek: osoba ogólnie niesympatyczna.
Chodek: wygódka.
Grubeszychy: istoty ludzkie.
Blektaki : bzdury, nonsens.
Bomiewezno: wyrażenie ekspresyjne w irytacji (np.: „Bomiewezno, jak nie dostanę herbaty”).
Barok: ktoś słaby.
Dugoń: coś dziwnego, niesamowitego. Czasami, z jakichś powodów, oznacza także coś podłużnego.
Feszt: zmartwiony, zaniepokojony.
Gamoń: osoba bezużyteczna.
Gonagieł: bard klanu, mający talent do instrumentów muzycznych, poematów, opowieści i pieśni.
Kelda: żeńska głowa klanu, a w końcu także matka większości jego członków. Noworodki Feeglów są bardzo małe, a kelda może ich w życiu urodzić setki.
Łochfiam: patrz „Gamoń”.
Łocy : oczy.
Łojzicku: ogólny okrzyk, który może oznaczać wszystko, od „Ojej” do „Właśnie straciłem cierpliwość i zbliżają się poważne kłopoty”.
Łowiecki: wełniste stwory, które jedzą trawę i robię meee. Nie mylić z myśliwskim.
Misio: bardzo ważne zobowiązanie wynikające z tradycji lub magii. Nie małe zwierzę.
Parowa: spotykana jedynie w wielkich kopcach Feeglów w górach, gdzie jest dość wody, by pozwolić na regularne kąpiele. Jest to pewna odmiana sauny. Feeglowie z Kredy raczej uznają, że na skórze można zgromadzić warstwę brudu tylko określonej grubości; potem sam zaczyna odpadać.
Paskud: osoba naprawdę niesympatyczna.
Popsedni Świat: Feeglowie wierzą, że są martwi. Ten świat jest taki przyjemny, przekonują, że za życia musieli być naprawdę bardzo dobrzy, a potem umarli i trafili tutaj. Pozorna śmierć tutaj oznacza jedynie powrót do Poprzedniego Świata, który — jak uważają — jest dosyć nudny.
Scyga: stara kobieta.
Specjalna Maść na Owce: przykro mi to mówić, ale chodzi prawdopodobnie o pędzoną gospodarskim sposobem whisky. Nikt nie wie, jak działa na owce, ale podobno kropelka dobrze robi pasterzom w długie zimowe noce, a Feeglom w dowolnej porze roku. Nie próbujcie tego w domu.
Spog: skórzany mieszek noszony z przodu u pasa. Feegle trzyma tam swoje kosztowności, a także niedojedzoną żywność, ciekawe owady, przydatne gałązki, szczęśliwe kamyki i tak dalej. Nie jest rozsądne grzebanie ręką w spogu.
Syćko: wszystko.
Tajułki: sekrety.
Tocyć swojom kłodę: przyjmować to, co nam los zgotuje.
Wiedźma: czarownica w dowolnym wieku.
Wiedźma wiedźm: bardzo ważna czarownica.
Wiedźmienie, wiedźmowanie: wszystko, co robi czarownica.
Wielki Gość: wódz klanu (zwykle mąż keldy).
Wkunzony: jak mnie zapewniono, oznacza to „zmęczony”.
Zafajdoćgatki: ehm, delikatnie ujmując… być bardzo, ale to bardzo przerażonym. Jak to bywa.
Rozdział pierwszy
Wielki śnieg
Kiedy nadeszła burza, niczym młot uderzyła w zbocza. Żadne niebo nie mogło pomieścić aż tyle śniegu, a ponieważ żadne nie mogło, śnieg padał i padał jak ściana bieli.
Niewielki wzgórek śniegu wznosił się tam, gdzie jeszcze kilka godzin temu kępa głogów porastała starożytny kurhan. O tej porze roku pojawiało się też zwykle kilka pierwiosnków, teraz jednak był tylko śnieg.
Część tego śniegu się poruszyła. Uniósł się w górę fragment wielkości jabłka, a dookoła niego w górę pofrunął dym. Dłoń — nie większa od króliczej łapki — zamachała, by go rozpędzić.
Bardzo mała, ale bardzo rozgniewana niebieska twarz, z leżącą wciąż nad nią grudą śniegu, rozejrzała się po świeżym białym pustkowiu.
— Lojzicku! — jęknęła. — Popaccie ze! To robota zimistsa, jak nic. To je dopiro chłystek, co nie uznaje odmowy.
