– Teraz się nam przypochlebiasz, Indro?
– Absolutnie nie – odparła równie żartobliwie. – Teraz znowu jestem Florence Nightingale. Bardzo mi z tym do twarzy, prawda?
– Wilk w owczej skórze – zachichotał Freki.
– Nie masz racji! Owca w owczej skórze brzmi lepiej.
Chciała powiedzieć „owca w wilczej skórze”, ale nie chciała go drażnić i nasuwać mu głupich myśli, więc w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
Poklepała go po szorstkim futrze.
– Dziękuję ci, że zachowujesz dobry humor! Dziś wieczorem jakoś nie było wiele radości.
– No, no! Czyż nie znajdujemy się poza granicą Gór Czarnych? Czy razem z Markiem i wszystkimi więźniami nie wypełniliśmy naszego zadania? Czy nie jesteśmy wszyscy zdrowi?
– Owszem, owszem, ale nie odbieraj mi przyjemności narzekania!
– Och, nie! Narzekaj sobie na zdrowie!
Indra opuściła wilka. W dużym pomieszczeniu trudniej było żartować. Duchy czterech żywiołów stały milczące i surowe przy schodach, Shama siedział obok Shiry i Mara, większość pasażerów znalazła sobie jakieś miejsca leżące, ale wszyscy byli bardzo niespokojni.
– Faron, co teraz zrobimy? – zapytał Ram głównodowodzącego ekspedycji. – Siska jest bliska załamania. To może się okazać zaraźliwe.
Faron przeciskał się przez przepełniony pokój. Dostrzegł Siskę szlochającą w ramionach zrozpaczonego i bezradnego Tsi, widział też lęk i udrękę w oczach innych.
Natychmiast ukląkł obok Siski, ale mówił do wszystkich obecnych:
– To zrozumiałe, że nie jesteśmy w stanie znieść już więcej. Nasze nerwy są jak napięte ponad wszelką wytrzymałość struny. Nie zapominajmy, że od dawna jesteśmy wciąż nadzwyczaj czujni, nasze zmysły są nieustannie w pogotowiu, wszystkie mięśnie, każdy najmniejszy nerw w ciele jest napięty od wielu tygodni. Teraz powinniśmy odczuwać ulgę i radość. Ale, niestety, znaleźliśmy się w pułapce. W rodzinnej dolinie Siski. Czy ktoś liczył, od ilu właściwie tygodni jesteśmy w drodze? Bo ja straciłem rachubę czasu.
Tich stał na schodach.
– Pięćdziesiąt siedem dni. Prawie dwa miesiące.
– Tak, a w dodatku Siska denerwowała się najbardziej, bez przerwy. Pamiętajcie o jej długim, wiernym czuwaniu u posłania Tsi! A teraz… odnalazła miejsce swego dzieciństwa takie odmienione! Miała nadzieję, że przyniesie dla nas wszystkich trochę jedzenia, a zamiast tego musiała uciekać, ścigana przez wściekłych krewniaków. Poza tym Siska oczekuje dziecka i być może najbardziej z nas wszystkich tęskni do światła i ciepła, do bezpieczeństwa i troskliwości.
– Tak, zwłaszcza że oczekuje ona nie byle jakiego dziecka – wtrącił Cień. – Sama Siska jest człowiekiem, ojciec Tsi był Lemuryjczykiem, co nie powinno raczej powodować większych problemów, ale, o ile dobrze zrozumiałem, to jego matka była istotą ziemi…
Na moment zaległa zupełna cisza. Wielu z nich widziało istoty ziemi. Małe, złośliwe stwory, których nie można zaliczyć ani do najbardziej urodziwych, ani najbardziej pociągających w Królestwie Światła.
A co będzie, jeśli to właśnie ich geny okażą się najsilniejsze…?
– Jak to jest, Tsi? – zapytał Cień ostrożnie. – Czy wiesz, jak długo kobiety z rodu istot ziemi oczekują potomstwa?
Tsi spoglądał na przyjaciół lekko zdezorientowany. Indra przypomniała sobie z przestrachem, w jakich warunkach on dorastał.
– No cóż – rzekł Tsi przeciągle. – Myślę, że trwa to dosyć krótko. Nawet bardzo krótko, szczerze mówiąc. I rodzą maleńkie młode.
– Jak krótko? – spytał Faron ostro.
– Nie wiem. Chyba kilka tygodni. Podobnie jak psy albo coś w tym rodzaju…
Psy? Dziewięć tygodni?
– Och, wracajmy już do domu! Jak najszybciej! – powiedział Faron bezbarwnym głosem.
– Dziś wieczorem? – zapytał Tich.
