Pułkownik przeprowadził zwiad w tym lesie i odkrył, że skrywa się w nim mnóstwo francuskich żołnierzy, czekających tylko na sposobność, by otworzyć ogień do brytyjskiej armii. Jego oficerowie dyskutowali właśnie, co dalej robić, kiedy podjechał do nich lord Wellington.
— Mniemam, że możemy obejść las — zasugerował dowódca. — Problem polega jednak na tym, że zajmie to dużo czasu, a mnie się spieszy. Gdzie mag?
Ktoś migiem sprowadził Strange’a.
— Drogi panie! — zaczął lord Wellington. — Nie wierzę, by przesunięcie tych drzew sprawiło panu kłopot. Z pewnością natrudzi się pan przy tym mniej niż cztery tysiące ludzi przy pokonywaniu dwunastokilometrowej drogi wokół lasu. Proszę z łaski swojej przemieścić drzewa!
Strange zrobił to, czego od niego oczekiwano: przeniósł las na drugą stronę doliny. Francuscy żołnierze, przycupnięci na nagim zboczu, bardzo szybko się poddali.
Ze względu na błąd na mapach Hiszpanii, z których korzystał Wellington, miasto Pampeluna znajdowało się niezupełnie tam, gdzie się tego spodziewali Anglicy. Wellington był głęboko rozczarowany, kiedy jego wojska pokonały trzydzieści sześć kilometrów w jeden dzień, lecz nie dotarły do Pampeluny, która — jak się okazało — leżała osiemnaście kilometrów dalej na północ. Po krótkiej dyskusji postanowiono, że mniej problemów nastręczy przeniesienie całego miasta przez pana Strange’a niż zmiana map.
Kościoły w St Jean de Luz stały się przyczyną pewnej kłopotliwej sytuacji, nie istniał bowiem ani jeden powód, by je przemieszczać. Sprawa miała się następująco: pewnego niedzielnego poranka Strange popijał brandy na śniadanie w hotelu w St Jean de Luz. Magowi towarzyszyło trzech kapitanów i dwóch poruczników z 16. Pułku Lekkich Dragonów, którym tłumaczył teorię magicznego transportu rozmaitych obiektów. Na próżno: żołnierze nie zrozumieliby maga, nawet gdyby nie byli pijani, a tymczasem ani oni, ani Strange od dwóch dni nie mieli okazji wytrzeźwieć. Aby zilustrować zagadnienie, Strange zamienił miejscami dwa kościoły wraz ze zgromadzonymi w środku wiernymi. Miał szczery zamiar przenieść obydwie świątynie na właściwe im miejsca jeszcze przed zakończeniem mszy, lecz wkrótce po tej demonstracji zawołano go do stołu bilardowego i kompletnie o tym zapomniał. Wbrew swoim rozlicznym zapewnieniom Strange nigdy nie znalazł czasu ani chęci, by przenieść rzekę, las, miasto lub cokolwiek innego na pierwotną pozycję.
Rząd brytyjski zadecydował o przyznaniu lordowi Wellingtonowi tytułu książęcego. W tym samym czasie wybuchła burzliwa dysputa, poświęcona nobilitacji Strange’a.
— Będzie oczekiwał co najmniej tytułu baroneta — zakomunikował lord Liverpool w rozmowie z sir Walterem. — A my moglibyśmy uczynić dla niego znacznie więcej. Co by pan powiedział o wicehrabiostwie?
Mag nie otrzymał ani jednego z tych tytułów, gdyż, jak zauważył sir Walter, nie istniała absolutnie żadna możliwość przyznania szlachectwa Strange’owi i jednoczesnego pominięcia Norrella, a ministrowie nie przepadali za Norrellem aż tak, by życzyć mu podobnej chwały. Sama myśl o konieczności zwracania się do pana Norrella „sir Gilbercie” lub „wasza lordowska mość” była przygnębiająca.
W Życiu Jonathana Strange’a John Segundus omawia inne, późniejsze poczynania Strange’a, które zdaniem autora wynikały z wpływu księcia Wellingtona.
Możliwe jest, że Ormskirk również tego nie wiedział, gdyż po prostu spisał zaklęcie przekazane mu przez kogoś lub znalezione w księdze. Istnieje pewien problem z tekstami argentów. Dążąc do przechowania każdego fragmentu magicznej wiedzy, często musieli spisywać to, czego sami nie rozumieli.