W górę wysunęły się inne bryły śniegu. Wyjrzały kolejne głowy.
— Oj bida, bida, bida! — odezwała się jedna z nich. — Znowu znaloz wielką ciut wiedźmę!
Pierwsza głowa zwróciła się do niego.
— Tępaku Wullie…
— Tak, Rob?
— Zem ci nie mówił, cobyś dał spokój temu bidowaniu?
— Ześ mówił, Rob — przyznała głowa określona jako Tępak Wullie.
— No to cemu ześ tak robił?
— Pseprosom, Rob. Tak jakby samo sceliło.
— To takie psygnebiające.
— Pseprosom, Rob. Rob Rozbój westchnął.
— Ale siem boje, co mas racje, Wullie. Psysoł po wielko ciut wiedźmę, ni ma co. Kto jej pilnuje psy farmie?
— Ciut Groźny Szpic, Rob.
Rob przyjrzał się chmurom, które były tak pełne śniegu, że obwisały pośrodku.
— Dobra — powiedział i westchnął znowu. — Coś na Bohatera. Zniknął w dole, a śniegowy korek opadł równo na dawne miejsce. Rob zsunął się do serca kopca Feeglów.
Wewnątrz było sporo miejsca — w samym środku mógłby prawie stanąć człowiek, ale wtedy zgiąłby się wpół od kaszlu, gdyż w środku był otwór odprowadzający dym.
Wzdłuż wewnętrznej ściany biegły piętrami galerie, a na każdej tłoczyli się Feeglowie. Zwykle panował tu gwar, teraz jednak zapadła przerażająca cisza.
Rob Rozbój przeszedł do ogniska, gdzie czekała jego żona Jeannie. Stała dumnie wyprostowana, jak wypada keldzie, ale z bliska wydało mu się, że płakała. Objął ją ramieniem.
— No dobra, pewno syscy wicie, co sie dzieje — oznajmił niebiesko-czerwonej publiczności, przyglądającej mu się ze wszystkich stron. — To nie jest zwykło buza. Zimists znaloz wielko ciut wiedźmę… Zaro, uspokójcie sie.
Odczekał, aż ucichną krzyki i pobrzękiwanie mieczami. Potem mówił dalej.
— Nie możemy za nio walcyć z zimistsem. To nie naso ścieżka! Nie możemy jej psejść zamiast niej. Ale wiedźma wiedźm posłała nos na inno ścieżkę. Sciezke mrocno i niebezpiecno.
Zabrzmiały okrzyki. Przynajmniej to się Feeglom spodobało.
— Dobra! — stwierdził Rob z zadowoleniem. — Tera dójcie mi Bohatera!
Rozległy się śmiechy, a Duży Jan, najwyższy z Feeglów, zawołał:
— To za sybko! Storcyło cosu ino na parę lekcji z bohaterowania! Z niego ciągle jesce takie wielkie nic!
— Będzie Bohaterem dla wielkiej ciut wiedźmy i koniec — odparł surowo Rob. — A tera rusoć, syscy jak stojom. Do kredowej dziury! Wykopiecie mu tunel do Podziemnego Świata!
* * *
To musi być zimistrz, mówiła sobie Tiffany Obolała, stojąc przed ojcem w lodowatym domu na farmie. Czuła go tam, na zewnątrz. To nie była normalna pogoda, nawet w środku zimy, a przecież nadeszła już wiosna. Rzucał jej wyzwanie. A może to jakaś gra? Z zimistrzem trudno powiedzieć.
Tylko że to nie może być gra, ponieważ umierają owce, myślała Tiffany. Mam dopiero trzynaście lat, a mój ojciec i jeszcze wielu innych starszych ode mnie ludzi chce, żebym coś z tym zrobiła. Nie potrafię. Zimistrz znów mnie odnalazł. I teraz jest tutaj, a ja jestem za słaba.
Byłoby łatwiej, gdyby chcieli mnie straszyć, ale oni proszą. Ojciec jest szary na twarzy z troski — i prosi mnie. Ojciec mnie prosi.
Och, nie… Zdejmuje kapelusz. Zdejmuje kapelusz, bo chce ze mną porozmawiać!
Im się wydaje, że magia przychodzi za darmo, wystarczy mi pstryknąć palcami. Ale jeśli teraz nie potrafię tego dla nich zrobić, to co ze mnie za czarownica? Nie mogę im pokazać, że się boję. Czarownicom nie wolno się bać.
Читать дальше