Lilja była sztywna z przejęcia. Domyślała się, że dzieje się coś wielkiego. Cieszyło ją, że zna tak wielu uczestników ceremonii, że Goram przez cały czas się nią opiekuje i wskazuje drogę. Najwyraźniej powierzono mu opiekę nad nią. Boże drogi, jak ja go kocham! Żeby ten dzień trwał wiecznie!
Kodowany zamek w drzwiach został otwarty. Nawet Indra milczała, najwyraźniej to bardzo uroczysta chwila. Trzymała Rama za rękę, kiedy wchodzili po schodach. Dolg zniknął w innych drzwiach również zamkniętych na kodowany zamek, reszta została wprowadzona do stosunkowo niewielkiego pomieszczenia o pancernych, pięknie zdobionych ścianach.
To nie może być prawda, myślała Lilja, zaraz się obudzę.
Ale to była prawda. W miarę jak ceremonia postępowała, Lilja zdołała opanować trochę nerwy, serce nie tłukło się już tak boleśnie w piersi, pulsowanie w skroniach zelżało.
Przewodniczył Faron, nie widziała go po drodze. Widocznie z Sagi przyleciało wiele gondoli.
Ci, którzy wybrali sobie towarzyszy życia, mieli teraz wystąpić naprzód. Byli to: Indra i Ram, Siska i Tsi, jakaś para o imionach Thomas i Oriana oraz Helge i Paula. A poza tym Kiro i Sol, więc w końcu zobaczyła również Sol! Niezrównana, nie istnieje na świecie nikt do niej podobny. Przybył też Indianin, Oko Nocy, bohater tego dnia, prowadził pod rękę narzeczoną o imieniu Mały Ptaszek. Wszyscy należeli do wybranej grupy.
Kiedy stanęli już przed Faronem, który przemawiał do nich cicho, ponad głowami zebranych rozbłysło intensywne światło. Łagodne, ale silne i… przepełnione miłością, tak się przynajmniej zdawało Lilji. Poczuła ucisk w gardle, przepełniało ją cudowne uczucie. Nie dostrzegała źródła tego światła, było ukryte gdzieś pod sufitem. Widziała jednak, że młode pary są zalane tym ciepłym światłem, Siska i Tsi płakali ze wzruszenia, Indra trzymała rękę Rama tak mocno, że aż dłoń jej zbielała.
Po chwili z bocznych drzwi wyszedł Dolg. On też powiedział coś cicho do wszystkich par, potem uniósł w górę dwa fantastyczne szlachetne kamienie i nowożeńców zalało niewiarygodne, przepyszne światło, czerwone i niebieskie, mieniło się, falowało, przenikało nawzajem w cudownej grze.
Kiedy ów niebiański blask ściemniał, wydawało się jakby słońce zgasło. Lilja poczuła, że kolana się pod nią uginają, i musiała usiąść.
Tego naprawdę za wiele dla kogoś, kto pochodzi z Małego Madrytu, myślała.
Nagle pojawił się przy niej Marco i ujął ją delikatnie pod ramię.
– Nasza kolej, Liljo!
Wtedy uświadomiła sobie, że nowożeńcy odeszli na swoje miejsca. Teraz zaś Misa wyszła przed zgromadzonych ze swoją małą, słodką córeczką, a obok niej dwaj Madragowie, z pewnością ojcowie chrzestni. Gdyby Lilja wiedziała, jak który z nich ma na imię, domyśliłaby się, który jest ojcem dziecka. To ten, siedzący niedaleko niej z niebywale dumną miną. Nie znała jednak jego imienia. Widziała, że również Miranda idzie ze swoim synkiem, a jego rodzicami chrzestnymi są bardzo przystojny mężczyzna, Armas, o którym opowiadała Siska, i nie znana Lilji dziewczyna, imieniem Elena.
Nadeszła kolej na Siskę z córeczką w ramionach, w ślad za nią podążyli Marco i Lilja, na końcu szły elfy takie leciutkie i zwiewne, że Lilja poczuła się duża i niezdarna.
Ona i Marco zajęli miejsca po obu stronach Siski. W pomieszczeniu panowała absolutna cisza.
I wtedy poczuła na sobie przepełnione miłością ciepłe promienie, pokój znowu wypełnił się światłem, znowu zapalono Święte Słońce. Lilja wiedziała, że ono używane jest tylko przy okazji największych uroczystości, to nie jest to wielkie słońce, które świeci ponad Królestwem Światła. Rozejrzała się po pomieszczeniu i napotkała spojrzenie Gorama. Uśmiechnął się do niej i skinął, jakby dla dodania jej odwagi. Odpowiedziała mu uśmiechem, na nic więcej nie miała czasu, bo właśnie pojawił się Dolg z kamieniami.