Ta sadzawka oraz szpaler drzew były jedynymi pozostałościami rozległego, zadbanego ogrodu, rozplanowanego przez króla Wilhelma III. Rozpoczął on swe dzieło, lecz nikt nigdy go nie dokończył. Projekt zarzucono, gdy rzeczywisty koszt znacznie przewyższył szacunki. Ziemię zostawiono w spokoju, dzięki czemu powróciła do poprzedniego stanu, typowego dla parku i łąki.
Charles James Fox, radykalny polityk, zmarły około ośmiu lat wcześniej. Ta uwaga dowodzi, jak dalece naruszone były królewskie zmysły: pan Fox był zdeklarowanym ateistą i nigdy, pod żadnym pozorem nie przekroczyłby progu kościoła.
Rozmyślając później o wydarzeniach tego poranka, Strange doszedł do wniosku, że flecista nie podjął próby oszukiwania jego zmysłu smaku.
Wbrew słowom pana Norrella kwestia bezpieczeństwa elfich dróg jest sporna. Są to miejsca budzące niepokój. Krążą dziesiątki opowieści o dziwnych przygodach, które spotkały ludzi usiłujących nimi wędrować. Historia przytoczona poniżej jest jedną z lepiej znanych. Trudno powiedzieć, co właściwie przydarzyło się bohaterom tej opowieści, lecz z pewnością nie chcielibyśmy podzielić ich losu.
Pewnego letniego poranka, pod koniec szesnastego wieku w hrabstwie York pewien farmer wyszedł wraz z dwoma lub trzema synami na sianokosy. Okolica tonęła we mgle, było chłodno. Wzdłuż skraju pola ciągnęła się stara elfia droga, otoczona wysokim żywopłotem z głogu. Drogę porastała bujna trawa i młode pędy roślin; nawet w najpogodniejszy dzień miejsce to tonęło w półmroku. Farmer jeszcze nigdy nie widział, by ktoś z niej korzystał, lecz tamtego ranka on i jego towarzysze ujrzeli na drodze grupę ludzi. Ich twarze i stroje wyglądały obco. Jeden z wędrowców wysunął się przed gromadę i zszedł z drogi na pole. Nosił się na czarno, był miody i przystojny, chociaż ludzie nigdy wcześniej go nie widzieli, rozpoznali go w mig: stał przed nimi Król Mag, John Uskglass. Uklękli przed nim, a on nakazał im powstać. Wyjaśnił, że jest w podróży, na co oni sprowadzili mu konia, jadło i napój. Potem poszli po żony i dzieci, a John Uskglass ich pobłogosławił i życzył wszelkiej pomyślności.
Farmer popatrywał z niejaką trwogą na obcych, którzy pozostali na magicznej drodze, lecz John Uskglass zapewnił go, że nie ma powodu do obaw. Obiecał, że farmer nie dozna krzywdy z rąk tamtych ludzi, a potem odjechał.
Obcy postali jeszcze chwilę na starej drodze, lecz kiedy musnęły ich pierwsze mocniejsze promienie słońca, rozpłynęli się wraz z mgłą.
Portret ten, obecnie zaginiony, wisiał w bibliotece pana Norrella od listopada 1814 roku do lata roku następnego, kiedy go usunięto. Od tamtej pory go nie widziano.
Poniższy cytat pochodzi z księgi wspomnień i opisuje trudności, których doświadczał pan Lawrence (później znany jako sir Thomas Lawrence) podczas malowania. Dzieło jest interesujące między innymi z tej przyczyny, że rzuca światło na relacje łączące Norrella i Strange’a pod koniec 1814 roku. Wydaje się, że mimo licznych prowokacji Strange nadal cierpliwie znosił kaprysy podstarzałego maga i zachęcał do tego innych.
„Magowie pozowali do portretu w bibliotece pana Norrella. Pan Lawrence przekonał się, że pan Strange jest nader zgodnym dżentelmenem, dzięki czemu współpraca z nim przebiegała szybko i sprawnie. Z kolei pan Norrell od samego początku się denerwował. Co rusz poprawiał się na fotelu i wyciągał szyję, jakby usiłował zerknąć na dłonie pana Lawrence’a. Próby te były jałowe, bo obu panów dzieliła sztaluga. Pan Lawrence wyszedł z założenia, że modela z pewnością niepokoi jakość obrazu, toteż zapewnił go, iż praca przebiega zgodnie z planem. Pan Lawrence dodał, że jeśli pan Norrell ma ochotę, może zerknąć na płótno, lecz maga wcale to nie uspokoiło.
Читать дальше