– Nie, przecież nie bylibyśmy w stanie, i w ogóle musimy trochę odpocząć, by nabrać sił na drogę powrotną. Ale wystartujesz, gdy tylko trochę się prześpisz, Tich. Pojedziemy z powrotem do punktu wyjścia, znajdującego się poza granicą Gór Czarnych.
Madrag skinął głową i poszedł do siebie na mostek kapitański. Dolg, Cień, Shira i Mar udali się za nim.
Atak płaczu Siski ustał. Młoda kobieta szykowała się do snu. Indra zbliżyła się do Rama, próbując znaleźć pociechę w jego spojrzeniu, ale on był tak samo przygnębiony jak inni. Wyglądał na zmęczonego, smutnego i głodnego.
Nawet Marco nie miał ani słowa na pocieszenie. Marco zrobił się jakiś dziwny, całkiem niepodobny do siebie, pomyślała Indra. Jakby dźwigał ciężkie brzemię.
Nikt nic nie mówił. Wszyscy tęsknili do domu.
ALARM
Goram wezwał Lilję przez ich tajemniczy telefon. Przeprosił, że musi odłożyć wieczorne spotkanie, ale Silas zniknął i trzeba zrobić wszystko, żeby go odnaleźć.
– Wiem o tym – powiedziała Lilja. – Właśnie się dowiedziałam. Zaraz do was przyjdę.
Goram się ucieszył. Lilja powiedziała, że przyprowadzi też swoją matkę. Strażnik z niepokojem czekał na to spotkanie. Sygnały, jakie docierały do niego na temat tej pani, nie były wyłącznie pozytywne.
Kiedy spotkali się w domu Andersonów, zdenerwowana matka Silasa przedstawiła ich sobie. Goram i Lilja udawali, że nigdy przedtem się nie widzieli. To bardzo ważne, by nie odkryto, że to właśnie Lilja rozpętała całą tę sprawę.
Jej matka była zupełnie innym typem niż uległa matka Silasa. Ta druga pani Anderson była elegancką damą, najwyraźniej pochodziła z tak zwanej wyższej klasy. Choć nie zawsze następstwem szlacheckiego pochodzenia jest szlachetny charakter.
– Co za wstyd – bąknęła dama, witając się z Goramem. Było oczywiste, że nie zamierza się z nim bratać.
– Wstyd? – zdziwił się.
– Mój mąż nie zasłużył sobie na takie traktowanie! Został wyprowadzony przez Strażników na oczach sąsiadów! Zdaje się, że to pan za tym wszystkim stoi?
– Nie tolerujemy maltretowania członków rodziny – odparł Goram krótko.
– Nikogo nie obchodzi, co się dzieje u nas w domu. I co sprawiło, że uważa pan, iż coś takiego właśnie u nas ma miejsce?
Musiał uważać, by nie wsypać Lilji.
– To powszechnie znana sprawa – rzekł wymijająco. – Ale akurat w tej chwili to nie jest ważne. Musimy odnaleźć małego, samotnego chłopca, który zniknął już zbyt dawno. To główne nasze zadanie.
– Phi, Silas! – prychnęła matka Lilji. – On zawsze chodzi własnymi drogami.
Słowa Gorama, że złe traktowanie rodziny jest powszechnie znane, wywołały płomienne rumieńce na policzkach i szyi eleganckiej damy. Okres przejściowy, pomyślał. Może nie zawsze jest taka napięta. Ona i ten jej nadęty mąż mają przecież taką sympatyczną, delikatną i pełną wyrozumiałości córkę. Więc pani nie musi być do gruntu zła.
– Silas widocznie ma swoje powody, by chodzić własnymi ścieżkami – uciął Goram. Myślał z niechęcią o tym, co mówili obaj bracia Andersonowie, ojcowie rodzin, kiedy wywożono ich tego samego dnia.
„Powiem wam, przeklęci Lemuryjczycy – wściekał się jeden. – Powiem wam, że nas ojciec wychowywał w ten sam sposób. Byliśmy zawsze trzymani w cuglach, a dyscyplina często była w użyciu. Ale przecież nie jesteśmy z tego powodu gorsi! Tylko popatrzcie, jak daleko zaszliśmy!”
Drugi kiwał z zapałem głową na znak, że się zgadza. Strażnicy spokojnie popychali ich w stronę gondoli.
Matka Silasa rozpoczęła długie, przerywane łzami opowiadanie o tym, jak znalazły z Lilją w lesie porzucone ubranie chłopca i jego szkolne przybory, była bardzo wdzięczna za to, co zorganizował Strażnik, szukali wszędzie, a teraz czekają na nadchodzące raporty bo przecież ktoś musi być w domu choćby na wypadek, gdyby mały wrócił. Matka Lilji próbowała przerwać potok wymowy i zabrać swoją córkę do domu, kiedy młodsze dzieci nagle wbiegły z kuchni.
Читать дальше