Podczas gdy światło klejnotów padało na dzieci, Faron nadawał im po kolei imiona. Tsi-Tsungga dotrzymał obietnicy i znalazł Gwiazdeczce wiele pięknych imion. Lilja podejrzewała jednak, że również w przyszłości mała będzie nazywana Gwiazdeczką.
Wciąż padało na nich cudowne światło. Wypełniała ich miłość do całego świata i wyrozumiałość dla wszelkiej odmienności. Lilja czuła się taka… dobra.
Ona i Marco musieli złożyć przysięgę, że będą się troszczyć w przyszłości o Gwiazdeczkę tak, by nie przydarzyło się jej nic złego. W końcu światło znowu zgasło. Ceremonia dobiegła końca.
Faron wezwał do siebie Siskę, Misę i Mirandę. W jego głosie brzmiała głęboka powaga.
– Sisko i Mirando! Obie urodziłyście piękne dzieci. Ale na tym koniec! Przy następnym porodzie zdrowie, a nawet życie Mirandy byłoby narażone na wielkie ryzyko, a ty, Sisko, dobrze wiesz, co mogłoby się stać. Następnym razem mogłabyś urodzić istotę ziemi, nigdy bowiem nie wiadomo, jakie dziedzictwo przeważy w dziecku. A więc nie możesz więcej rodzić! Ty, Miso, natomiast możesz mieć tyle dzieci, ile zapragniesz. Należysz do wyjątkowego, wymarłego gatunku i z wielką radością powitamy w naszym Królestwie kolejnych, wspaniałych Madragów.
Wszystkie trzy kobiety kiwały głowami na znak, że rozumieją. Pojmowały powagę słów Farona.
Jak zwykle to Indra przerwała niemal dręczący, sakralny nastrój w sali. Objęła czule Rama.
– No, mój przyjacielu, teraz jesteś moim mężem!
Wszyscy uśmiechali się lekko. W takim świętym pomieszczeniu nikt nie roześmiałby się głośno.
Wrócili w samą porę, by pożywić się jedzeniem przy wspaniale zastawionych stołach, których pełno było w całym parku.
Lilja świadomie pozostawała poza szeregiem ław tak długo jak to możliwe. Chciała jak najdłużej zachować wolność.
Goram jednak nie dotrzymywał jej już towarzystwa, wymówił się obowiązkami i poszedł.
Lilja przypomniała sobie złożoną kiedyś obietnicę. Ponieważ teraz miała własny telefon, zadzwoniła do tamtej sympatycznej kelnerki z miasta nieprzystosowanych i opowiedziała jej o wszystkim, co ostatnio przeżyła.
Żadnych szczegółów nie mogła, rzecz jasna, opowiadać, poza tym ukryła najważniejsze. Bała się, że mimo wszystko kelnerka ją przejrzy, że domyśli się jej płomiennej miłości do Gorama.
Bo rzeczywiście uczucie było gorące. Przenikał ją dotkliwy smutek, gdy tylko o nim pomyślała. Nigdy by nie przypuszczała, że miłość może być taka bezlitosna. Wyobrażała sobie raczej coś rozkosznego i pięknego, co łączy dwoje ludzi. Nie stało się to jednak jej udziałem, ona nieustannie wędrowała po pustyni tęsknoty spragniona najlżejszego choćby znaku świadczącego, że jej uczucie jest odwzajemniane.
Nagle zobaczyła przepiękną młodą dziewczynę, stojącą nieco na uboczu z tęsknym wyrazem twarzy.
– Czy ty też chciałabyś być członkiem tej grupy? – zapytała Lilja trochę skrępowana.
– Ja należę do tej grupy – odparła dziewczyna z urazą w głosie. – Ale nie zabrali mnie na wyprawę do Gór Czarnych. Mam na imię Berengaria. A ty?
Lilja przedstawiła się. Na pytanie, dlaczego jej nie zabrali, Berengaria odparła:
– Ponieważ w moim otoczeniu nieustannie wybuchają awantury.
Uśmiechnęła się w końcu.
– I rzeczywiście wybuchają. Ale dzisiaj jestem boleśnie dotknięta. Nikt mnie nawet nie zapytał, czy nie chciałabym być matką chrzestną.
Lilja szczerze jej współczuła. Miała zresztą wyrzuty sumienia, może powinna była zamienić się z tą dziewczyną, to ją powinno spotkać wyróżnienie, ale teraz było już za późno.
Читать дальше